6

101 12 1
                                    

  Był wieczór. Leżałem na łóżku i patrzyłem się w sufit. Usłyszałem skrzypnięcie otwierających się drzwi. Spojrzałem w tamtą stronę.
 -No co tak leżysz? Wstawaj, ale już. - patrzyłem na nią zdezorientowany. Usiadłem na łóżku. -O co chodzi? - włożyłem buty.

 -Idziesz posprzątać stołówkę i kuchnię. - spojrzałem na zegarek. Była 19. - Masz się wyrobić do 19.30. Minutę później wrócę tu sprawdzić czy jesteś.
 Westchnąłem. Wyszedłem z nią z pokoju.
 -A jeszcze jedno. Ma tam wszystko lśnić. Zrozumiałeś?

 -Tak prze pani. - poprawiłem włosy i poszedłem do kuchni.

 Stamtąd wziąłem wiadro z ciepłą wodą, szmatę i płyn do mycia. Podszedłem do pierwszego stolika. Posprzątałem z niego papierki i zacząłem go myć. Nagle poczułem jak ktoś wylewa na mnie wiadro z wodą i usłyszałem czyjś śmiech.

-Kurwa! - odwróciłem się. - Co z wami nie tak? - zacisnąłem zęby i patrzyłem na Shawna i Zacka. -Oh to było niechcący.

 -Niechcący podniosłeś wiadro i wylałeś na mnie wodę? Nie rób z siebie debila Shawn.

 Chłopak tylko się zaśmiał. Popchnął mnie na stolik i wyszedł ze swoim kolegą. Ponownie poszedłem po wodę. Tym razem wziąłem również mop aby wytrzeć podłogę. Starałem się robić wszystko szybko, ale i dokładnie. Gdy wycierałem talerze spojrzałem na swój zegarek. Miałem 5 minut aby wyjść stąd i znaleźć się w łóżku. Inaczej czeka mnie coś gorszego od rannego mycia kibli. Odłożyłem naczynia do szafek i poszedłem do swojego pokoju. Kiedy wszedłem do środka zegar wybił 19.30. Odetchnąłem i przebrałem się w coś suchego. Położyłem się do łóżka i czekałem aż przyjdzie Evelyn. Wziąłem głębszy oddech i w tym samym momencie weszła kobieta.
 -No, masz szczęście, że się wyrobiłeś. Jutro znajdziemy ci ciekawszą rzecz do roboty. A teraz spać. - zgasiła światło i wyszła. Odetchnąłem z ulgą.
 -Co za baba. - zaśmiał się mój współlokator. -Chyba wolałbym być w domu niż tutaj. - Szepnąłem i odwróciłem się twarzą w stronę ściany. Skuliłem się i zacisnąłem oczy.

 Chodnikiem szła młoda, uśmiechnięta, ubrana w zwiewną sukienkę w kwiaty kobieta. Trzymała za rękę swojego sześcioletniego synka.

 -Mamusiu pójdziemy na lody?
 Ona tylko szerzej się uśmiechnęła i skręciła w stronę budki z lodami. Kupiła synkowi dwie gałki jego ulubionych lodów i poszli do parku. Tam on poszedł na plac zabaw, a ona usiadła na ławce. Przyglądała się jak bawił się z dziećmi. Spojrzała na zegarek.

 -Bradley chodź do mnie, musimy już wracać do domku.

 Chłopiec pożegnał się z dziećmi i wrócił do mamy. Wyciągnął do niej rękę a ona za nią złapała. 

Byli szczęśliwą dwuosobową rodziną. Czy ktoś wtedy pomyślałby, że w tej dwuosobowej rodzinie stanie się tragedia? Że ta młoda, uśmiechnięta kobieta popadnie w nałóg? Że z tego małego chłopca będą szydzić?

 Przebudziłem się. Było jeszcze ciemno. Poprawiłem koc i ponownie zamknąłem oczy.
 -Gdzie ty do cholery byłeś?! - chłopak wszedł do salonu pełnego butelek i dymu z papierosów. -Gdyby cię to coś obchodziło - prychnął i otworzył okno aby chociaż trochę wywietrzyć.

 -Jak ty się do mnie odzywasz?! - złapała go za ramię. - Jestem twoją matką. Należy mi się szacunek! Tyle zdrowia, czasu i pieniędzy na ciebie straciłam! A ty co?! - prychnął.

Ona zacisnęła mocniej rękę. - Jesteś zwykłym nieudacznikem. Boże! Po co ja cię rodziłam?

 On nic nie mówił. Patrzył na nią ze łzami w oczach.

 -To był największy błąd mojego życia. Przez ciebie straciłam wszystko. Gdyby nie ty byłabym kimś.

 Wzięła butelkę i napiła się. Jemu udało wyciągnąć rękę z jej uścisku i poszedł w stronę drzwi. Zamachnęła się i rzuciła w niego szklaną butelkę, która rozbiła się na jego plecach powodując liczne skaleczenia.

 Jak zwykle obudziłem się zlany potem. Potarłem oczy, wytarłem pot z czoła i wstałem z łóżka. Wziąłem notes i podszedłem do okna. Usiadłem na parapecie. Za oknem znajdowało się zaniedbane podwórko. Po środku niego rosło drzewo przy którym rosła wysoka trawa której nikt nie miał czasu albo chęci skosić. Na jednej z jego gałęzi była przymocowana huśtawka. Po prawej stronie stały dwa stoliki a przy nich ławki. Po lewej zaś znajdował się plac zabaw dla młodszych podopiecznych. Prowadził do niego chodnik wzdłuż którego stało kilka ławek. Spojrzałem na wschodzące Słońce i zacząłem pisać. Opisałem wszystko co się zdarzyło w tym okropnym miejscu. Wymieniłem wszystkie imiona osób które ze mnie szydziły. Przy nich wypisałem wszystkie przykre słowa które wypowiedzieli do mnie lub o mnie. Westchnąłem i zacisnąłem oczy. Gdy o 7 zadzwonił budzik i wszyscy moi współlokatorowie zaczęli się budzić wyszedłem na śniadanie. Poczułem, że wzrok wszystkich jest skierowany na mnie. Zaciągnąłem rękawy na dłonie. Zobaczyłem Evelyn zbliżającą się do mnie. Przełknąłem głośno ślinę.

 -Simpson do mnie.  

____________________________________
Hej hej!
Nie zapominajcie o naszej kochanej heybradleyxx - Współtwórczyni tego całego opowiadania i w ogóle pomysłu bronnora!
Pod rozdziałami Natalii będzie podpisek do konta c:
Miłego dnia i do kolejnego!

Lost Boy // B. SimpsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz