II

105 10 4
                                    

-Cholera Cas wystraszyłeś mnie. Co sie stało?
Anioł zmarszczył brwi. Leżał na łóżku Deana. Co wprowadziło go w lekkie zdezorientowanie.
- Dlaczego nadal jesteśmy w bunkrze? Mósimy powiadomić niebo o... Jak długo byłem nie przytomny?!
-Hej! Hej. Spokojnie... - powiedział Dean powstrzymując Casa przed wstaniem - Hej! Cas po koleji. Najpierw się ulecz. Nie chcemy tu chyba żebyś się wykrwawił... i zabrudził mi całe łóżko. Krew trundo się zmywa.
Castiel westchnoł nie rozumiał dlaczego Dean przejmował się prześcieradłem ale nie chciał marnować czasu więc zajoł się swojimi obrażeniami. Gdy dotknoł rozcięcie na obojczyku rana zamiast się uleczyć wydobyła z siebie czerwoną  smuge i się pogłębiła. Anioł krzyknoł z bólu łapiąc się za ramie. Dean zestywniał wystraszony. Gdy Cas opuścił dłonie Dean zobaczył że rana pogłębiła się tak mocno że odsłoniła część kości obojczykowej.
-Cass! Son of a bith! Kto ci to zrobił?!
-Nie jestem pewien czy to są łowcy... - westchnoł sięgając po butelke piwa stojącą na szawce nocnej Deana. Dean mimowolnie się uśmiechnoł
-Cass? Co się tam stało?- zapytał próbując powstrzymać zdenerwowanie
-Dostałem rozkaz od nieba. Miałem sprawdzić co się dzieneje z duszami w Juthah. Żniwiarze nie wiedzą co się dzieje. Gdy przychodzą po zmarłego, oni... już niemają dusz. Nie chciałem was w to mieszać. Wydawało się to być mało istotne. Niebo było przekonane że to spawka jakiegoś zbuntowanego żniwiarza. Jeden ze żniwiarzy zgodził się żebym mógł mu towarzyszyć w trakcie zbierania dusz, żebym mógł zbadać tą sprawe. Gdy miał zabrać zmarłego pojawił się mężczyzna przybrany w czerwień. Zatakował nas. Zabił żniwiarza. Dean! On przecioł go na pół!- krzyknoł zdenerwowany
-Hej spokojnie...
-Dean nigdy nie widziałem kogoś takiego. Kogoś kto czerpie taką pasje w zabijaniu innych. Ile czasu byłem nieprzytomny?
-Z jakieś dwie godziny.
-Dean boje się że ten mężczyzna może mnie znaleźć!
-Cass uspokuj się nikt nie przedże się do bukra.- skłamał przypominając sobie jak swobodnie brytyjka się tu wdarła. Jednak próbował uspokojić przyjaciela. Żadko widział go w takim stanie. W stanie przerażenia.
-Nie mósisz się bać. Odpocznij trochę. Sam wróci jutro albo pojótrze i razem z nim wszystko przeanalizujemy. - powiedział Dean przykrywając Castiela kołdrą.
-Dean ale ja nie sypiam.
-Poczekaj pójde po bandarze trzeba się zająć twoją paskudną raną.
Dean wstał z łóżka i poszedł do biblioteki. Na stole leżały stare apteczki. Wzioł jedną i ruszył z powrotem. Opatrzył obojczyk Castiela oraz nadgarstek, którego nie uleczył z obawy że może pogorszyć tylko swój stan.

Tym razem jest inaczej ~ DastielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz