Rozdział 1

74 10 5
                                    

–Olivia, pakuj się, jutro wyjeżdzasz. – powiedział oschłym tonem tata, rzucając we mnie torbą.

–Ale tato...

–Żadnych "ale". Masz jechać i tyle. Ciocia będzie zadowolona z twoich odwiedzin.

–Ale ja nie będę z nich zadowolona. – parsknęłam.

–Nie mój problem. Pakuj się. Bez żartów Olivia.

Spojrzałam na tatę i przewróciłam oczami. Podniosłam torbę z podłogi i otworzyłam szafę, po czym zaczęłam wyjmować z niej ubrania i chować do torby.

Pakowanie się na dwumiesięczny wyjazd do Stanów zajmuje trochę czasu. Po siedmiu godzinach pakowania, byłam gotowa do podróży. Odkąd można latać bezpośrednio z Warszawy do Stanów, tata nalega bym pojechała do cioci. Ale ja nie chcę.

–Halo? Mamo? – zapytałam, dzwoniąc do swojej rodzicielki. Moi rodzice dawno się rozwiedli, a na nieszczęście musiałam skończyć u ojca.

–Co tam córciu?

–Jestem zmuszona jechać do cioci Kate... – powiedziałam z niechęcią.

–Zmuszona?

–Nie mam wyboru. – westchnęłam.

Do pokoju wszedł tata, wiec musiałam skończyć rozmowe.

–Czego chcesz? – parsknęłam. – rozmawiałam z mamą.

–Skoro już się spakowałaś, to porozmawiaj chwilkę z mamą i idź spać.

–O dziewiętnastej?

–Jutro wylatujesz o szóstej rano, więc tak, o dziewiętnastej.

–No dobra, mozesz juz isc? – spytałam lekko zirytowana obecnością ojca w moim pokoju.

–Ale to mój dom.

–Ale mój pokój. – wypchnęłam tatę na korytarz i zamknęłam drzwi od pokoju na klucz.

Niezbyt zachwycona jutrzejszym wyjazdem, usiadłam na łóżku obok spakowanej już torby i ponownie zadzwoniłam do mamy.

–Czemu się rozłączyłaś? – zapytała troskliwie.

–Tata wszedł do pokoju.

–Coś w tym złego?

–Nieważne... Co u ciebie? – spytałam usiłując zmienić temat. Udało mi się.

–A nic, wszystko w porządku.

–Na pewno?

–Tak.

–No to fajnie. Wiesz co, muszę kończyć, bo jutro wylatuję o szóstej i tata kazał iść spać.

–No to pa, buziaki.

–Buziaki, trzymaj się. – powiedziałam, rozłączając się.

Zeszłam na dolne piętro domu i weszłam do salonu, gdzie siedział mój tata.

–Dobranoc. – powiedziałam sztucznie się uśmiechając.

–Dobranoc córciu, śpij dobrze. – uśmiechnął się, po czym wyszłam.

Udałam się na górne piętro, do łazienki znajdującej się obok mojego pokoju. Wzięłam prysznic, umyłam zęby, ubrałam się w pidżamę i ze smutkiem pomyslałam o jutrzejszym wyjeździe.

Wyszłam z łazienki i poszłam do swojego pokoju.
Weszłam do łóżka, przykryłam się kołdrą i poszłam spać.

24 czerwca, 4:30

–Olivia... – obudził mnie głos pani Danki, gosposi, która budzi mnie codziennie rano. Ma tak przyjemny głos, że mogłabym nie wstawać i słuchać jej do wieczora.

Zeszłam na do jadalni na śniadanie.
Usiadłam przy dużym stole i czekałam aż pani Danusia poda jedzenie.

–Dzisiaj jajecznica. – uśmiechnęła się gosposia.

–A tata nie zje z nami? – spytałam z nadzieją, mimo, że nie lubię mojego ojca, on zawsze potrafi rozluźnić poranną atmosferę.

–Tata pojechał do pracy. Dzisiaj zjemy we dwie. – odparła pani Danuta z uśmiechem, podając mi talerz z jedzeniem i siadając przy stole na przeciwko mnie. – Cieszysz się z wyjazdu? – zapytała, łapiąc mnie za rękę, która już miała sięgnąć po widelec.

–Wcale. – powiedziałam obojętnie.

–Czemu? Przecież jedziesz do Los Angeles, zawsze chcialas tam pojechać. Nie rozumiem.

–Tak. Chciałam i nadal chcę, ale nie do cioci Kate. Jest wymagająca i dość surowa.

–Ostatnio widziałaś ją jedenaście lat temu. Masz już siedemnaście lat i na pewno ciocia bedzie traktować cię inaczej. – uśmiechnęła się gosposia, zaczynając spożywać swój posiłek.

5:00

–Pani Danko, nie spóźnimy się? – spytałam trochę przestraszona, mimo, że wcale nie chciałam lecieć.

–Nie. Tata załatwił Ci lot prywatnym samolotem.

Czy tata chociaż raz nie mógł potraktować mnie jak normalne dziecko? Załatwić mi lot zwykłym samolotem, do taniego hotelu, bez zapasu pieniędzy, który starczyłby mi na całe życie? Mam dość uchodzenia za bogatą, rozpieszczoną dziewczynkę.

6:00

Pani Danka zawiozła mnie na lotnisko. Pożegnałam się z nią, powiedziała mi kilka ciepłych słów, którymi chciała przekazać, że w Ameryce nie będzie tak źle.

Od 10 minut siedziałam już w samolocie. Żeby jeszcze przed startem "przejrzeć się w lustrze", wyciągnęłam telefon i włączyłam przednią kamerkę. Zobaczyłam siebie, bladą dziewczynę o zielonych oczach, które zupełnie nie pasowały do brązowych włosów.
Miałam dość patrzenia na swój brzydki, blady ryj, więc jeszcze przed startem włączyłam w telefonie tryb samolotowy i włączyłam sobie na słuchawkach swoją ulubioną muzykę.

18:00 czasu polskiego

Zmęczona dwunastogodzinną podróżą, zabrałam swoją torbę (która była zaakceptowana jako bagaż podręczny) i żegnając się ze stewardessami i pilotem wyszłam z samolotu.

Na lotnisku czekała na mnie wysoka kobieta w długich do kolan blond włosach. Była ubrana w czarną, zwiewną sukienkę i słomiany (a bynajmniej tak wyglądał) kapelusz.
To była ciocia.
Gdybym nie przyjrzała się jej z bliska, nie poznałabym jej.
Gdy widziałam ją ostatni raz, wygladała zupełnie inaczej. Bynajmniej kolor włosów miała inny, czarny.

–Cześć ciociu. – powiedziałam cicho, a wesoła kobieta dosłownie rzuciła się na mnie, żeby mnie wyściskać.

18:30 czasu polskiego, w samochodzie, w drodze do domu cioci Kate

–Jak się leciało? – zapytała uśmiechnięta ciocia.

–Długo. – uśmiechnęłam się.

–Za dwadzieścia minut będziemy w domu. Dzisiaj postaramy się, żebyś trochę się zadomowiła, a jutro pozwiedzasz miasto. Musisz się przestawić, bo jestes przyzwyczajona do polskiego czasu. – uśmiechnęła się ciocia.

Zerknęłam na zegarek, który wskazywał czas polski-18:34, a potem na zegar w telefonie, który wskazywał już amerykański czas-09:34 rano...

Holidays || M.SzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz