Słowa wciąż wirują w mojej głowie, naciskają, aby zaślepić moje myśli po raz kolejny. Opieram się o chłodną ścianę jakiegoś budynku i przymykam oczy. Zaczynam oddychać coraz wolniej, kontroluję wdechy i wydechy. Przedtem czułem niekwestionowaną złość, ale teraz... minęła. Została zastąpiona przez falę niedowierzania.
Rudy żyje. Oczywiście. Przecież to niemożliwe, żeby zginął, prawda? Nie Rudy. Nie ten cudowny chłopiec, mężczyzna; odważny, szczery i honorowy. Nie mógł zginąć w taki sposób. Nie Rudy. Nie Rudy.
Przed oczami widzę lata szkolne, Rudego z harcerzami, jako drużynowego, później Mały Sabotaż. Gazowanie kin, wybijanie szyb fotografów, zrywanie flag, przysięga. Później Organizacja, akcje dywersyjne. Rozbrajanie Niemców, wysadzanie mostów, Kraśnik... Jeden element łączył najpiękniejsze chwile mojego życia – a był to Rudy. Ciągle tam był. U mojego boku. Z pięknym uśmiechem i niebieskimi oczami. Mogliśmy rozmawiać godzinami o kształtowaniu charakterów, o wolnej Polsce...
Zdaję sobie sprawę, że to już teraz nie ma znaczenia. Rudy nie żyje. Nigdy nie dowie się, jak to jest żyć w wolnej Polsce, nigdy nie będzie miał żony i dzieci. Nigdy więcej nie pojedzie na obóz harcerski. Nigdy nie pójdzie więcej na wycieczkę do lasu. Nigdy nie pojawi się już na żadnej zbiórce. Nigdy...
Otwieram oczy i orientuję się, że jest już ciemno i jestem na nieznanym terenie. Patrzę w górę, ale jest pochmurno i nie widać gwiazd. Dotykam ręką lodowatego muru, jeżdżę opuszkami palców po jego nierównościach. Wzdycham, ale kucam na ziemi, przyciągając kolana pod brodę i zamykam oczy. Śnię o Rudym.
W tym śnie jesteśmy na obozie harcerskim pod namiotami. Ja i Janek siedzimy przy powoli wygasającym ognisku, ramię w ramię. Milczymy.
– O czym marzysz, Tadeusz? – pyta, przewracającym spalone drewienka kijem. Jego głos rozchodzi się po lesie.
– O szczęściu – szepczę. – O wolności. A ty, Janek? O czym ty marzysz?
Odwraca się ku mnie, jego twarz błyszczy w świetle ognia. Niebieskie tęczówki migoczą. Jest piękny. Drzewa szumią gdzieś daleko w górze. Księżyc jest naszym towarzyszem.
– O miłości.
Kiwam powoli głową, nie odrywając swoich oczu od jego. Nagle wyciąga do mnie ręce i mocno przytula. Wzdycham, odwzajemniając uścisk. Pachnie karmelem i dymem. Pachnie szczęściem, wolnością i...
– Kocham cię, Rudy - mówię. Wtedy dopiero uświadamiam sobie, że potrzebowałem go, potrzebuję i zawsze będę potrzebować. - Kocham cię, Rudy - powtarzam, dla pewności. - Kocham cię...
Odsuwa się ode mnie. Mam zamknięte oczy i boję się je otworzyć. Obawiam się, co mogę zobaczyć. Rudy delikatnie dotyka swoją dłonią mojego policzka. Czuję, jakby dotykał mnie anioł, robi to tak pięknie, tak... Unoszę powieki i widzę, jak Janek uśmiecha się przez łzy. Głaszcze mnie lekko, a ja się odprężam.
– Dlaczego, Tadeusz?
Otwieram szerzej oczy, spoglądam uważniej na twarz Rudego. Dalej uśmiecha się i płacze.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi tego, gdy żyłem?
Po policzkach płyną mi łzy. Widzę, jak na jego twarzy nagle pojawiają się siniaki, rozcięcia, poparzenia. Jeszcze więcej... Pada na podłogę, kaszle krwią, ma drgawki. Upadam obok niego na kolana, dotykam jego twarzy, unoszę jego grzywkę. Moim ciałem wstrząsa jeszcze większy szloch, gdy patrzę na jego martwe, ale dalej piękne, niebieskie oczy z długimi rzęsami. Wołam o pomoc, ale nikt nie nadchodzi. Ze Śmiercią nie można negocjować.
Jego ciała zapada się w sobie, kruszy, aż zostają same kości. Unoszę głowę do gwiazd i krzyczę.
Gdy się budzę, nie przestaję krzyczeć.
CZYTASZ
Mówili, że tak trzeba
FanfictionFanfiction do Kamieni na Szaniec. Kanon ucieka gdzieś w lesie. Chyba. Czasami tracimy kogoś, kto był dla nas całym światem. Tadeusz Zawadzki trzydziestego marca czterdziestego trzeciego roku stracił kogoś o wiele ważniejszego niż tylko przyjaciel...