Rozdział 4

327 20 5
                                    


  Zmarnowałam dwie godziny na bezczynne siedzenie i rozmawianie z jakimś psychofanem Anny Hathaway. Wybraliśmy restaurację, w której na jedzenie trzeba było czekać sześćdziesiąt minut, a następnie jedliśmy kolejne tyle. Jedynym plusem było pyszny obiad i śliczny wystrój.
Pomieszczenie było bardzo nowoczesne. Pełne roślin. Na ścianach widniało białe drewno, ozdobione czarnymi naklejkami róż. Może nie brzmi to świetnie, ale na pewno tak wygląda. Jasne stoły przykrywały czarne obrusy, a na każdym z nich stał mały kaktus. Kelnerzy w takim samych strojach poruszali się jak mrówki, obsługując ogromną ilość gości.
Manu ciągle zabawiał mnie jakimiś żartami, sprawiając, by nawet na chwilę nie zabrakło nam tematów. Chcąc nie chcąc chłopak sporo się o mnie dowiedział, z resztą ja o nim też. Jednego mogę być pewna, póki co nie zamierza zrobić mi krzywdy. Gdy tylko widział, że się zamykałam i nie chciałam nic mówić, powtarzał 'Ala, nie zamierzam cię zgwałcić, porwać, zabić, pobić, zjeść, przetrzymywać ani nic innego co przyjdzie ci do głowy.' Byłabym łatwą ofiarą, bo za każdym razem mnie to przekonywało.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie odwaliła czegoś jakże niezwykłego. Raz spadł mi widelec, dwa razy pieczony ziemniak wykonał skok prosto na moje spodnie i raz prawie wylałabym picie Emanuela.
Po wyjściu z lokalu chłopak zaproponował pójście do parku. Chciałam iść do domu, nie wiedziałam, o której wracają rodzice, a musiałam być w domu przed nimi. Było dopiero po szesnastej, a brunet bardzo nalegał. W taki oto sposób znalazłam się na trawie, otoczona drzewami, w odległości około metra od nieznajomego.
Czas mijał mi bardzo szybko. Nie wiem, dlaczego tak się działo. Zwykle, za każdym razem, gdy patrzyłam na zegarek, mijało kilka minut, tutaj natomiast mijały godziny. Nim się obejrzałam, było ciemno. Naprawdę nie wiem, jak to się stało. Byłam całkowicie spanikowana. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na zupełne stracenie poczucia czasu. Jeny, to takie głupie i nieodpowiedzialne. Przecież nie jestem nieodpowiedzialna.
Kiedy spojrzałam na zegarek, było grubo po 20. Jak? Przesiedziałam cztery godziny w idiotycznym parku. Naprawdę nie sądziłam, że da się aż tyle przesiedzieć z jedną osobą i wciąż się nie nudzić.
Zerwałam się jak poparzona i szybko zabrałam torbę.
- Co się stało? - spytał.
- Musze wracać do domu - powiedziałam i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Nie możesz wracać sama, odprowadzę cię.
Do czego ja doprowadziłam? Jest ta godzina, jest ciemno, a w dodatku odprowadza mnie nieznajomy chłopak. Świetnie się urządziłam.
Zignorowałam jego uwagę i szybko podeszłam do bramy. Była zamknięta. Zdezorientowana spojrzałam na chłopaka.
- To niemożliwe, park jest zamykany o 21.
- A jest po dwudziestej - wyszeptałam przestraszona.

Zirytowana szarpnęłam za wejście. Rozejrzałam się, w parku nikogo nie było. Niemal zaczęłam płakać. Wszystko zaczęło układać mi się w logiczną całość. Zagonił mnie do parku, w którym nikogo nie ma, bo jest zamykany o dwudziestej, a on kłamię. Zaraz wyskoczy banda jego kolegów i zrobi mi krzywdę.
- Spokojnie, chyba będziemy musieli przejść przez płot.
- Chyba sobie żartujesz - Emanuel momentalnie się uśmiechnął.
- Wyzwanie numer jeden.
- Zwariowałeś. Jestem dziewczyną, dziewczyny nie przechodzą przez płot.

Starałam się myśleć racjonalnie, jak spróbować uciec. Szybko stanęłam na szarym murku i przełożyłam lewą nogę przez czarne pręty. Na szczęście nie był za wysoki, ciekawe jaka to ochrona przed wandalami, skoro dziewczyna potrafi przejść przez taki płot. Siedziałam właśnie okrakiem na płocie i nie powiem, było fajnie. Druga noga wylądowała po tej samej stronie, co lewa i zeskoczyłam na ziemię.
Brunet przekrzywił głowę i posłał mi nieokreślony uśmiech. Wyglądał na zaskoczonego. W jednej chwili podciągnął się i znalazł tuż obok mnie.
Trzeba było uciekać póki możesz, a nie się gapić.
Bez słowa ruszyłam w stronę mojego domu. Ten chłopak mnie niszczy. Nie patrzę na zegarek, przechodzę przez płot, a teraz wracam do domu z nieznajomym. Rodzice nie byliby zadowoleni. Na pewno są już w domu, a gdy tylko wrócę, będą wypytywać, gdzie byłam. Nigdy, nie było mnie poza domem w sobotnie wieczory. Bałam się ich reakcji.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że park będzie zamknięty, ale uważam, że pierwsze wyzwanie masz zaliczone. Poradziłaś sobie bezbłędnie, nie spodziewałem się, że dasz radę - powiedział, ku mojemu zaskoczeniu.
- Nie pierwszy raz się przez płot przechodziło - zażartowałam, odgarniając włosy z ramienia. Chłopak posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Oczywiście, wierzę w twoje możliwości - zaśmiał się, w tym samym momencie potykając się o kamień. Wreszcie to nie ja! Nie wiem jak ten kamień się ta znalazł, ale wreszcie to nie ja wyszłam na ofiarę losu, więc zamierzam tańczyć ze szczęścia.
- Przejąłem twoją rolę - bąknął, słysząc mój śmiech.
Stanęliśmy na rogu ulicy, wychyliłam się w lewo, było widać już mój dom.
- Tutaj już ci podziękuję. Nie chcę, żeby rodzice widzieli, z kim wracam, już i tak będę miała duże problemy - wypowiedziałam, gapiąc się w trawę.
- Skoro tak sobie życzysz. Jeśli coś by się działo służę pomocą - wyciągnął rękę, by wyrażając wsparcie dotknąć mojego ramienia. Po chwili jednak cofnął ją zakłopotany. - Przepraszam.
- Spoko - wycedziłam, zwalniając oddech zaskoczona jego dotykiem. To nie tak, że żaden chłopak nigdy mnie nie dotknął. Po prostu się tego nie spodziewałam. - Muszę już iść. Dobranoc.
- Do zobaczenia - obrzucając go ostatnim spojrzeniem, odeszłam.
Przeróżne myśli wędrowały mi po głowie. Dzisiejszy dzień był kompletnie inny niż reszta. Najgorszym momentem było jednak wejście do domu, jeszcze nigdy niczego się tak nie bałam.
Przekręciłam klucz i pociągnęłam za klamkę. Usłyszałam dźwięki dochodzące z telewizora i rozmowy rodziców. Ściągnęłam buty i kurtkę, zawieszając ją na wieszaku. Już chciałam czmychnąć na schody, gdy usłyszałam głos mamy.
- Wreszcie się znalazłaś. Wiesz, która jest godzina? Telefonów też się nie odbiera, faktycznie, bo martwiąca się matka to nic ważnego. Ostatnio mnie zawodzisz. Gdzie ty się włóczyłaś? - Nie odpowiedziałam, patrzyłam tylko nieobecnym wzrokiem na jakiś program lecący akurat w telewizji.
- Alicja? Słyszysz, co mama do ciebie mówi? Odezwij się - zażądał tata, po dłuższym czasie braku jakichkolwiek znaków z mojej strony.
- A wy? Gdzie byliście? W każdy weekend znikacie rano i pojawiacie się wieczorem. Nie pomyśleliście, że przydałyby mi się jakieś wyjaśnienia? Jestem waszą córką. Gdzie byliście? - powtórzyłam pytanie, a mama otworzyła usta ze zdumienia.
- To nie jest twoja sprawa. Nie powinno cię to interesować. Rozmawiamy o tobie. Jak ty się w ogóle zachowujesz? Co w ciebie wstąpiło?
- W takim razie waszą sprawą też nie jest to, gdzie byłam ja. Za kilka miesięcy będę pełnoletnia i wreszcie będziecie mogli się pozbyć waszego problemu - wysyczałam zdenerwowana i szybko pobiegłam do swojego pokoju. Z trzaskiem zamknęłam białe drzwi i przekręciłam klucz.

Opadłam na łóżko, na którym rozwalał się Aki. Leżał na plecach, a prawą łapę miał wyciągniętą do przodu. Położyłam rękę na jego brzuchu, wtulając się w miękkie futerko. Nie trwało to jednak długo, kot szybko zmienił pozycję, uniemożliwiając mi głaskanie go. Podłe zwierze.
Wgapiłam się w pupila, próbując uspokoić oddech. Nie wiem, co we mnie wstąpiło i dlaczego tak się odezwałam. Nigdy nie powiedziałam nic takiego, ale teraz nie żałuję. Zmieniam się, czuję to. Powoli, małymi krokami, ale wkrótce nastąpi więcej przemian. Ten chłopak miesza mi w głowie. Mówiłam, że zrobi mi krzywdę.



Dziękuję za przeczytanie. Zachęcam do zostawienia swojej opinii w komentarzu.  

Rain, love and tears || Manu Rios (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz