mamo, mam chłopaka

584 119 22
                                    

nasz przyjaźń, choć bardzo chaotyczna i niepoprawna, zaczęła się w idealnym momencie.


to była granica tego, gdy chcesz krzyczeć do pustych ścian, tkwiąc w wiecznej samotności, a tego, że lada dzień potrzebujesz zakończyć swoje życie.


mając naście lat, wydaje ci się, że cały świat nie wie, co czujesz. każdą kolejną osobę, mówiącą „wiem, jak się czujesz, byłam w takiej samej sytuacji, co ty" dodajesz do kolekcji postaci, których chcesz unikać.


bo wydaje ci się, że wypowiada się na tematy, o których nie ma zielonego pojęcia, a przecież tego nie lubisz.


nie tolerujesz kłamstwa, obłudy, szukania atencji i użalania się nad sobą, a przecież sam taki jesteś. wszyscy tacy jesteśmy.


przyjaźń... może w naszym przypadku to było coś więcej? byliśmy bratnimi duszami, tak sądzę i choć nie powiedziałbym tego wprost, czułem, że chcę spędzić z tobą resztę swojego życia.


można powiedzieć, że byłeś moim lekiem na depresję, byłeś moją małą pigułką na zbolałe serce i traktowałem cię jak największy skarb w swoim życiu. przecież nadal nim jesteś.


zaprzyjaźniliśmy się poprzez poznawanie, wylaliśmy miliony pytań ze swoich warg, by wiedzieć o sobie więcej. zarywaliśmy noce, tym razem nie na płaczu i samookaleczeniu, lecz na rozmowie.


zwykłej wymianie zdań, którą prowadziliśmy, aż słońce nie zaczynało wschodzić.


pamiętam moment, który nastąpił kilka dni wcześniej przed tym, co kompletnie odmieniło nasze historie.


była zima, śniegu nie sposób było zauważyć, nieważne jak dokładnie się patrzyło. tego dnia wiał mroźny wiatr, sprawiając, że przebywanie na zewnątrz było katorgą dla szybko chorujących osób. właśnie zabrzmiał ostatni dzwonek, po którym rozpoczęła się przerwa zimowa. szybko wyszliśmy ze szkoły.


oddałeś mi swój szalik, tłumacząc, że mój jest zbyt cienki. zanurzyłem w nim nos, nie dziwiąc się, że przesiąkł twoimi mocnymi, męskimi perfumami.


nasze zapachy tak cholernie różniły się od siebie. ja preferowałem kobiece, kwiatowe zapachy, jak bardzo źle to nie brzmi.


moja wizyta u psychologa miała być o osiemnastej, więc razem poszliśmy do pobliskiej kawiarenki, by napić się czegoś ciepłego i pysznego.


usiedliśmy przy okrągłym, drewnianym stoliku.


- dzień dobry, co podać? - zapytała nas kelnerka, w szybkim tempie podchodząc do nas. swoje dłonie oparła o czerwony fartuszek.


zamówiliśmy dwie cynamonowe latte, ty poprosiłeś jeszcze o szczyptę wanilii i szybko zanurzyliśmy się w nieobowiązującej rozmowie.


kochaliśmy udawać, że jesteśmy dziećmi, niemającymi żadnych problemów. uwielbiałem okłamywać cię, że jestem normalnym, zdrowym psychicznie chłopcem.


to stało się słodkim nawykiem, któremu nie miałeś nic przeciwko.


kiedy wziąłeś pierwszy łyk ciepłego napoju, zapytałeś:

zapach minionego ciebie | taekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz