Poznań, 2 czerwiec 2014 rok
Droga córko, najukochańszy mężu!
Chciałabym Was po raz ostatni przeprosić. Nie wiem, który to jest list gdyż po dwunastym straciłam rachubę. Nie żywię nadziei na to, że Was kiedyś ujrzę. Twoją niegdyś dziecięcą, roześmianą twarz Zosiu. Pamiętam jak układałam Cię do snu czytując opowieści, które tak bardzo lubiłaś. Zastanawiam się czy dalej je tak uwielbiasz. Podejrzewam, że jako szesnastoletnia dziewczynka gustujesz w innej literaturze.
Pawle, nie sądzę, że kiedyś będziemy znów żyli jak przykładne małżeństwo. Moje nadzieje o wspólnej starości gasną jak rozkołysana na wietrze świeca.
Nie chciałam Was zaniedbywać, moja profesja zmuszała mnie do poświęcania się jej, ale nie wiedziałam, że tak to przeżywacie.
Motywowana chęcią pieniędzy zważyłam Nasze życie wybierając pracę. Kancelaria rozwija się doskonale, ale zapewne wiecie to z pierwszych stron gazet. Jeśli byście pytali jak mi się wiedzie, to bardzo dobrze. Kupiłam kilka tygodni temu psa.
Nie chcę przedłużać, wiem, że i tak odpowiedzi się nie doczekam. Kocham Was, mam nadzieję, że tam na górze się zobaczymy.
Marta
1
Prawnicza toga spokojnie zwisała na podłokietniku obitego skórą krzesła, obok którego znajdował się okrągły stół obłożony stertą pożółkłych teczek z czerwonym pasem. Zawierały one różnego typu historie z dziedziny prawa karnego i cywilnego.
Naprzeciwko znajdowało się hebanowe biurko. Po jednej stronie znajdowało się czarne krzesło obrotowe zataczające jeszcze kilka kółek dookoła własnej osi. Z drugiej strony zwykłe eleganckie siedzisko, na którym właśnie spoczął kolejny nieszczęśnik. Głowę miał spuszczoną w dół i bacznie obserwował podłogę, która wydawała mu się nad wyraz interesująca. A co jeśli przerażał go fakt, że będzie tak spędzał czas zza krat?
Całość zwieńczało duże okno pozwalające podziwiać bezkres poznańskich ulic. Pozwalało ono dojrzeć każdy przejeżdżający pojazd z dokładnością do co marki czy rejestracji.
Trzaśniecie drzwi przerwało harmonię unoszącą się pod sufitem i runęła ona na ziemię podrywając głowę mężczyzny.
- Mecenas Marta Buratyńska. - Odparła rzucając na blat kolejne teczki. - Jeśli będzie Pan współpracował , to będzie miło jak na urodzinach u cioci. W przeciwnym wypadku, zapamięta Pan tą fetę do końca życia.
Odparła oschle siadając za biurkiem. Przechwyciła w dłonie biały kubek z logiem swojej kancelarii i upiła porządny łyk kawo-podobnej brei subtelnie marszcząc przy tym swój nos. Mężczyzna milczał, nędznie wpatrując się w drogocenną płytę i ani myślał podjąć się dialogu. Głucha cisza ogarnęła pokój i coraz bardziej przytłaczała sfrustrowaną prawniczkę, w której kłębiły się wszystkie negatywne emocje.
- Zrobiłeś to? - Spytała spokojnym tonem.
Blady wzrok klienta był wciąż oparty o deski jak w transie. Nie czuć było od niego ani strachu, ani szczęścia, ani poczucia winy. Nie można było też dostrzec nadziei.
YOU ARE READING
Śmierć paragrafem
Bí ẩn / Giật gânMarta Buratyńska wiedzie spokojnie życie, które kręci się głownie wokół rozpraw sądowych, a oczkiem w głowie jest jej własna kancelaria, gdzie zatrudniona jest Eliza Klinowska - prawniczka, a za razem jej przyjaciółka. Zima przysparza kobiecie wielu...