gdy odlatują żurawie [one-shot]

470 91 26
                                    

Yoongi jeszcze nie przywyknął do nowego miejsca zamieszkania. Tutaj mówiło się „dzień dobry" każdemu mijanemu człowiekowi, a produkty spożywcze można było kupić tylko w jednym sklepie – takim z ekspedientką za ladą i zeszytem na kreskę. Latarnie uliczne gasły o dwudziestej drugiej, w niedzielę w południe biły kościelne dzwony, a coś takiego jak komunikacja miejska nie istniało. Po pierwsze dlatego, że S. ciężko było nazwać miastem, a po drugie, całą miejscowość można było zwiedzić podczas powolnego, dwugodzinnego spaceru. Tu wszystko było powolne. Nawet kiedy chciał iść szybko, nieświadomie zwalniał, dostosowując kroki do tempa pozostałych. Czas biegł jakby wolniej, zupełnie jak jego myśli – tutaj w końcu potrafił je odczytać, nim skłębione znikały w labiryncie jego zmęczonego umysłu.

Kiedy pierwszy raz tutaj przyjechał, pomyślał, że ta zabita dechami mieścina nie żyje. Później jednak zauważył, że to on odżył i za żadne skarby nie wróciłby z powrotem do swojego apartamentu na piątym piętrze w stolicy.

Nowy dom Yoongiego jeszcze świecił pustkami. Świeżo pomalowane na biało ściany wciąż pachniały farbą, a kiedy przed snem rozmawiał sam ze sobą, robiąc bilans minionego dnia, jego słowa odbijały się od nich echem. W przedpokoju stały dwa pudła pełne rzeczy, które ostatecznie zabrał ze sobą, zamiast wyrzucić na śmietnik, ale póki co nie przydało mu się z nich nic, toteż stały nieruszone. Po części wynikało to z lenistwa, by porozkładać je po kątach, ale Yoongi wiedział, że to nie była cała prawda – on po prostu nie chciał przenosić tutaj swojego starego życia. Chciał zacząć na nowo, a puste ściany przypominały białą kartkę, na której mógł stworzyć nowy obraz siebie. Póki co jednak nie do końca wiedział, jak mógłby on wyglądać.

Zanim Yoongi zdołał się spostrzec, lipiec zamienił się w sierpień. Do tego czasu zdążył już poznać wielu mieszkańców z widzenia, a z sąsiadami zza płotu nawet odbywał krótkie pogawędki, kiedy wieczorami popijał kawę na tarasie. To od staruszki mieszkającej obok dowiedział się o pchlim targu, który odbywał się przy placu głównym S. w każdą środę.

Pokonanie dystansu od drzwi domu do placu głównego zajmowało około piętnastu minut. Kiedyś Yoongi mierzył czas w piosenkach, które zdążył wysłuchać przed dotarciem do celu, tutaj jednak szedł ulicami bez słuchawek w uszach. Każde miasto miało swoją własną melodię, a melodia S. wyjątkowo przypadła mu do gustu – cisza przeplatała się z szumem starych dębów, a rytm wyznaczał monotonny warkot traktorów i kombajnów, pracujących na obrzeżnych polach. To tutaj, pierwszy raz od bardzo dawna, usłyszał śpiew ptaków.

Yoongi przerzucił sobie przez ramię pustą, płócienną torbę i wszedł pomiędzy zadaszone stoiska. W inne dni tygodnia nie działo się tutaj nic – dzieciaki czasem bawiły się w chowanego, uważając labirynt drewnianych stołów za dobrą kryjówkę, poza tym jednak, nie licząc śród, miejsce pozostawało niewynajęte i stanowiło swoisty pomnik minionych czasów.

Wielu sprzedawców przyjeżdżało tutaj z okolicznych większych miast, sprzedając w detalu hurtowo zakupione towary, takie jak garnki, dywaniki łazienkowe i zestawy śrubokrętów. Byli też jednak ludzie handlujący antykami czy starymi kolekcjami płyt – od jednego z nich Yoongi kupił niemal za bezcen komplet winyli Louisa Armstronga, postanawiając, że przy jakiejś okazji kupi także gramofon. Ostatnią grupę sprzedających stanowili lokalni artyści, traktujący pchli targ jako jednodniowe wystawy i okazję do promocji dzieł swoich rąk. Wyplatane kosze, dziergane serwetki, drewniane figurki czy amatorskie obrazy – wszystko to można było tu znaleźć i to właśnie te stoiska podobały się Yoongiemu najbardziej. Przechadzał się między nimi nieśpiesznie, co chwilę przystając, by rzucić okiem na to czy na tamto. Nie przyszedł tu w końcu z listą zakupów czy wielkimi oczekiwaniami. Kiedy jednak zobaczył tamten obraz, przystanął na dłużej. To było to.

gdy odlatują żurawie [one-shot] |yoonmin|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz