Are you fucking kidding me?

1 0 0
                                    

JustinOtworzyłem ciężkie niczym stal powieki, zaczynając szybko nimi mrugać, czując potworne pieczenie, powstałe w wyniku kontaktu gałek ocznych ze zbyt jasnym światłem. Walczyłem tak chwilę z promieniami, by w końcu po kilku minutach mozolnej walki móc swobodnie otworzyć oczy i spojrzeć na otaczający mnie świat. A właściwie to bardzo rozmazany, jednorodny, usłany piachem świat.Znajdowałem się w jakimś samochodzie. Niestety siedząc w środku nie byłem w stanie podać więcej szczegółów, ponieważ aż tak ogromnej wiedzy na ten temat nie posiadałem. Umiejscowiony byłem na tylnym siedzeniu. Dwa przednie oddzielone ode mnie były czarną, zapewne dźwiękoszczelną szybą, której nie pamiętam, bym w swoich samochodach posiadał. Tak samo jak nie przypominam sobie, że w całej mojej trasie koncertowej uwzględniłem Australię. Coś mi tu ewidentnie nie pasowało, tylko jeszcze nie wiedziałem co. Ostatnim zdarzeniem, jakie utkwiło mi przed oczami był koncert w Toronto. Świetnie się bawiłem, biegałem po scenie jakbym wypił z pięć mocnych kaw i śpiewałem tak głośno, że w pewnym momencie zacząłem obawiać się, czy aby nie stracę nazajutrz głosu. A później? Później chyba wróciłem do hotelu i zasnąłem.Poruszyłem się na siedzeniu, chcąc znaleźć gdzieś w pobliżu mój telefon, lecz poczułem przeszkodę. Zerknąłem w dół, a na moich dłoniach błyszczały w promieniach słońca, srebrne kajdanki. To już kurwa jakaś przesada. Szarpnąłem metalowym łańcuchem, licząc, że to wszystko, to jakiś chory żart Scootera. Myślałem, że brunet chciał się na mnie zemścić, za ostatni wywinięty mu numer, lecz kiedy po kilku próbach nadal byłem uwięziony, zacząłem się bać. A zaczynająca się odsuwać szyba, jeszcze spotęgowała narastający strach.-No proszę, nasza gwiazdka się obudziła.-wyłaniający się zza zasłony mężczyzna, posłała mi kpiący uśmiech, na co po moich plecach przeszły ciarki. Nie znałem go. Nie znałem go i nikt z mojej załogi raczej też nie chwalił się, że na liście znajomych posiada człowieka, wyglądem i sposobem bycia przypomina członka potężnej mafii.-Kim ty do cholery jasnej jesteś i co ja tu, powiedz mi, robię?-zacisnąłem szczękę i pięści, czując potęgujący się gniew. Jakim niby prawem ten wąsacz śmiał mnie porwać i wywieźć Bóg wie gdzie.-Uważaj na słowa przyjacielu. Może to się dla ciebie źle skończyć.-brunet tylko ponownie złowieszczo się zaśmiał, nie spuszczając ze mnie ani na moment wzroku.-Porwanie mnie, może się dla ciebie skończyć jeszcze gorzej. Mój menadżer zapewne już zawiadomił policję i wszystkie inne jednostki, które już na sto procent rozpoczęły poszukiwania.-odpyskowałem, modląc się w duchu, by tak właśnie było. Nie dziwcie mi się. Nie mam zamiaru umrzeć w wieku dwudziestu dwóch lat i to w dodatku z rąk tego człowieka.-Proszę cię, ty chyba chłopcze nie wiesz z kim masz do czynienia.-mężczyzna prychnął i zakręcił tego okropnego wąsa na palcu, powodując tym u mnie odruch wymiotny, który niestety musiałem zdusić w sobie.-Nikt, nigdy cię już nie znajdzie. Możesz zapomnieć o karierze, o nagrodach i fanach....-Nie ma mowy.-wtrąciłem się w jego wypowiedź, dostając w zamian lodowate spojrzenie. Niech ten idiota nie myśli sobie, że przez niego zapomnę o muzyce, o trasie, o moich Beliebers. Co to, to nie.-To się jeszcze zobaczy. Za niedługo będziesz mówił całkiem inaczej, gwarantuję ci to.-Ja gwarantuję ci poważną rozprawę w sądzie i kilka, jak nie kilkanaście lat za kratkami.-posłałem mu sztuczny, przesłodzony uśmiech i niczym obrażony pięciolatek zagłębiłem się w oparcie fotela, uznając naszą rozmowę za zakończoną.-Taki wyszczekany, a taki głupi.-wąsacz pokiwał z dezaprobatą głową, ponownie nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.-Czy tak trudno przyjąć do wiadomości, że to już koniec? Nikt cię nie znajdzie, nikt cię nie uratuje, za moment wszyscy zapomną, rozumiesz?-Nie. Nie rozumiem i choćby słońce wybuchnęło i niebo spadło na ziemię, nie zrozumiem.-odparłem, a właściwie odburknąłem, czując jak silny ból prosto z żołądka trafia do miejsca zwanego sercem, by zagnieździć się tam na dobre, wzmagając na mocy. Oni nie mogą o mnie zapomnieć. Przecież mnie kochają, a ja kocham ich. Jesteśmy jedną wielką rodziną, a rodzina o sobie nie zapomina.-To już nie mój problem.-podskoczyłem kilka milimetrów w górę, słysząc paskudny głos, którego szczerze miałem nadzieję już dzisiaj nie słyszeć.-Moim jedynym zmartwieniem jest to, co będziesz mówił, a nie to, o czym będziesz myślał.-Że co?-zrobiłem niezbyt inteligentną minę, nie odnajdując jakiegokolwiek sensu w wypowiedzi mężczyzny.-Spróbuję prościej.-ten tylko w geście irytacji przewrócił oczami i westchnął głęboko, tak głęboko, jakby za moment miał zanurkować do najgłębszego basenu i wrócić z powrotem na powierzchnię, nie ginąc przy tym.-Mam w dupie to, co siedzi w twojej głowie, jasne? Tam możesz robić co chcesz, ale tutaj, w tym prawdziwym życiu masz mówić i wykonywać to, co ci każe, zrozumiałeś?-Szanowny pan wybaczy, że przy jegomości użyję wulgaryzmu, ale czy cię, do kurwy nędzy pojebało?!-Biorąc po uwagę mój dzisiejszy dobry humor, wybaczam.-facet krzywo się uśmiechnął, a ten uśmiech był aż tak fałszywy i podły, że momentalnie byłem w stanie wywnioskować, że już wkrótce usłyszę coś jeszcze gorszego.-No świetnie, jestem dozgonnie wdzięczny. -zaironizowałem i dla lepszego efektu chciałem szarpnąć za włosy, lecz w tym momencie przypomniałem sobie, że moje nadgarstki zdobią silne, srebrne kajdanki.-Powiedz mi, czy ja jestem jakimś pieprzonym, seryjnym mordercą lub gwałcicielem, czy po prostu trzymanie mnie w tych łańcuchach sprawia ci przyjemność?-pomachałem mu przed twarzą dłońmi, kładąc przy okazji silny nacisk wzrokowy na nadgarstki, a dokładniej na znajdujące się na nich świecidełka.-Dobre pytanie, naprawdę dobre.-staruch znów odnalazł drogę do tych zarośniętych wąsisk i zaczął ponownie się nimi bawić, lekceważąc mnie przy tym.Dlatego ja też postanowiłem zlekceważyć jego nieszanowną i nieelegancką osobę, więc zwróciłem się w stronę okna, zerkając przez nie na mijany świat. Mknęliśmy po pustyni. Z przodu piasek, z tyłu piasek, na prawo piasek, a na lewo...no zgadnijcie co? Tak-też piasek. No lepiej trafić nie mogłem. Przecież nie ma najmniejszej opcji żebym sam, bez żadnego samochodu stąd uciekł. Pieszo wykończyłbym się po godzinie marszu, a po dwóch już zapewne zostałbym przysypywany małymi, pomarańczowo/żółto/złotymi ziarenkami, by po kilku mocniejszych podmuch wiatru całkowicie zniknąć z powierzchni tego świata. A tego nie chciałem. Chyba nawet bardziej od tego niewolnictwa, nie chciałem śmierci. Nie teraz. Nie w wieku dwudziestu dwóch lat. Nie, nie i jeszcze raz nie.-Powiedz mi, do czego ja jestem tobie potrzeby?-zagaiłem po chwili, nie mogąc już znieść kłębiących się w mojej głowie myśli.-Nie uwierzę, że lubisz moją muzykę i chcesz, żebym ci codziennie śpiewał.-zaśmiałem się lekko, a mężczyzna o dziwo mi zawtórował. I to nawet śmiem twierdzić, że całkiem szczerze.-Więc może powiedz mi, po co to wszystko? Na co ta szopka?-No widzisz chłopcze, tak się składa, że zbytni przykładnym ojcem nie jestem-zostałem obdarzony tak wymownym spojrzeniem, które po prostu zamknęło mi usta na potężną kłódkę.-Ale możesz mi wierzyć lub nie, kocham moją córkę najmocniej na świecie. A ona kocha ciebie. Nieustannie od pięciu lat. Cały czas wierzy, że kiedyś cie spotka, rozkocha, a później wyjdzie za ciebie za mąż i już do końca będziecie żyć długo i szczęśliwie. A ja chcąc wynagrodzić jej te kilka ciężkich lat, postanowiłem spełnić to absurdalne, nastoletnie marzenie.-szczęka dosłownie opadła mi na same wycieraczki, a oczy wystrzeliły w kosmos. Albo śnię, albo ten frajer nafaszerował mnie czymś gdy spałem i teraz jestem na porządnym haju. Przecież to wszystko nie dzieję się naprawdę. To są jakieś chore żarty.-Dobra, świetny dowcip, sam bym na niego nie wpadł, a teraz powiedz mi, ale tak na poważnie, po jaką cholerę mnie uprowadziłeś?-Właśnie powiedziałem.-Nie ma najmniejszej, naj kurwa mniejszej opcji, że będę udawał miłość do kogoś spokrewnionego z tobą.-warknąłem, zaciskając przy tym szczękę.-Albo zrobisz to, co co powiem, albo nakarmię cię ołowiem, a później uraczę rejsem prosto na dno jeziora, pełnego krokodyli.-Na ołów śmiem twierdzić, że mogę się zgodzić, aczkolwiek kwestia krokodyli wymaga negocjacji.-Przykro mi, krokodyle są już w pakiecie, więc masz dwie opcję: albo moja córka, albo krokodyle.-brunet chciał tym pytaniem przyprzeć mnie pod ścianę, by później móc postawić na swoim, lecz ja nie mogłem na to pozwolić. Nie chciałem dać mu tej cholernej satysfakcji, dlatego z cwaniackim uśmiechem na ustach, rzuciłem:-Wiesz co, chyba skorzystam z dwójki. To taka moja szczęśliwa liczba, rozumiesz prawda?-nie rozumiał.-Słuchaj mnie dzieciaku, byłem cierpliwy, ale wszystko ma swój koniec.-mężczyzna zmarszczył brwi, sprawiając tym gestem, że na jego czole powstałą jedna, gruba, czarna linia, która pomimo że miała wyglądać strasznie po prostu mnie rozbawiła. Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem, nie przewidując, że gest ten może przynieść mi wiele konsekwencji.-Co cię do kurwy nędzy tak cieszy?!-brunet wrzasnął, nadal utrzymując mono brew na twarzy, przez co naprawdę nie byłem w stanie się opanować.-Ty.-wydukałem i oparłem się głową o kolana, starając się nieco ogarnąć.-Przegiąłeś, teraz pogadamy inaczej.-facet zniknął zza zasięgu mojego wzroku, by po krótkiej chwili pojawić się z niebezpieczną zabawką w dłoni.-To jak? Nadal masz zamiar naśmiewać się ze mnie?-gruba, wzbogacona o kilka złotych bransoletek ręką, wraz z czarnym pistoletem przywarła do mojej skroni, przez co serce przywarło mi do samego gardła.-N-nie.-chciałem pokręcić przecząco głową, by dodatkowo podkreślić wypowiedziane słowo, lecz bałem się, że ten drobny, pozornie nieszkodliwy gest może w czasie krótszym niż pięć sekund, pozbawić mnie życia.-Tak myślałem.-idiota tylko zwycięsko się, lecz nie zabrał tego potwornego urządzenie ode mnie.-A teraz przyjacielu powiedz mi, będziesz udawał, że kochasz moją córkę i że masz zamiar być z nią aż do końca, albo do momentu aż jej się znudzisz, czy może masz jednak chrapkę na trochę ołowiu?-Ten ołów nadal pozostaje kuszący, tylko trochę waham się, czy nie chcę aby wcześniej poznać tej młodej damy.-sam nie wiem, dlaczego wypowiadałem się w tak dziwny i obcy dla mnie sposób, ale po prostu chciałem teraz jak najdalej odbiec do siebie. Chciałem dla bruneta być całkiem innym, gorszym Justinem, by ten jeszcze zdążył się rozmyślić. Może stwierdziłby, że jestem zbyt dziwny bym mógł widywać się z jego dzieckiem, a potem zostawiłby mnie gdzieś, skąd może jakimś magicznym sposobem udałoby mi się wrócić do domu.-No, ta odpowiedź już nieco bardziej mnie satysfakcjonuje, choć przyznam,że chciałem wyegzekwować coś więcej.-odparł z tak szerokim uśmiechem, który niemal natychmiastowo pogrzebał moje niedawno zrodzone nadzieje.-Więc do rzeczy.-mężczyzna z wciąż z zacieszem na ryju spojrzał na mnie i zaczął podawać mi najważniejsze według niego informacje.-Moja córka nazywa się Jazmyn, ale mówimy na nią Jazzy, ma szesnaście lat, jest śliczną, kochaną brunetką, przekonaną, że twoja osoba jest w niej szaleńczo zakochana od ponad dwóch miesięcy...-Że co niby? Od dwóch miesięcy?-już drugi raz tego dnia wszedłem mu w słowo, zdobywając tym gestem jeszcze większą nienawiść, a tracąc tym samym majątek, który w roli zięcia mógłbym przyjąć.-No tak wyszło.-facet tylko niedbale wzruszył ramionami, jakby strzepywał z nich niewidzialny kurz.-Od sześćdziesięciu ośmiu dni starałem się trafić na odpowiedni moment, a mojej perełce wmawiałem, że poznałem cię przez mojego znajomego, wysłałem ci jej zdjęcia, a ty natychmiastowo i nieodwołalnie się zakochałeś.-I ona w to uwierzyła?-wywróciłem teatralnie oczami, wyczuwając już z jakim „inteligentnym" człowiekiem będę już niedługo do czynienia. Boże, czemu?-Było ciężko, ale po tylu dniach..., dobra nie przesadzajmy, po tylu godzinach dała się przekonać.-Czyli ja mam już w progu porwać ją w swoje ramionami i obdarować jebanym potokiem komplementów?-No w końcu zaczynasz mówić do rzeczy.- mężczyzna uradowany klasnął w dłonie.-Wiesz, jak jeszcze trochę nad tobą popracujemy, to wyjdziesz na ludzi.-Jak spędzę z tobą jeszcze kilka dni, to ludzie wejdą na mnie.-mruknąłem pod nosem.-Nie ma opcji, że zrobisz ze mnie posłusznego pieska. Nie w tym życiu.-Co ty tam marudzisz?-brunet zmarszczył nos i tym samym przypomniał mi, że zamiast w myślach moje słowa znalazły upust w ustach.-Mówię, że mam nadzieję, że twoja córeczka nie odziedziczyła po tobie charakteru i nie daj Boże urody, a właściwie to jej braku.-sztucznie się uśmiechnąłem, pokazując przy tym wszystkie zęby, jakie tylko posiadałem.-Uznam, że tego nie słyszałem.-koleś obrócił się na siedzeniu i nie fatygując się, by tak na przykład zdjąć mi te cholerne kajdanki, zasunął szybę i pozostawił mnie samego, z natłokiem myśli.*Po jakiejś godzinie (zabrali mi nawet zegarek, więc nie mogłem dokładnie stwierdzić ile czasu minęło) podjechaliśmy pod olbrzymi dom, z pięknym, naprawdę aż tak pięknym ogrodem, że gdybym nie wiedział do kogo należy, mógłbym się w nim zakochać. Ale że niestety wiedziały, musiałem zostać przy epitecie „piękny".-No mój chłopcze, wychodzimy.-mężczyzna otworzył przede mną drzwi samochodu, no co tylko zacisnąłem szczękę.-Chcesz, żebym pokazał się twojej córeczce w tych świecidełkach?-spojrzałem znacząco na nadgarstki, a brunet tylko wywrócił oczami i sięgnął do kieszeni marynarki.-Jak dla mnie to obojętne, ale dla niej ten drobny szczegół mógłby trochę zmienić moją wersje wydarzeń, a wtedy nie było by już przyjemnie.-tak, a teraz niby jest. Uwagę tą jednak zachowałem dla siebie, ponieważ naprawdę pragnąłem wyswobodzić się z tych kurewsko niewygodnych kajdanek.-Tak, tak...czekaj jak ona się nazywała? Yovanna, tak?-w końcu uwolniłem swoje ręce i teraz w rekompensacie za tyle godzin spoczynku, zacząłem wymachiwać nimi na wszystkie strony. W efekcie końcowym zmuszony byłem opuścić samochód, który ograniczał moje ruchy.-Jazzy. Czy to tak trudno zapamiętać? J-A-Z-Z-Y.-Dobra, zluzuj gacie, sklerozę mam.-uniosłem dłonie w geście obronnym i wysłuchując wcześniej westchnień, które były nieco podobne do tych, które wytwarza ryba na lądzie, ruszyliśmy przez szeroki podjazd wprost do drzwi, za którymi znajdowała się jedna, wielka niewiadoma.JazzyO samego rana, czyli dokładniej od jedenastej dwadzieścia, nie mogłam usiedzieć na miejscu. Krzątałam się bez celu po domu, podlewałam i tak już podlane kwiatki, sprzątałam gdzie się tylko dało, by przypadkiem na choćby tak niewidocznej żarówce nie zagościło się odrobinkę kurzu. I nie wiem, czy robiłam to po to, by wszystko wypadło perfekcyjnie, czy może po to, żeby jakoś zabić czas. A może jedno i drugie? Nie wiem. Wiem tylko, że tata i ON powinni być tu lada chwila. Mam tylko nadzieję, że to wszystko nie był jeden, wielki, podły żart. Tego bym nie przeżyła.Odłożyłam na miejsce ostatnią już, wypolerowaną na błysk szklankę i usłyszałam charakterystyczny dźwięk przekręcania klucza w zamku, a później do mych uszu dotarł hałas zarezerwowany dla otwierających drzwi. A następnie rozbrzmiewały już tylko kroki. Lecz nie jednej osoby, a dwóch. Były zbyt głośne i zdecydowanie zbyt nierównomierne by mogły należeć do jednego osobnika. Przez powstałe teraz podekscytowanie i stres, nie byłam w stanie poruszyć nawet małym palcem u nogi. Po prostu mnie sparaliżowało. Cholernie się cieszyłam, jak i również trochę się bałam. Sama dokładnie nawet nie wiem czego. Może jego reakcji? Może jego nastawienia? A może po prostu obawiałam się jego? Przecież nigdy nie wiedziałam jaki jest naprawdę.Jednak wszystkie obawy zniknęły, gdy próg kuchni przekroczył mój ojciec, a krok za nim, tę samą czynność wykonał ON. Justin Drew Bieber, miłość mojego życia. Nim zdążyłam mrugnąć wpadłam w jego ramiona. Wtuliłam się w jego tors z całej drzemiącej wewnątrz mnie siły i zapłakałam ze szczęścia. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę -i sądząc po minie farbowanego blondyna- on też nie mógł.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 28, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Right moment IJBIWhere stories live. Discover now