Zapowiadano nam już wiele końców świata, osobiście przeżyłem kilka. Jeden związany z pamiętną datą 31 grudnia roku 1999, kiedy to miał zapanować ogólnoświatowy chaos na skutek błędu oprogramowania, które miało doprowadzić do awarii systemów bankowych, komunikacji oraz elektrowni. Drugi - ot, nic specjalnego, po prostu kończył się kalendarz Majów. Za każdym razem zauważałem, że było to dla ludzi cudownym powodem do odrzucenia wszystkich norm. Nagle moralność znikała, hamulce puszczały i zaczynała się ostra jazda z górki.
Kiedy więc usłyszałem, że lada moment będziemy mieli koniec świata po prostu znacząco stuknąłem się w czoło. Może dlatego, że tym razem media nie rozdmuchały tego do gigantycznych rozmiarów, szał był znacznie mniejszy. Tym razem miał być to meteoryt, większy o kilometr od tego, który doprowadził do zagłady dinozaurów. Jeśli wierzyć legendom, miało dojść do tego w czasie Zaćmienia Krwawego Superksiężyca. Zjawisko samo w sobie występuje dość rzadko, ponieważ Księżyc, Ziemia i Słońce muszą znajdować się jednocześnie w jednej linii.
Zawsze twierdzono, że kiedy pojawia się Krwawy Księżyc zwiastuje on bardzo duże problemy - nawet w Biblii można znaleźć odniesienia do tego, że zwiastuje on apokalipsę. Tego typu zdarzenie zdarza się średnio raz na prawie trzydzieści lat, więc oczywiście jakiś szalony naukowiec nazwiskiem Walsh stwierdził, że czeka nas absolutny koniec. NASA twierdzi, że nie, szaleniec, że tak; argument, że swego czasu nie wykryli meteorytu, który zmiótł Czelabińsk. I komu ci zagubieni ludzie mają wierzyć?
Prawdę mówiąc nie bardzo przejmowałem się tym wszystkim. Coraz większe napięcie obejmowało ludzi, którzy wręcz odliczali czas do końca świata. Pojawiało się coraz więcej dziwnych teorii, na które zerkałem z politowaniem. Cóż, sam zajmowałem się sprawami może nie związanymi z kosmosem, co z Ziemią, jako planetą. Nie byłem ekologiem ani nikim takim, można powiedzieć, że zacząłem pracować nad kilkoma systemami, które mogłyby ocalić ludzi przed zagładą. Sugerowałem się w swojej pracy choćby pomysłami słynnego Tellera odnośnie Deep Shield.
Superksiężyc jednak chciałem zobaczyć, bo czemu nie? Nie wiedziałem jeszcze, czy będę miał wystarczająco dużo czasu na to, lecz byłem nastawiony pozytywnie. Tymczasem siedziałem w laboratorium i testowałem przygotowany wcześniej sprzęt do oporu. Symulacje przebiegały prawidłowo, miałem więc się z czego cieszyć.
Nie ukrywam, że tematem numer jeden w stołówce również był zbliżający się koniec świata - jedni oczywiście wyśmiewali, drudzy zaś podchodzili z zaciekawieniem do całego zjawiska. Dlaczego ludzkość pragnie zagłady? Nie ukrywajmy, że pragnie. Chcemy, by to, co nas przytłacza, rutyna dnia codziennego została obrócona w niwecz. Straty jakie przyniesie taka apokalipsa są nieważne, bo wreszcie wyrwiemy się z tego, co nas ogranicza i więzi.
- Nie wiem, co wy w tym widzicie - prychnął profesor. - Przecież to wszystko jest grubymi nićmi szyte, znowu chcą załatać dziurę budżetową, bo lemingi się natną.
- A pan zawsze taki sceptyczny! - Zaprotestowała żywo urocza blondyneczka - Może naprawdę coś spadnie!
- Tak, spodnie - zaśmiał się mój współpracownik pod nosem, a ona udając oburzenie pogroziła mu palcem.
Bez wątpienia cały zespół świetnie się ze sobą dogadywał, co było widać w tym, jak przekomarzali się między sobą. Równolegle pracowaliśmy nad kilkoma projektami, wszystkie wojskowe, objęte ścisłą tajemnicą. Cały obiekt był pod ścisłą kontrolą, wejść strzegli specjalnie przeszkoleni żołnierze wyposażeni w karabiny - mieli za zadanie sprawdzać nasze przepustki. Prócz tego budynek podzielony był na różne poziomy, w zależności od tego jak głęboko pod ziemię zjechałeś, potrzebowałeś większych uprawnień.
Żadne z nas nie wiedziało nad czym pracuje drugie, a ze względu na monitoring tego typu rozmowy nie były dobrze widziane. Godziliśmy się z tym, chociaż o uszy obiło mi się, że kilka lat wcześniej jeden z naukowców wpadł w gniew, powiedział coś zbyt głośno o broni biologicznej, a następnie ślad po nim zaginął. Nikt później o tym nie mówił, ale wszyscy zaczęliśmy jeszcze bardziej uważać na słowa.
Przedpotopowy ekspres wypluł właśnie z siebie cienką strużkę lurowatej, choć gorącej kawy. Irytujące, zajmujesz się czymś, co może odmienić losy planety w razie gdyby przytrafiła się katastrofa, a w zamian otrzymujesz ekspres, który rzęzi ostatkiem sił. Westchnąłem cicho i usiadłem przy stoliku Lidii z którą przyjaźniła się moja żona.
- Jak ma się Adia? - uśmiechnęła się ciepło.
- Lekarze dają dużą szansę, że tym razem się uda - rzekłem w zamyśleniu mieszając kawę. - Tyle, że musi przeleżeć całą ciążę...
- Wpaść do niej z plotkami i ciastem?
- Głównie z ciastem!
Oboje wiedzieliśmy, że moja żona uwielbiała słodkości, zwłaszcza kiedy jest w ciąży. Niestety to była już trzecia, dwie poprzednie skończyły się poronieniem, co oboje bardzo przeżyliśmy. Od pierwszego razu nie pracowała, była zbyt wrażliwa i zalękniona. Poza tym nie musiała - lekarze wykryli w jej krwi nieznane wcześniej bakterie, ośrodek podejrzewał, że wniknęły do jej organizmu na skutek pracy w szkodliwych dla zdrowia warunkach. Nikt nikogo nie zaskarżał, po prostu na konto Adii wpłynęła okrągła sumka. Wszyscy wiedzieliśmy na co się godzimy.
Sami więc widzicie - w zasadzie wszyscy żyliśmy normalnie, większość dnia w pracy, powrót do domu, seans filmowy z ukochaną żoną... To było moje życie i niczego więcej nie pragnąłem. Wszystkie sukcesy dzieliłem właśnie z nią. Myślałem wtedy, że dostałem od więcej niż wielu ludzi. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko dziecka, które wypełniłoby sobą tą pustą przestrzeń w domu. Chcieliśmy słyszeć jak kroki małych stópek informują, że idzie, chcieliśmy śmiechu w tych murach.
Wieczorem z samochodu wysiadła ze mną Lidia, targając w torbie ogromne, czekoladowe ciasto oraz stos babskich czasopism. Może i obie były naukowcami, ale w pierwszej kolejności cały czas kobietami. Postanowiłem, że zostawię je same - rzadko miały okazję nacieszyć się sobą, ponieważ coraz częściej wymagano od nas całodobowej dyspozycji.
Kto mógł przypuszczać, że to wszystko rzeczywiście się skończy? Przecież nikt z nas nie wierzył w biblijne omeny, byliśmy twardo stąpającymi po ziemi realistami. Podczas gdy inni stwierdzili, że wato pomyśleć o schronach, a przynajmniej na wszelki wypadek w czasie Krwawego Księżyca spędzić czas wśród konserw w piwnicy, ja planowałem razem z Adią wyjść przed dom.
Noc była spokojna, a księżyc, który akurat znajdował się w perygeum świecił niesamowicie jasno, gołym okiem można było zauważyć, że jest również jakby większy. Siedzieliśmy spokojnie na ławce z kubkami gorącej czekolady. Rozmawialiśmy, planowaliśmy, normalnie sielanka.
Jak to zwykle w życiu bywa - coś musiało się zdarzyć! Nagle wokół zawyły syreny. Byłbym skłonny przyznać, że to jakiś głupi żart dzieciaków z sąsiedztwa, gdyby nie to, co zaczęło dziać się później. Część ludzi wybiegła z domów, krzycząc, że nie jest bezpiecznie. Próbowałem zorientować się o co chodzi, ale wszyscy biegali w panice. W końcu udało mi się docisnąć sąsiadkę, która wydukała, że NASA zajęła oficjalne stanowisko i za mniej niż godzinę w Ziemię uderzy meteoryt.
W tym momencie ręce mi opadły. Teoretycznie powinniśmy wiedzieć o tym znacznie wcześniej, ponieważ poniekąd współpracujemy z rządem. Przeklinałem pod nosem, pakując do samochodu moją żonę i najpotrzebniejsze rzeczy. Biorąc pod uwagę wszystkie zabezpieczenia i wzmocnienia konstrukcji, to właśnie ośrodek badawczy był najbezpieczniejszym miejscem.
Ludzie jeździli jak wariaci, uciekając nie wiadomo dokąd - przecież tego typu meteoryt dotrze niemal wszędzie, mało prawdopodobne, aby cokolwiek przetrwało, jednak oni pewni byli, że zdołają się ukryć. Przeklinałem pod nosem, starając się znaleźć jak najkrótszą trasę. Adia była blada i oddychała ciężko, coraz bardziej się o nią bałem. Zjeżyły mi się włoski na karku, kiedy pomyślałem, że zostało tak mało czasu, że zabezpieczenia to może być za mało - przecież wybuch mający miejsce nad Czelabińskiem przekraczał czterdziestokrotnie siłę wybuchu bomby jądrowej.
Klaksony, krzyki, pisk opon, przekleństwa. Jeden samochód wjeżdża w drugi, co inteligentniejsi barykadują się w domach, osoby, które wierzyły teraz odczuwają... dumę? Satysfakcję? Ja odczuwam wyłącznie pustkę w piersi i jest mi coraz zimniej z przerażenia, usiłuję przeanalizować nasze szanse. Nie można mieć zbyt poukładanego życia.
Kiedy zajechałem jak wariat przed bramę prawie udało mi się rozjechać strażnika, a przy okazji niemal zniszczyłem szlaban. Pokazałem przepustkę, kiwnął głową, jednak powiedział wprost, że nie ma możliwości mnie wpuścić, póki Adia siedzi w samochodzie. Nie miała już przecież przepustki, a argument, że przecież zginie nie przemawiał do niego. Co za pierdolony służbista!
- Człowieku, przecież lata się znamy! - krzyczałem.
- Mam polecenie nikogo nie przepuszczać! - wrzasnął usiłując mnie zagłuszyć.
Tymczasem Adia coraz bardziej bladła i zaczęła krwawić. Próbowała cicho wymówić moje imię, a ja szarpałem się ze strażnikiem. Jakby tego było nie dość, wiedziałem, że nawet jeśli on mnie przepuści, podobne problemy napotkam podczas konfrontacji z innymi. Bez znaczenia, że przecież ją znali.
Nagle podjechał samochód Lidii, zatrzymując się z piskiem opon tuż przed szlabanem. Wyskoczyła z niego niczym diabeł z pudełka i nie wahając się ani chwili, wyciągnęła z malutkiej torebki pistolet. Unosząc go warknęła jedynie:
- Przepuścisz ich - odbezpieczyła broń - I nie waż się podnosić alarmu.
Ponieważ z lufą przystawioną do skroni się nie dyskutuje, szlaban został podniesiony, a my przejechaliśmy swobodnie. Pod budynkiem trwała krzątanina, wszyscy biegali jak w ukropie. Wraz z Lidią uniosłem moją żonę, która zdążyła stracić przytomność. Przez przypadek wpadliśmy na profesora, który niedawno wyśmiewał się z ludzi wierzących w koniec świata. Stał pobladły i sinymi wargami szeptał Ojcze Nasz patrząc w niebo.
Tak jak przypuszczałem, nie chciano nas wpuścić, ale pieniąca się, drobna Lidia machająca na prawo i lewo pistoletem wydawała się żołnierzom chyba odrobinę bardziej niebezpieczna od utraty pracy, a kto wie - może nawet od apokalipsy. Udało nam się wejść do środka, nasze przepustki jeszcze działały, jednak zostało niewiele czasu do zamknięcia poszczególnych poziomów. Udało nam się wepchnąć do przepełnionej windy... Pozostało modlić się, by wytrzymała obciążenie.
Skrzypienie, krew ściekająca po nogach Adii i zaduch, przerażone głosy, szloch. Dorośli ludzie stojący w obliczu końca, naukowcy szczycący się niewiarygodnymi umysłami - wszyscy staliśmy się dziećmi, kiedy do głosu doszła natura. Kiedy zabrzmiał dzwonek, oznajmiający piętro minus piętnaste, a drzwi się rozsunęły wszyscy niemal rzucili się do korytarza. I rozgorzały kłótnie. Jedni mieli uprawienia, inni nie, lecz wszyscy chcieli wejść do środka.
- Pojebało was do końca czy jak? - ryknąłem w końcu. - Mamy jebany koniec świata, a wy się spieracie o karty magnetyczne!
Prawdę mówiąc, nie przypuszczałem, że mój wybuch przyniesie jakiekolwiek skutki. Prędzej bym założył, że zostaniemy wepchnięci do windy, która zawiezie nas na powierzchnię, ale jednak w końcu ktoś użył karty i masa naukowców wtoczyła się do pomieszczenia. Realnie patrząc, rząd który zarządzał ośrodkiem już nie miał racji bytu, więc na dobrą sprawę niewiele mogli nam zrobić. Zamknęliśmy drzwi, po czym zablokowaliśmy je kodem i uruchomiliśmy osłony.
Ułożyłem Adię na podłodze w mniejszym pomieszczeniu, podkładając jej pod głowę mój zwinięty płaszcz. Ledwo oddychała, dlatego skinąłem ręką na znajomego lekarza. Był w szoku, aktualnie raz po raz pociągał z piersiówki, ale uśmiechnął się blado i podszedł. Razem z Lidią zaczęli badań omdlałą Adię. Dziękowałem Bogu, że na tym piętrze był magazyn zawierający najróżniejsze cuda - coś jak owiane tajemnicą skarby Watykanu, ale w wersji naukowej. Wyprosili mnie z pomieszczenia, nie chcieli abym patrzył na to, co się będzie dalej działo. "Bardziej przydasz się przy osłonach i monitoringu", rzekła zresztą Lidia.
Udało nam się dotrzeć do satelit NASA i podłączyć się - w końcu Polak potrafi. Nie chciałem sobie wyobrażać, jaki teraz tam mają burdel na kółkach, jednak bez problemu dało nam się monitorować to, co się dzieje. Ten pieprzony meteoryt rzeczywiście był większy i właśnie wszedł w atmosferę. Poruszał się zdecydowanie zbyt szybko. NASA próbowała interweniować, jednak odległość od Ziemi była zbyt mała, zbyt wolno podejmowali decyzje, ostatecznie wysyłając w jego stronę wiązkę, która miała zmniejszyć jego prędkość, lecz było to zdecydowanie za mało.
Odliczaliśmy sekundy, niektórzy z nas biegali jak w ukropie, starając się za wszelką cenę uruchomić jak najwięcej systemów obronnych. Zagryzałem wargi do krwi. Póki co, nie byłem tu potrzebny, Deep Shield będzie niezbędny dopiero jeśli przeżyjemy uderzenie. Zrobiłem, co mogłem i wycofałem się w stronę miejsca, w którym zostawiłem Adię. Jeśli mamy umrzeć, to chcę móc chociaż patrzeć na nią w chwili śmierci.
Dowiedziałem się, że straciłem córkę, a chwilę później uderzenie zwaliło nas z nóg. Posypał się tynk, byłem pewien, że zginiemy, otoczyła nas ciemność, krzyk z każdej strony i wzywanie Boga. Cieszyłem się, że jest nieprzytomna. Każde z nas płakało rozdzierająco, a to nie ustawało. Powiedziałbym, że życie przeleciało mi przed oczami, nie było to jednak prawdą. Czułem tylko ból, żal i strach. Ciemność.
Przeżyliśmy. Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Nadziemna część ośrodka i kilka pięter w dół nie funkcjonowało, windy przestały działać, lecz system bardzo szybko odzyskał pełną sprawność. Okazało się, że uderzenie nie tylko zmiotło większość ludzkości z powierzchni ziemi. Tak jak zakładały wcześniejsze teorie na podstawie których dostałem zezwolenie na budowę Deep Shield, okazało się, że uderzenie zniszczyło warstwę ozonu, która otaczała Ziemię, zapewniając jej bezpieczeństwo przed promieniowaniem UV.
Indeks przekroczył dotychczas znane poziomy, co znacząco wpłynęło na zmianę życia na Ziemi, uczyniło je niemal niemożliwym. Nie wiedzieliśmy jak długo to się utrzyma W krótkim czasie zaczęliśmy odczuwać skutki promieniowania, wiele roślin zniknęło na dobre. Wśród ludzi, którzy przetrwali w niebywałym tempie wzrosła ilość zachorowań na raka, nastąpiły niszczycielskie zmiany w DNA, promieniowanie masowo uszkadzało wzrok. Nawet funkcjonowanie nocą nie dawało gwarancji przeżycia.
Szybko okazało się, że wojsko doszło do władzy, zebrało niedobitki chroniąc je przed śmiercią i wraz z naszą pomocą próbując odwrócić opłakane skutki katastrofy. Wszyscy byliśmy wtedy uparci i zdeterminowani, zależało nam tylko na tym, byśmy mogli przetrwać, bo dawno przestaliśmy się łudzić, że ludzka rasa wróci do czasów świetności. Całymi dniami pracowaliśmy w laboratoriach, udoskonalając założenia Tellera.
Okazało się, że Deep Shield nie może funkcjonować sprawnie w takiej formie jak założył. Nie byliśmy w stanie zbyt długo utrzymać powłoki chmur, cząsteczki aluminium odbijały promieniowanie w kosmos i chroniły przed nim Ziemię, ale cały czas było to za mało stabilne. Wtedy właśnie w naszej głowie narodził się pomysł, który mógł ocalić ludzkość. Z pomocą wiedzy, którą zgromadził Teller wraz z wojskiem utworzyliśmy pierwszą kopułę i pierwsze Miasto. Kopuły jednak nie mogły funkcjonować sprawnie bez systemu, który objąłby je nieustannym nadzorem. W taki sposób powstał pierwszy system - Kronos.
CZYTASZ
Kronos
Science FictionCo się wydarzy, kiedy ludzkość stanie w obliczu zagłady? Wielki meteoryt uderza w Ziemię, a grupa naukowców stara się opanować chaos. Wśród nich znajduje się błyskotliwy Adam, który pracuje nad Deep shield, uczuciowa Adia oraz jej przyjaciółka, Lidi...