Chabry

190 25 9
                                    

Pamiętam chabry.

Ich zasuszone płatki wypadły spomiędzy cienkich, pożółkłych kartek pożyczonej książki, i szafirową rzeką rozlały się na moich dłoniach. Przez chwilę przyglądałem się im w cichym zdumieniu, jednocześnie usiłując wymyślić powód, dla którego powódź kwiatów wtargnęła nieproszona pomiędzy cieniste wody mojej sypialni. Drobne płatki sprawiały wrażenie tak wątłych i bezbronnych na moich dłoniach. Nie pasowały do nich. Do długich, mocnych palców. Do zgrubiałej, szorstkiej skóry. Do widocznej wyraźnie, jakby rzeźbionej dłutem siatki żył. Moje dłonie poorane były piętnem codzienności. Nosiły na sobie znamiona rzeczywistości. Na tej surowej i jakby niegościnnej palecie ufnie rozgościły się szafirowe konstelacje, znacząc zobojętniałą skórę fantazyjnym dotykiem marzycielstwa.

Mogłem w każdej chwili zamknąć je w imadle palców, pokruszyć zbłąkane niebieskie odłamki czyjejś duszy, i pozwolić im z cichym szelestem, miękko opaść na podłogę. Moje palce drgnęły, jakby gotowe do tego aktu okrucieństwa, czekając jedynie na ostateczny rozkaz umysłu. Ten jednak nie nastąpił.

Zerknąłem w kierunku wciąż leżącej przede mną książki, a moja dłoń własnowolnie rozluźniła się na wspomnienie właściciela całego tego szafirowego zamieszania. Nie pamiętałem jego imienia, pamiętałem jednak oczy. W ich niezgłębionej toni zdawał się migotać odległy refleks niebieskiej nieśmiałości, która udzieliła się tym chabrom na moich dłoniach. Kto by pomyślał, że pożyczając książkę od nieznajomego chłopaka, otrzymam niechcący coś jeszcze?

Mój wzrok znów padł na płatki kwiatów. Ich delikatne, niby trzepotliwe kształty muskały nieśmiało moją skórę, tym subtelnym sposobem komunikując mi swoją sympatię. Moja pamięć znów nakreśliła obraz chabrowego spojrzenia, a w głębi pozornie ciemnych tęczówek odnalazłem drżącą barwę ciepła.

I nagle zrozumiałem. Tego letniego poranka zostałem obdarowany czymś znacznie więcej, niż przypadkową fikuśną rzeką suszonych kwiatów.

Poruszyłem palcami, a szafirowa fala jakby zaczerpnęła tchu pod moim dotykiem. Zduszone przez bezwzględne kartki książki płatki zdawały się właśnie nieśmiało wracać do życia w przytulnym cieple moich dłoni, w przyjaznym zainteresowaniu moich oczu. Powoli budziły się ze snu, wreszcie dotarłszy w przeznaczone im miejsce. Teraz ich wątłe płatki spoglądały na mnie niepewnie, w zadumie zastanawiając się, czy przeczytam zaszyfrowaną w ich subtelnej woni wiadomość. Znałem to spojrzenie. Takim samym obdarował mnie właściciel chabrowych wysłanników, w momencie, w którym podawał mi książkę.

Przymknąłem oczy, po czym zgiąłem palce, delikatnie i ostrożnie, tak żeby nie uszkodzić ani jednego kwiatka, żeby nie uronić ani jednego trzepotliwego westchnienia szafiru. Moja dłoń niepewnie objęła niebieskie odłamki cudzego serca. Nie wiedziałem jeszcze, co z tego wyniknie. Ale już wtedy byłem pewien, że chabrowe piętno pozostanie na mojej skórze.

Już na zawsze.

~*~

Rozpoczęta pod wpływem chwili seria luźno powiązanych z sobą miniaturek. Pairing póki co dowolny, nie wiem jak będzie dalej. Wybaczcie moją wielką miłość do niedorzecznie krótkich i absurdalnie pozbawionych treści form. Głód słów rodzi niepraktyczne, estetyczne fantazje.

Ślę miłość,
Shizu~

Bukiet sentymentalnych bzdurOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz