Pamiętam bazgroły.
Były wszędzie. W zeszytach. Na serwetkach. Na framugach okien. Na blatach stołów. Na ścianach. Na lustrze. Na podeszwach trampków. Wszędzie, gdzie tylko dało się coś zapisać. Bazgroły wiły się nad moją głową i oplatały każdą moją myśl. Najbardziej jednak fascynowały mnie te, które opanowały jego skórę. Pierwszy raz dostrzegłem je, kiedy oddawałem mu pachnącą chabrami książkę. Na wyciągniętych w moim kierunku dłoniach, niczym cienie gałęzi w letnie popołudnie, wiły się ciągi liter, których zniekształconych sylwetek nie sposób było odczytać. Zupełnie, jakby te zaszyfrowane na skórze chłopaka słowa stanowiły tajemne zaklęcia, niegodne postronnego obserwatora. Przez chwilę przyglądałem się czarnym zawijasom w milczeniu, ale chłopak najwyraźniej to wyczuł, bo ułamek sekundy później bazgroły zniknęły za rąbkiem przydługich rękawów. Nie zniknęły jednak z mojej pamięci. Zupełnie, jakby moje serce również oplotły zapisane flamastrem, niezrozumiałe słowa.
Polubiłem bazgroły.
A wraz z sympatią zrodziła się we mnie tęsknota. Odnajdywałem dziwną przyjemność w śledzeniu wzrokiem fantastycznych splotów, piętnujących bladą skórę chłopaka. Było w nich coś równie marzycielskiego, co w tych chabrowych wysłannikach, których niegdyś uwolniłem z oków książki. Były dziwne, a ich dziwność była piękna. Zacząłem mimowolnie wypatrywać bazgrołów. Z początku widoczne tylko na dłoniach, z biegiem znajomości ujawniły się również na ramionach i kolanach. Czasem wiły się aż po szyję, czasem zakradały się na kostki. Kiedyś sięgnęły nawet skrytego za lewym uchem fragmentu skóry, który zwykle przesłaniała kurtyna włosów. Ledwo powstrzymałem się wtedy przed wyciągnięciem dłoni i zarysowaniem niezrozumiałego zapisku opuszkiem palca. Podobnie było z każdym innym bazgrołem. Coraz częściej łapałem się na chęci własnoręcznego zbadania ich fantazyjnych kształtów. Tkwiło we mnie dziwne przekonanie, że gdybym mógł poczuć te wzory pod swoimi palcami, zrozumiałbym wreszcie ich znaczenie. Że za sprawą dotyku byłbym w stanie pojąć tego dziwnego chłopaka i jego nadzwyczajne nawyki. Za każdym razem jednak, moje oczy mimowolnie wędrowały śladem zdobiących szyję zapisków, docierając do krawędzi kołnierzyka. Tam przerywałem swoją obserwację i ze speszeniem odwracałem wzrok. Byłem pewien, że bazgroły nie kończyły się na granicy ubrania. Nie miałem jednak prawa ujrzeć zapisków skrytych przed ludzkimi oczami. Nie byłem do tego upoważniony.
Dlatego pozostawało mi jedynie z pokorą spuścić głowę i zapatrzeć się na dłonie mojego towarzysza. Lubiłem je obserwować. Może dlatego, że po części przypominały mi moje własne. Były dużo mniejsze i delikatniejsze. Skórę palców zdawał się jednak barwić ten sam niezwykły odcień szafiru, co moją własną. Piętno chabrów znaczyło nasze dłonie od momentu, w którym chłopak podarował mi strumień suszonych kwiatów. Zastanawiałem się, czy kiedyś szafirowy pigment splecie nasze palce i już nie pozwoli im się rozłączyć.
・
Dopiero z czasem zrozumiałem. Jego myśli były tak kruche, jak te suszone kwiaty, które mi podarował. Dlatego postanowił utrwalić je między kartami książki i oddać mi na przechowanie.
Podobnie było z bazgrołami. Dziesiątki ulotnych słów kwitły na jego bladej skórze, niczym dziecinne flamastrowe tatuaże. W ten sposób próbował ocalić je od zapomnienia. Choćby na jeden dzień.
・
Nazywałem to bazgrołami, bo było dla mnie zupełnie nieczytelne. W rzeczywistości jednak, mogły to być najwznioślejsze mądrości tego świata. Chłopak zdawał się skrzętnie notować na swojej skórze każdą myśl, każdy drobiazg, który przyszedł mu do głowy. Od list zakupów i spisów zadań domowych, przez cytaty z akurat czytanej książki, aż po pokruszone fragmenty idei, których nigdy nie formułował na głos, a które zazwyczaj zadziwiały dojrzałą głębią. Kreślone flamastrem słowa były płynne, jak rzeka. Filozofie spisane na jego skórze codziennie układały się w nowe konstelacje. Każda jednak myśl wsiąkała w ów alabaster tak, jak atrament wsiąka w papier. Każda zdawała się na zawsze pozostawać częścią tego dziwnego chłopaka o szafirowym sercu wypełnionym płatkami kwiatów.
I czasem zastanawiałem się tylko, czy jeśli pewnego dnia na jego skórze pojawi się deklaracja kiełkującego uczucia, będę w stanie ją odczytać? Czy też pozostanie dla mnie jedynie intrygującym wzorem, tajemnym zaklęciem o obcym dla serca znaczeniu?
Letnie popołudnia mijały mi na szlifowaniu sztuki odczytywania bazgrołów.
~*~
Z niewiadomych dla mnie powodów piszę te miniaturki w zeszycie, więc przetransportowanie ich na laptopa to zawsze wielka walka z lenistwem (nie cierpię przepisywać opowiadań!!!). Niemniej, udało się, oto jest druga opowiastka. Myślę, że chronologia w tej serii nie jest zbyt istotna. To po prostu drobnostki, które bohater zachował w pamięci, wszystkie zaś dotyczą pewnej szczególnej osoby w jego sercu.
Sesja wciąż trwa, ale melduję, że zdałam kanji i historię! To duża ulga, pozostają jeszcze trzy egzaminy z japońskiego, życzcie mi szczęścia! ^^ Nie wiem co powiedzieć na temat publikacji Tarantellki, bo ostatnio mam ciche dni z tym opowiadaniem. Czekam na lepszy czas.
Kocham,
ShizuEDIT: przywracam to opowiadanie (przez pewien czas publikacja była cofnięta).
CZYTASZ
Bukiet sentymentalnych bzdur
Short StoryNa spotkanie starej miłości nie wypada iść z pustymi rękami. Komponuję więc bukiet. Bukiet sentymentalnych bzdur. Kiedy skończę, zamierzam złożyć go na twoich kolanach i błagać o przebaczenie. (pairing w dużej mierze dowolny)