Rozdział I (Pilot)

108 9 1
                                    


11:34

Była ciepła, piękna wiosna. Słońce oblewało promieniami ściółkę, przebijając się przez korony drzew. Dało się słyszeć śpiew ptaków i szum liści. Pogoda była cudowna, z czym nie dało się kłócić. Z osiedla obok dało się słyszeć radosne krzyki dzieci, odgłos plastikowych kółek na betonie lub szczekanie psów.
Jednak Święty siedział na kamieniu w wilgotnym pomieszczeniu, znajdującym się w zbeszczeszczonym przez czas budynku.
Trzymał w ręku niedopalonego papierosa, patrzył jakoś nieobecnie w ścianę i nie ruszał się od, mogłoby się wydawać, godzin. W rzeczywistości jednak trwało to parę minut.
Wszystkiemu przyglądał się z pewnej odległości przyjaciel Świętego, Carl.
Niepokoiło go to, że gdy rano spotkali się przy wyjściu z ich wspólnego bloku tylko jakoś nieobecnie na niego spojrzał, pustym wzrokiem.
Carl podjął próbę rozmowy z nim, ale Święty po prostu szedł przed siebie, patrząc w ziemię.
Jednak on nie dał za wygraną, oddalił się i zaczął wędrować za nim, niczym cień.
Po chwili, Święty zatrzymał się przed ruiną sierocińca, który został zamknięty z niewyjaśnionych przyczyn dawno temu.
Wszedł do środka, ciężko oklapł i siedział.
Wydawało się to co najmniej podejrzane, od razu widać było że stało się coś potwornego, ale Carl nie potrafił domyślić się, co takiego.
Po parunastu minutach siedzenia postanowił porozmawiać z przyjacielem.
Kiedy podnosił się ze ściółki, patyczki na których siedział wydały żałosny jęk, a Carl pewnym krokiem wszedł do budynku i usiadł obok niekontaktującego Świętego. Siadając, wytrącił mu papierosa z dłoni, na co drugi nie zareagował. Siedział tak chwile, po czym wstał i usiadł na ziemi przed przyjacielem.

- Święty, słuchaj, co ci do cholery jest?
Ich spojrzenia zetknęły się, ale Święty szybko odwrócił wzrok. Na policzku pojawiła się wyraźna, mokra smuga.
- Za-zabrali Rosé - powiedział łamiącym się głosem. Carl poczuł ukłucie na sercu. Święty i Rosé byli parą od dwóch lat, a on sam nigdy nie widział bardziej kochających się ludzi od nich, a jako że znał przyjaciela od zawsze, zdawał sobie sprawę z tego, jak potężnym ciosem był fakt, że jej nie ma.
- Jak to zabrali? Kto?! - podniósł głos, jednak od razu się opanował, następnie skinął głową i wstał by zacząć chodzić po pokoju nerwowym krokiem.
W tym czasie jego przyjaciel schował twarz w dłoniach i zaczął płakać. Carl nigdy nie widział go w takim stanie, był w szoku.
- Ja...naprawdę nie wiem dlaczego zabrała ją policja... - wyjąkał Święty. W tym samym czasie przestał słyszeć kroki Carla. Zatrzymał się.
- Jak to policja? Tak bez powodu?
- Nie wiem. Po prostu dziś rano zobaczyłem przez okno jak prowadzą ją skutą do wozu - pociągnął nosem - spojrzała w moje okno, widziałem jej wzrok, a kiedy wyszedłem na zewnątrz już jej nie było. Chwilę później pojawiłeś się ty - zrobił pauzę, a po chwili cicho kontynuował:
- Resztę historii znasz...
Carl szybko przeanalizował sytuację. Relacja przyjaciela może być prawdziwa, jednak dlaczego mieliby ją zabrać?
To śmierdziało mu najbardziej i przeszkadzało w jakiś sposób w uwierzenie w tak prostą wersję wydarzeń, jak losowe aresztowanie.
- Nie wiesz nic o jakiejkolwiek nielegalnej działalności Rosé? - mówiąc to, usiadł obok niego i położył mu dłoń na ramieniu, by wzbudzić w przyjacielu poczucie bezpieczeństwa.
- Nie, nic mi nie mówiła, a mówimy sobie o wszystkim - Powiedział pewniejszym głosem Święty.
Carl wstał, po czym podał dłoń przyjacielowi. Ten chwycił ją i wstał.
- Stary, co robimy?
Mówiąc to, Carl wpadł na pomysł pójścia na komendę by zapytać o Rosé, jednak ową myśl przerwała mu propozycja kumpla oraz druga myśl o tym, jak zły pomysł przyszedł mu do głowy.
- Najpierw wróćmy do nas, tam pomyślimy. Powinniśmy powiedzieć o wszystkim Suchemu, może on na coś wpadnie - zdecydowanym tonem powiedział Święty, po czym lekko się słaniając, podszedł do drzwi i spojrzał przez ramię na Carla, który butem miażdżył papierosa. Widząc jego spojrzenie skinął głową, po czym zajął miejsce z jego lewej.

No RemorseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz