ROZDZIAŁ 3
"Spotkanie z królem"
15 czerwca 1993, wtorek poranek. Devin wypisuje się na żądanie ze szpitala. Razem z bratem Deanem idą odwiedzić Bena, który zapadł w śpiączkę w wyniku straty krwi. Dzień zapowiadał się dobrze, Devin żył, słońce świeciło, miał się spotkać z bossem gangu aby pogadać o odejściu.
-Dean, gadałeś z Kingiem o naszym spotkaniu?
-Tak, rozmawiałem z nim. Powiedziałem mu, ile osób zginęło, i ile rannych. Mówił że nie tak miało być i chce z Tobą pogadać jeszcze o tym zajściu.
-No dobra to kiedy i gdzie?
-Biuro o 10.
Po krótkiej wymianie zdań, bracia podeszli do recepcji aby dowiedzieć się gdzie leży Big Bone, oraz spytać się czy można go odwiedzić.
-Dzień dobry, można prosić o informację gdzie leży Benjamin Wilson? - zapytał Devin
-Niestety proszę pana, ale przebywa on aktualnie na zamkniętym oddziale dla osób po operacji. Jest w śpiączce, możliwa wizyta będzie dopiero za kilka dni. - odpowiedziała recepcjonistka
-No cóż, wrócimy za kilka dni. Miłego dnia życzymy. - powiedział Dean
Obaj wyszli ze szpitala i kierowali się w stronę auta Deana. Weszli, i odjechali. Zmierzali do domu ich matki. W międzyczasie rozmawiali.
-Dean, nie wiem jak Ty, ale ja chcę opuścić gang. Prawie znów zginąłem, mama się martwi i niemal straciłem najlepszego przyjaciela.. - powiedział poważnie Devin
-Młody, na moim poziomie gangu nie można opuścić. Ja Ci proponuję zostanie bo wiesz, nigdy nie wiadomo kiedy przyda Ci się pomoc, albo kiedy Ty będziesz potrzebny. Z drugiej strony to twoje jedyne źródła zarobku, bo szkoły to Ty debilu nie skończyłeś tak jak ja, więc gdzie Cię zatrudnią? - spytał poirytowany Dean
-Ty weź mnie nie obrażaj, bo były czasy że zarabiałem więcej niż Ty
-Właśnie młody, były. Póki co przemyśl swoją decyzję
Bracia przyjechali na miejsce, opuścili auto i weszli do domu matki.
-Mamo! Przywiozłem Ci syna. - krzyknął Dean
-No nareszcie, spać nie mogłam z nerwów!
Rozmowa trwała. Nadeszła 9:40
-O cholera, muszę się zbierać! Dean odwieziesz mnie? - spytał Devin
-Jasne, lecimy. Do zobaczenia mamo.
-Do zobaczenia chłopcy. - wypowiedziała szczęśliwa matka
Obaj wsiedli do auta, pojechali do baru Kinga. Zaparkowali przy barze, na parkingu na którym omal Devin i Ben nie zginęli. Devin wysiadł a Dean odjechał. Powoli wchodził do klubu, pamiętając co się tutaj stało. Były jeszcze widoczne plamy krwi, lecz większość została zmyta i miejsce wojny stało się praktycznie czyste. Ludzie w klubie spoglądali na niego z lekkim zdziwieniem, że nadal żyje. Wszedł do biura, w którym już czekał na niego boss, usiadł i zaczęli rozmawiać.
-Dzień dobry. - powiedział niepewnie Devin, ponieważ nie wiedział jak ma się zwracać
-Siema, przejdźmy na Ty. Jestem King.
-Devin. O czym chciałeś rozmawiać? - zapytał
-Słuchaj, wiem że jesteś bratem Deana. To mój znajomy, z którym nie raz robiłem interesy, więc mam też zaufanie do Ciebie. Mam dla Ciebie pewnie zadanie.
-Kontynuuj. - powiedział zaciekawiony Devin
-Z pewnością znasz Fiends Squad, co nie?
-No znam, omal nie zostałem przez nich zastrzelony wraz z Deanem..
-No to jeszcze lepiej, możesz się odegrać.
-Co masz na myśli? - zaniepokojonym głosem
-Zapłacę Ci 25 tysięcy w gotówce, jeśli zabijesz Warrena Malcolma.
-Co? Czy to nie prawa ręka ich bossa?
-Bystry jesteś, skoro wiesz o kogo chodzi to nie powinieneś mieć problemów. Fiends starają się przejąć nasze dzielnice, więc trzeba ich powstrzymać. Sam bym to zrobił ale muszę Cię sprawdzić, bo masz potencjał, młody.
-Słuchaj, omal nie zginąłem dwa razy w dwa dni...
-Co masz na myśli? - zapytał King
-Mam na myśli, że nie wiem czy to zrobię. Mam też na myśli to, że chcę opuścić gang bo to zbyt ryzykowny styl życia..
-A ja mam na myśli że Ci zaraz zapierdolę. Zabijesz Malcolma, i nie opuścisz gangu póki ja nim rządzę, kminisz czarnuchu? - odpowiedział agresywnie King
Devin bez słowa postanowił opuścić biuro oraz klub. W jego głowie pojawił się natłok myśli, na temat rozmowy i zadania.
-Dobra, musisz to przemyśleć na spokojnie. Jakieś wyjście masz na pewno, nie koniecznie dobre. Jak zabiję Malcolma, to dostanę 25 kawałków, ale zleci się za mną całe Fiends Squad. Z drugiej strony będę mieć też ochronę od mojej ekipy, czyli pewnie kolejna wojna z tego wyniknie. Jak go nie zabiję to King sam mi odstrzeli dupę i tak się skończy moja przygoda z tym światem. Mówił też, że póki on rządzi to nie ma chuja nie odejdę, czyli... muszę go zabić jak chcę odejść...
Czas mijał, Devin myślał nad wyborem. Nie wiedział który będzie właściwy, ale sam uznał że tutaj nie ma właściwego. Zdecydował się zabić Warrena, aby zdobyć pieniądze, których tak bardzo potrzebował, oraz być może uwolnić się od Kinga. Szykował się na samotną akcję. Wiedział jak to może się skończyć. Zginie albo Warren Malcolm, albo Devin Jefferson. W tej sytuacji nie obejdzie się bez trupów. Nadeszła godzina 11:45, Devin uznał że to ten czas. Że to teraz pojedzie go zabić. Zabrał glocka, nóż, oraz 300 dolarów na zakup kamizelki kuloodpornej. Poszedł do osoby, która handluje na czarno sprzętem wojskowym oraz bronią. Kupił wspomnianą kamizelkę, założył i poszedł. Zmierzał zdenerwowany w kierunku miejsca, w którym często przesiadywał Warren. Los chciał, że Devin tam go zastał od razu. Był zdenerwowany jak nigdy, ponieważ Warren nie był sam. Nie wiedział jak się do tego zabrać. Zobaczył zaparkowany obok pusty samochód. Postanowił do niego wsiąść i z niego zabić Warrena i szybko nim uciec z miejsca zbrodni. Na szczęście nikogo w pobliżu auta nie było więc kradzież była łatwa. Założył bandanę aby pozostać tak anonimowym jak się tylko da. Ruszył powoli. Pełen zdenerwowania, strachu i obaw zbliżał się do Warrena i jego ludzi. Wziął pistolet do ręki, gdy był już blisko wycelował i wystrzelił 3 kule w jego stronę. Dwie trafiły w szyję przeszywając ją na wylot, druga trafiła w okolice nosa wpadając do wnętrza czaszki. Warren upadł na ziemię, cały zalany krwią. Zmarł na miejscu kilka sekund po 1 trafieniu, kolejne były tylko potwierdzeniem wykonania zadania. Dwoje z 5 ludzi Warrena uciekło w panice, zaś 3 pozostałych postanowiło strzelać w stronę auta, którym jechał Devin. Na całe szczęście odjechał na tyle szybko, że żadna kula go nie trafiła. Jechał tak szybko jak tylko mógł. Serce waliło mu tak szybko jak nigdy wcześniej, kierował się w stronę biura King's Gold Arena. Po 10 minutach zaparkował auto na niesławnym parkingu, wysiadł i wszedł do środka.
-Ej, Mad Jeff, jest King? - zapytał Devin
-Czeka na Ciebie w biurze. - odpowiedział
Wszedł do biura, i rozpoczął rozmowę.
-Zrobione, Warren nie żyje. - powiedział spokojnie
-Wiem, dostałem już informację od moich zwiadowców. Dobrze się spisałeś młody. To Twój hajs. - przekazał pieniądze z uśmiechem na twarzy
-Dzięki, ale obawiam się, że nie zlecisz mi ani nikomu więcej zadań. - powiedział nadal spokojny Devin
-Co? O czym Ty gadasz? - spytał zaniepokojony King
-O tym, że nadszedł Twój czas, King. Do zobaczenia po drugiej stronie. - powiedział i wycelował w Kinga.
YOU ARE READING
Jefferson's life
Action21 letni Devin, członek gangu stara się pomagać matce w utrzymaniu młodszego brata i domu, oraz stara się wrócić do normalnego życia. Namawia też swojego starszego brata do opuszczenia gangu lecz nie jest to takie łatwe.