Część III -"Syn Naukowca"

139 37 4
                                    

— Jest!!! — wziął do ręki jakiś czarny przedmiot. Był to pistolet, który wyglądał autentycznie.

— Skąd masz w domu pistolet?! —zapytałam, byłam naprawdę zdziwiona i lekko tym przerażona.

***

Zobaczyłam jakiegoś chłopaka, jego nogę przygniatał regał. Ciężko mu się oddychało, co zapewne było spowodowane bólem. Miał okrągłą twarz, która była cała brudna od kurzu. Włosy sięgały mu do ramion i były w kolorze rdzy. Miał niewielkie usta, wykrzywione grymasem, a na nosie znajdowały się czarne, kwadratowe okulary, porysowane w każdym możliwym miejscu.

— Możesz mi pomóc? — zapytał, prawie płacząc. Jego głos lekko się załamywał. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, prawdopodobnie spowodowane było to stresem. Zamiast tego podbiegłam w stronę dziury, dzięki której się tu dostałam, w tle słyszałam wołania chłopaka.

— Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie! — Wtedy jeszcze mnie nie znał, ani tym bardziej nie było mowy o żadnym zaufaniu, a mimo to był zdany na mnie. Bo w obliczu zagrożenia wszyscy byliśmy tacy sami, gotowi chwycić się brzytwy, byle nie zatonąć.

Ale ja nie chciałam go zostawić. Dałam tylko znać androidowi, co się dzieje. Potrzebowałam jego pomocy, a sama nie dałabym sobie rady z podniesieniem tego regału.

Podałam mu ręce, aby także mógł dostać się do poszkodowanego nastolatka.

Podeszliśmy do tego chłopaka, który zdawał się trochę zirytowany i zdenerwowany obecnością sztucznej inteligencji. Nie narzekał jednak, bo w końcu chcieliśmy mu pomóc.

Kiedy już udało nam się podnieść ten regał, android zajął się pomocą chłopakowi. Jego noga prawdopodobnie była skręcona. Humanoid urwał kawałek materiału z jego bluzy i owinął jego nogę, usztywniając ją dodatkowo jakimś kijem, który znalazł w mieszkaniu. Postanowiłam się nie mieszać, z pewnością znał się na tym lepiej ode mnie.

— Podejdź do tego obrazu —powiedział do mnie ten chłopak, wskazując przy tym palcem na jakieś płótno na jednej ze ścian. Spojrzałam na niego pytająco.

— Zdejmij go ze ściany i wyjmij stamtąd zeszyt, który znajduje się w skrytce.— Zrobiłam tak, jak powiedział. Nie wiedząc za bardzo, czemu miało to służyć, w tamtym momencie zastanawiałam się, czy aby na pewno mogę mu zaufać. Podałam mu to, o co prosił, a on zaczął kartkować notatnik, przeglądał każdą stronę. Następnie spróbował wstać, jednak bez skutku.

— Próbując wstać, tylko sobie zaszkodzisz — powiedział android, jak zwykle wiedzący wszystko w tym temacie, jednak chłopak zignorował go, nawet nie miał zamiaru ustąpić.

— Musimy się tam dostać. — Nie wiedziałam, o czym on bredził. Mówił do siebie, czy może z bólu gadał takie głupoty? Chyba było z nim gorzej, niż myślałam.

— Gdzie się dostać? — zapytałam w końcu, już trochę wkurzona.

— Do "Strefy Bezpieczeństwa". Tylko tam uda nam się przeżyć — odpowiedział.

— Co to za strefa? — Do rozmowy wtrącił się android.

— "Strefa Bezpieczeństwa'' to miejsce, nad którego budową pracował mój ojciec, zanim ta asteroida uderzyła w naszą planetę, zanim doszło do tragedii. Prawdopodobnie znajduje się w podziemiach. Organizacja chroniąca życie na ziemi przewidziała jej uderzenie już lata temu i postanowiła rozpocząć budowę miejsca, które miało zapewnić nam przetrwanie, dać jakąś szansę na przeżycie, ale asteroida uderzyła szybciej, niż myśleli i nie zdążyli skończyć. Teraz zapewne jest tam mój ojciec i kontynuuje budowę, a ja mam mapę, dzięki której będę wiedział, jak się tam dostać. — Wskazał palcem zeszyt, który wcześniej mu podałam. — To jedyna szansa, aby przeżyć. Ta asteroida była tak duża, że zniszczyła prawie całe życie na ziemi, zabiła zwierzęta, ludzi, zniszczyła budynki i zawaliła miasta, ale to nie koniec. Kiedyś zacząłem grzebać w notatkach mojego ojca, odkryłem jego zapiski, ojciec stawiał tam różne hipotezy na temat tego, co stanie się z planetą po uderzeniu tej asteroidy. Będzie coraz gorzej. Najbardziej prawdopodobnym jest, że niedługo zrobi się zimno, planeta zamarznie, a my zginiemy, dlatego musimy się tam dostać. Ten wielki kamyk prawdopodobnie zasłonił słońce, bez którego nie ma życia. A teraz pomóżcie mi wstać, wyruszymy w drogę. Zostało nam niewiele czasu.

— Jak chcesz gdziekolwiek iść ze skręconą nogą? Nie możesz nawet wstać, a co dopiero chodzić. – Musiałam zachować trzeźwy umysł i myśleć logicznie, ale to, co mówił, było przerażające, miałam nadzieję, że to chory sen, z którego w końcu się obudzę.

— Jakoś będę musiał dać sobie radę. Choćbym miał iść kilometr na godzinę! Przynajmniej będę się poruszał i jeśli mam umrzeć, to chociaż nie umrę bez walki. Dlaczego mam tu siedzieć i czekać na śmierć? Nie musicie iść ze mną. Pomóżcie mi tylko wydostać się z budynku. — Był uparty jak osioł, zdeterminowany, lecz miał rację. W końcu skoro los pozwolił nam przeżyć, powinniśmy to wykorzystać, i tak już nie mieliśmy nic do stracenia. Kiwnęłam głową do androida. Niechętnie pomógł mi podnieść chłopaka. Wzięłam go pod ramię, był wyższy, niż myślałam. Prawie całą głowę ode mnie i mimo iż był bardzo szczupły, nawet za bardzo, zdawał się ciężki.

— Tak w ogóle to jestem Artur — przedstawił się w końcu.

— Ida — przedstawiłam się i podałam mu dłoń. Android już otwierał usta, zapewne chciał wyklepać mu tę samą formułkę co mnie. Podać swój model, zakres pomocy i to, do czego jest przeznaczony, ale mu przerwałam.

— A on nazywa się... — zaczęłam się rozglądać, zobaczyłam jakąś książkę, która leżała na biurku. Przeczytałam imię autora, Robbert, będzie pasować — pomyślałam. — To Robbie. Jest androidem. — Artur spojrzał na niego niechętnie. Chyba miał jakieś uprzedzenie do tych maszyn, wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Za to "Robbie" najwyraźniej ucieszył się ze swojego imienia, ponieważ na jego twarzy można było zauważyć perlisty uśmiech. Poczuł się chyba jak człowiek. W końcu, z tego, co udało mi się zaobserwować, to w jakiś sposób próbował naśladować ludzi, zresztą nawet przyznał się, że chciałby być "wierną kopią człowieka". Powoli zaczynałam się do niego przyzwyczajać.

— "Strefa Bezpieczeństwa" znajduje się około trzydzieści, może czterdzieści kilometrów stąd. Dojście tam nie powinno zająć nam zbyt dużo czasu. — Artur uważał, iż nie będzie to trwało zbyt długo, ale ja nie byłam tego taka pewna...

Już mieliśmy rozpocząć próby wydostania się z budynku, kiedy nagle chłopak zaczął rozglądać się po mieszkaniu i wywalać wszystkie książki, jakie znajdywały się na biurku. Tak jakby czegoś szukał. Było tam bardziej brudno niż poprzednio.

— Czego szukasz? — zapytał Robbie.

Artur nie odpowiedział, tylko nadal przeszukiwał sterty książek.

— Jest!!! — wziął do ręki jakiś czarny przedmiot. Był to pistolet, który wyglądał autentycznie.

— Skąd masz w domu pistolet?— zapytałam, byłam naprawdę zdziwiona i lekko tym przerażona.

— Mój ojciec był naukowcem, który miał zupełną obsesję na punkcie własnego bezpieczeństwa, tego jest tutaj pełno. Lepiej jeden wezmę. Nigdy nie wiesz, czy ci się nie przyda.— Miałam nadzieję, iż nie będziemy musieli go nigdy użyć. Już mieliśmy wychodzić, kiedy rudowłosy znów zawrócił.

— W magazynku nie ma zbyt dużo nabojów — stwierdził, ponownie rozpoczynając poszukiwania, tym razem szukał amunicji.

— Chodź! — ponagliłam go. — Tyle ci wystarczy — powiedziałam jak do małego dziecka, po czym pociągnęłam go za rękaw w stronę

***

Tak właśnie poznałam Artura, był naprawdę specyficznym osiemnastolatkiem, ale może po prostu znałam go wtedy zbyt krótko, aby tak od razu przyzwyczaić się do jego sposobu bycia. Chociaż prawdopodobniejszym było, że to przez to, że jego ojciec był naukowcem. W końcu dzieci takich ludzi zawsze są trochę "inne"...

Strefa BezpieczeństwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz