Część V -"Metalowa Klapa"

203 39 24
                                    

— Co robimy? — zapytałam nieco spokojniejszym tonem.

— Czekamy.

— Na co? — Nie za bardzo wiedziałam, co miała oznaczać ta odpowiedź.

— Na śmierć — zakpił Artur, po czym położył się na śniegu.

***

Obudziło mnie doskwierające zimno. Zdziwiona szybko wstałam i podeszłam do rozbitej witryny, próbując ocenić sytuację. Z moich ust uleciała para, przeszedł mnie dreszcz. W całym mieście zrobiło się okropnie zimno. Artur miał rację, ta asteroida faktycznie musiała zasłaniać słońce. Nie wiedziałam, co wtedy robić. Za nic w świecie nie spodziewałam się, że to wszystko stanie się tak szybko, w ciągu zaledwie jednej doby, nie byłam pewna, czy to było w ogóle możliwe. Jeszcze wczoraj było gorąco, a już dziś panuje zima, która na długo miała opanować całą planetę...

— Artur, Robbie, obudźcie się! — wykrzyczałam, tak aby dobrze mnie słyszeli. W moim głosie można było wyczuć strach i niepokój. Android zerwał się, po czym pomógł mi postawić okularnika na nogi.

— Zaczęło się — szepnął z niedowierzaniem — Szybciej niż mógłbym przypuszczać, lepiej się zbierajmy, musimy dotrzeć do strefy, zanim skorupa ziemska zamarznie. — Zrobiliśmy to, co kazał Artur. Kontynuowaliśmy naszą wędrówkę. Chłopak dawał sobie radę, kulał, ale próbował iść o własnych siłach, obok niego byłam ja i Robbie, aby w razie czego złapać upadającego nastolatka.

Poruszaliśmy się powoli, ale mimo wszystko byliśmy bliżej jak dalej.

Było zimno. Dobrze pamiętam, jak mróz przenikał moje kości. Na początku małe płatki śniegu upadały na podłoże i zaraz znikały, ale potem przestały znikać, było ich coraz więcej i więcej...

Przyspieszyliśmy kroku, śnieg sięgał nam już do kostek, a podłoże było coraz bardziej śliskie. Śnieg nie wyrwał na mnie większego wrażenia, widziałam go jako dziecko, wiele razy, ale okularnik wydawał się być nim zafascynowany, co było zrozumiałe, niewiele ludzi mieszkających w naszym mieście miało okazję podziwiać takie "rarytasy".

Ja i Artur założyliśmy na siebie bluzy, które znaleźliśmy w opuszczonym sklepie, lecz wcale nie było nam cieplej. Coraz ciężej było stawiać każdy kolejny krok. Nasze twarze były czerwone od mrozu, palce odmarznięte, a usta sine.

— Skończmy już, to za daleko. Prędzej zamarzniemy żywcem, niż dojdziemy do tej strefy — powiedziałam zdenerwowana. Miałam już dość, byłam wyczerpana i wszystko mnie bolało, zwątpiłam.

— Zaszliśmy już tak daleko, nie możemy się poddać — odparł Artur, po czym chwycił mnie za rękę, która była okropnie zimna.— Damy radę, wiem to — wyszeptał mi do ucha, ale brzmiało to bardziej, jakby zapewniał siebie niż mnie.

— Czuję, że moje przewody powoli zaczynają zamarzać — wtrącił się Robbie. Było źle, z nami i z nim. Nie wiedzieliśmy, jeszcze damy radę, a android nie był przystosowany do tak niskich temperatur, ze względu na to, że w naszym mieście najchłodniej było, gdy na termometrze widniało piętnaście stopni na plusie, dlatego zapewne jego stwórcy uznali, że jak trochę sobie oszczędzą na materiale potrzebnym do jego wykonania, to nic się nie stanie.

Nie mam pojęcia, ile wtedy wędrowaliśmy. Dwie, trzy godziny, może więcej, a na domiar złego zaczęła się zamieć śnieżna, przez co widzieliśmy coraz mniej... Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, iż przez zimno nie czułam oparzonej ręki, a Artur bólu związanego ze skręconą nogą. Mimo tego wcale nie szło nam się lepiej. Każdy kolejny krok zbliżał nas do celu, który mógł nie istnieć. A kiedy myśleliśmy, że już gorzej być nie może, los po raz kolejny sobie z nas zakpił.

Strefa BezpieczeństwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz