2.

232 27 4
                                    

»•«

Byulyi czuła się upokorzona i zła: zła tak, jak gdy się okazuje, że czekolada w bułce to rodzynki albo talerz niesiony przez kelnera nie jest twoim daniem. Zepsuty telefon zaciął się na jakiejś piosence, jednak blondynka nie była w stanie wywnioskować jakiej — ponownie przeżywała swoje zafascynowanie emo i mrokiem (tym razem jednak bez okultyzmów) i wszystkie utwory były podobnym do siebie rykiem głównego wokalisty o bezsensowności życia.

Minęła chwila zanim wstała z łóżka, ale gdy już to zrobiła, wszystko poszło jak z procy. Kilkoma susami pokonała dystans dzielący ją od półki na książki, przy której usiadła, trzymając w dłoniach piąty tom jej dziecięcego pamiętnika. Kubuś Puchatek na okładce ostrzegał, aby go nie dotykać, gdyż to własność prywatna, a na wypadek, gdyby to nie wystarczyło, Byulyi dorysowała koło niego dosyć realistyczne wyrywanie paznokci, mające być karą za niesłuchanie się Kubusia.

Kogo jak kogo, ale Puchatka trzeba słuchać.

Od czasu ostatniej miłości Byulyi — około pięć miesięcy temu — czerwony długopis leżał niezakręcony na półce tuż obok ramki z dennym cytatem, więc aby teraz go użyć, nastolatka musiała długo go rozpisywać. Przyłożyła kulkę kilka razy do języka, aby nawilżyć tusz, a czerwony ślad ciągnął się do jej ust do brody. Nie przejęła się nim — nawet go nie zauważyła — i otworzyła zeszyt na jednej z niezapisanych stron.

»•«

Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie. *

»•«

Już od maleńkości Byulyi nazywała siebie duszą artystyczną  — ów tytuł, oprócz uprawniania jej do noszenia niepasujących ubrań i wręcz przymuszenia do bycia nogą z matematyki, sprawiał, iż wszystkie krzywdy ludzkie były dla niej muzami. Paradoksalnie, im więcej bólu czy cierpienia sobie przysporzyła, tym szczęśliwsza była: wizja zapisania kilku słów, które mogłyby (choć prawdopodobnie nigdy tego nie zrobią) zostać zapamiętane przez potomnych i przynieść jej nazwisku sławę bardziej pochlebną niż domniemane romanse szefa ważnej firmy, sprawiała, że momentalnie zapominała o wszystkich przykrościach i z uśmiechem na twarzy czytała setki razy swoje wypociny.

Jednak każde natchnienie musiało zostać wcześniej celebrowane z należytym szacunkiem; nie alkoholem (jeszcze była na niego za młoda) ani tym bardziej narkotykami (to wyjście zostawiała sobie na przyszłe etapy kariery) — lodowata kąpiel, smętna muzyka oraz lukrecja pogłębiały jej depresję i wzmacniały doznania beznadziei tudzież rozpaczy.

Z tego też powodu Byulyi znowu musiała założyć te same niedopasowane skarpetki, które, choć nadal uciążliwe, teraz dawały jej kolejny powód do użalania się nad sobą, te same styrane trampki i ten sam żółty płaszcz, który w kilku miejscach przestał być żółty od nadmiernego rzucania nim o ziemię.

Zbiegła po schodach — nie chciała tracić czasu, który mogłaby poświecić umęczanie siebie. Czubki jej butów znowu smętnie szurały po stopniach, a nogi plątały się ze sobą. Wyglądało na to, że wróciła do swojego stanu sprzed kilku miesięcy, gdy Kang Seulgi jeszcze nie zdążyła zawładnąć jej całym światem, a ona sama nie nienawidziła swojego miasta za nazwę brzmiącą podobnie do imienia byłej ukochanej.

Byulyi zwolniła krok tuż przy kuchni, dokładnie słysząc, że ktoś się tam krząta. Nie mogła po sobie pokazać najmniejszych przejawów radości, za co bieg niechybnie zostałby uznany, więc ślamazarnie snuła się przy ścianie, ledwo wychylając głowę zza framugi.

Westchnęła ciężko, skupiając uwagę na kryształowej lampie stojącej w kącie pomieszczenia, której mieniące się diamenciki przypominały już nie najpiękniejsze oczy Kang, a żałosne wzdychnięcie samo opuściło jej usta, zwracając na dziewczynę uwagę staruszki.

Babcia-sprzątaczka, pełniąca przy okazji rolę kucharza i opiekunki dla dziecka, miała przyjemną aparycję: starzała się z gracją, a jej uśmiech był jednym z najcieplejszych na świecie, jednak, mimo to, teraz blondynka nie mogła na niego patrzeć. Była pogrążona w zbyt wielkiej ciemności, aby móc dopuścić do siebie coś tak jasnego, więc babcia, będąc już doświadczoną w takich sytuacjach, położyła na wyciągniętej dłoni Moon pieniądze, kręcąc ze smutkiem głową. Blondynka już miała odejść — w swoich myślach już dawno stała w bardzo długiej kolejce w sklepie, a aby dodać sytuacji dramatyzmu, tuż za nią stanęła pani w zaawansowanej ciąży z pełnym wózkiem zakupów — ale delikatne, ale stanowcze chwycenie dłoni przez babcię, zmusiło Moon do porzucenia tej wizji na krótką chwilę.

— Tego kwiatu jest pół światu! — zapewniła ją staruszka, dobrotliwie potrząsając zaciśniętą dłonią z pieniędzmi.

Byulyi nie była tego taka pewna, ale nie pozostawało jej nic innego jak pełne dramatyzmu westchnięcie i zawleczenie się do sklepu, aby kupić najobrzydliwszy z obrzydliwych słodyczy.

»•«

Egzystencja Byulyi zawsze była dobrze widoczna — lubiła się wyróżniać i nudziła ją nieoryginalność, jednak te dwie cechy sprawiały, że między nią a ludźmi wytworzyła się bariera. Nie wiedziała o czym z nimi rozmawiać, jakimi piosenkami się zachwycają czy jakich gwiazd nie lubią. Z tego powodu nie miała wielu — żadnych — przyjaciół, choć ona sama nie zdawała się tym przejmować.

Teraz również, mimo że osoby w ciężkiej depresji zazwyczaj były niewidoczne dla społeczeństwa, ona wyróżniała się swoją nienaturalnie przybijającą aurą i niezamierzoną scenicznością.

Powoli weszła do lokalu, stawiając kroki w taki sposób, aby wręcz ociekały niechęcią i marazmem. Rozejrzała się; zawitała tu po raz pierwszy i wszystko tu było dla niej jeszcze obce. Sklep nie zaliczał się do wielkich supermarketów, gdzie każde postawienie stopy na podłodze mogło skończyć się przejechaniem po niej wózkiem — był malutkim interesem, zapewne prowadzonym przez jeszcze mniejszą babuleńkę, dorabiającą sobie do emerytury. Ten obraz niechybnie poruszyłby serce Byulyi, gdyby nie była pogrążona w smutku i rozpaczy; teraz ten temat obchodził ją tak bardzo jak zeszłoroczny śnieg.

Podniosła oczy na sprzedawczynię i zamarła na krótki moment. Świat powoli zaczynał nabierać barw innych od odcieni szarości i czerni, ptaki zdawały się śpiewać ładniej, dzieci być mniej irytujące.

A ona?

A ona chyba zobaczyła anioła.

»•«

* Pantofelek, Andrzej Bursa

Im gorzej się czuję, tym lepiej mi się to pisze
Idąc tym tokiem myślenia, moglibyście dojść do wniosku, że spędziłam super wakacje,
Co niekoniecznie jest prawdą

Powodzenia w roku szkolnym

Fleur artificielle ↠ moonsunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz