Zaparło jej oddech w piersiach na moment trochę dłuższy niż się tego spodziewała i nim się spostrzegła, odkasływała ślinę, którą się zakrztusiła. Nie musiała spojrzeć w lustro, aby wiedzieć, że jej policzki przypominają barwą dojrzałego pomidora — ciepło od nich bijące było w stanie rozpuścić lodowiec i wspomnienia byłej miłości.
Nie miała wiele czasu, aby wymyślić jakąś strategię — oczywiście, mogła się łudzić, że nie zauważono jej obecności, jednak lekko zaniepokojone spojrzenia rzucane w jej kierunku skutecznie temu zaprzeczały. Omiotła rozbieganym wzrokiem pomieszczenie i uznając, że ukrycie się za wiszącymi główkami czosnku będzie świetnym wybrnięciem z sytuacji, pomknęła w tamtym kierunku.
Teraz czuła się bezpieczniej: kurz osiadły na warzywach wzniósł się w powietrze wraz z momentem, gdy Byul desperacko się ich złapała i dziewczyna uznała, że zadziałał on niczym osłona dymna. Nie była to do końca prawda, ale czy mogła sobie wymarzyć lepszą kryjówkę? Oczywiście, że nie.
Dwa głębokie oddechy — wdech-wydech, wdech-wydech zagnieździło się w jej mózgu na dobre— i była gotowa na podbój kobiecych serc. A w zasadzie tego jednego, najpiękniejszego.
Odchrząknęła i przybrała pewną siebie pozę. Ludzie nadal płochliwie spoglądali na jej osobę, jednak dało się wyczuć znaczące rozrzedzenie atmosfery, co mogło zwiastować jedynie pomyślny rozwój sytuacji. Nastolatka nie przyjęłaby do wiadomości żadnego innego zakończenia ich jeszcze nierozpoczętej znajomości niż pochowania we wspólnym grobowcu rodzinnym.
— Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
Zepsuty telefon leżał samotnie w jej garderobie, więc gdy Byulyi mechanicznie sięgnęła po niego do kieszeni, trafiła jedynie na użytą już gumę do żucia zawiniętą w papierek. Komunikacja z kimkolwiek, kto nie był nią, nie była jej konikiem, więc momentalnie ogarnęło ją przemożne pragnienie, aby wybiec stąd do najbliższego sklepu ze smartfonami i wrócić ze swoim niezawodnym asystentem w relacjach międzyludzkich. Google jeszcze nigdy jej nie zawiódł i nie sądziła, żeby i w tej sytuacji jej zaufanie zostało nadużyte.
— Ja... Ja tu tylko na momencik, chwileczkę, hehe. — Poinformowała ją, przecierając ze zdenerwowania nos. — To... To ja już pójdę- To znaczy, zaraz wrócę! Przecież nie jestem dziwakiem, prawda? Hehe.
Spojrzała prosto w oczy nieczłowieka (nie wierzyła, aby tak wspaniała istota mogła być przedstawicielem tak okropnej rasy) i mrugnęła nerwowo kilka razy. Sprzedawczyni powoli, z dozą nieufności kiwnęła jej głową i odwróciła się w kierunku innej klientki, trzymającej w dłoniach dwa pory.
Bingo!
Moon rozejrzała się pobieżnie po pomieszczeniu — jakaż ona była głupia, przecież odpowiedź miała tuż pod swoim nosem! Złapała pierwsze-lepsze warzywa i gdy uznała, że ma ich już wystarczająco dużo, przycisnęła mocno do piersi jakby były najważniejszym skarbem.
Ziemia z buraków brudziła jej płaszcz, a zapach cebuli sprawiał, że łzy stanęły w jej oczach. Nie przejmowała się tym — w tym momencie nic poza urodziwą brunetką jej nie obchodziło — i znowu spróbowała swojego szczęścia, tym razem z lepiej przemyślaną taktyką.
Posłusznie stanęła w kolejce — pluła sobie w brodę za swoje niezdecydowanie i myślała, że ją coś rozsadzi, gdy minęło już kilkadziesiąt sekund, a ona nie przybliżyła się nawet o centymetr do ukochanej. Cały świat sprzymierzył się przeciwko niej, z babunią w fioletowym bereciku na czele.
Czekając na wybawienie w postaci rozmowy z najcudowniejszą osobą pod słońcem, wymieniła w myślach wszystkie możliwe sposoby na jej rozpoczęcie. Nie mogło to być nic banalnego; z drugiej strony, jeśli byłoby to coś zbyt inteligentnego, mogłoby zajść jakieś nieporozumienie, a to była ostatnia rzecz o której marzyła Byulyi.
Po kilku szalenie długich minutach wreszcie stała znowu twarzą w twarz z kobietą-aniołem.
Jeśli czas nie przyspieszył, to na pewno musiała zrobić to Ziemia, gdyż innego wytłumaczenia braku własnej równowagi Byulyi znaleźć nie potrafiła. Huk upuszczonych warzyw wytrącił ją z transu, w który złapały ją oczy sprzedawczyni i zadziałał podobnie jak gwizdek na wyścigach.
— Witam-dzień dobry-cześć-to znaczy, miałam na myśli, no wie pani. — wypowiedziała z szybkością procy, patrząc w dokładnie ten sam punkt, gdzie jeszcze przed chwilą była jej ukochana. Była?
Byulyi rozejrzała się dookoła siebie, szukając swojej zguby, i dopiero ręka otrzepująca jej już-nie-tak-żółty-płaszcz z brudu skłoniła ją do spojrzenia pod siebie. Ta czynność pozwoliła jej bezapelacyjnie stwierdzić, że brunetka wygląda równie dobrze z przodu jak i z góry.
— Wszystko z panią w porządku?
«oczywiście, że tak; nigdy nie było lepiej; to znaczy, prawdopodobnie ważę jakieś cztery-przecinek-dwa kilograma mniej, bo straciłam dla pani całkowicie głowę, ale rozumie się samo przez się, że to żaden problem; czemu pani pyta?; jaki kolor sypialni pani lubi?; kwiaty?; plan na życie?; w zasadzie to jak pani się nazywa?»
Zamiast wszystkich myśli, które wypełniały straconą już głowę blondynki wypowiedziała krótkie "He? To znaczy, tak"
— W porządku... — położyła uprzednio zebrane z podłogi warzywa na blat i wróciła na swoje miejsce. — Coś jeszcze do tego?
— Tak. — chwila ciszy odbieranej przez obie strony na zupełnie inne sposoby przypomniała Byulyi, że to nadal jej kolej, aby flirtować, więc naprędce dodała. — Ziemniaki. Tylko, żeby były tak piękne jak ty.
»•«
Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku opuściła sklep, a warzywa turlały się tuż za nią.
»•«
musiałam przeleciec przez pol planety zeby to napisac
CZYTASZ
Fleur artificielle ↠ moonsun
Фанфикvows are spoken to be broken Moon Byulyi x Kim Yongsun [250617]