- Nataniel, mógłbyś przypilnować brata? – zawołała matka chłopców, wsuwając obuwie na stopy – Ojciec prosił, żebym pomogła mu dzisiaj w sklepie, a dobrze wiesz, że wasza babka jest stareńką kobietą – stanęła u podnóży schodów, oczekując odpowiedzi.
Cisza.
- Powinieneś w końcu wyjść z pokoju i zacząć żyć normalnie – dorzuciła nim ugryzła się w język.
Zreflektowała się szybko, jednak Nataniel nie widział tego. Po chwili ujrzała syna, powoli stawiającego kroki. Zupełnie jak nowo narodzone dziecko. Uśmiechnęła się smutno w jego kierunku, wychodząc z domu. Blondyn usłyszał tupot małych stóp, a po chwili zza ściany wyłoniła się czarna czupryna jego pięcioletniego brata. Nataniel uśmiechnął się delikatnie, niezupełnie wiedząc jak się to robi. Chłopiec od razu podbiegł do niego, odwzajemniając gest.
- Dlaczego twoje oczy są takie szare, braciszku? – zapytał Tymon, kiedy wychodzili do ogrodu.
- Są bardzo zmęczone.
- Więc powinieneś się porządnie wyspać – wypiął pierś, będąc dumnym z rady jakiej udzielił.
- Może masz rację.
Nataniel czuł dziwne ciepło rozchodzące się od małej dłoni, którą ściskał. Jego brat był żywym stworzeniem. Nie to co on. Prawie martwy, zimny. Tymon wyrwał się bratu, biegając w kółko po jeszcze zroszonej trawie. Dziecku niewiele potrzeba do szczęścia, ono to musi mieć dobrze. Blondyn przysiadł na drewnianym balkonie, znajdującym się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Nigdy nie chciał poznać tego świata z bliska.
Pięciolatek podbiegł do brata, rzucając się na jego szyję.
- Nie powinieneś tak robić. Możesz przez przypadek połamać swojego braciszka. – rodzeństwo spojrzało za płot, pod którym stał Dorian, uśmiechając się do malucha.
- Och, racja – zorientował się Tymon.
- Co tu robisz? – zapytał Nataniel, kiedy czarnowłosy usiadł obok niego, a brat pobiegł w swoją stronę.
- Przyszedłem odebrać swoje podziękowanie – spojrzał w oczy chłopaka.
- Więc dlaczego tego nie zrobisz?
- Twój brat patrzy.
Nataniel milczał.
- Nie zapytasz kim jestem ani co robię w takiej pipidówce, jak tak? – Dorian odwrócił wzrok.
- Po co miałbym?
- Ludzie w mieście są zbyt wścibscy. Chyba jestem do tego przyzwyczajony – zaśmiał się.
- Wiesz, ja zawsze myślałem, że jest właśnie na odwrót – Nataniel spojrzał na brata, mrużąc oczy.
- Nie widzisz – czarnowłosy przykucnął przed sąsiadem, machając dłonią przed oczami. – Nie widzisz dokładnie. – cisza. – Wiesz, znalazłem się tutaj z powodu rozwodu rodziców. Moja matka zawsze była egoistką, a tata kochał ją tak bardzo... chciał jej nawet wybaczyć wszystkie zdrady. Ale ona odeszła ostatecznie. Myślę, że dobrze mu zrobi zamieszkanie tutaj.
- Po co mi o tym mówisz? – zapytał Nataniel.
- Po prostu poczułem taką potrzebę – uśmiechnął się lekko – Poza tym mam wrażenie, że tobie mogę powiedzieć o wszystkim. – podniósł się, wzdychając. – W takim razie po podziękowanie przyjdę następnym razem.
*
Nataniel obserwował z okna swojego pokoju sąsiadów pomagających wprowadzić się nowym mieszkańcom do domu. Słyszał ich roześmiane i zadowolone głosy. Zmrużył oczy, czując spokojny wiatr, który pozostawiał uczucie świeżości.
- Ach, Dorian wybił bark – wyłapał chłopak – Teraz często przeskakuje. Musiał porzucić marzenie, choć niechętnie tu ze mną przyjechał – zaśmiał się ojciec czarnowłosego. – W mieście zostawił przyjaciół i dziewczynę...
Więcej nie słyszał. Poczuł dreszcze przechodzące po kręgosłupie. Cofnął się od okna, osuwając się na podłogę. Jego fobia była nie do zniesienia. Ale nie potrafił się jej wyzbyć. Nie wiedział jak żyć. Pokój zawirował, a on poczuł napływ pierwszych nudności. Skulił się w sobie, zaciskając powieki. Chciał, żeby to wszystko odeszło. Chciał zostać sam. Miłość była uczuciem, którego wydźwięku nie mógł znieść. Nie mógł znieść niczego, co było z nią związane. Bał się jej. Autentycznie się jej bał. Kiedy zamykał oczy zostawał sam. On i tylko on. Tak naprawdę nie było tam nawet jego. Nie widział siebie. Nie widział nic prócz ciemności.
Ludzkie serca są bardzo podatne na powstawanie blizn, więc bez przerwy czujemy ból. Nim jedna rana się zagoi powstaje kolejna, nie sprowokowana, naturalna jak praca organu.
*
Nataniel ostrożnie wysunął bosą stopę, gmerając nią po oroszonej trawie. Słońce było już w połowie drogi, by powiedzieć dobranoc. Wiatr potargał włosy w kolorze lekkiego cappuccino, witając się w ten sposób z chłopakiem. Zatańczył również w zniszczonej rabatce z kwiatami, której jego babka nie zdążyła zauważyć. Nie miała już tyle siły co kiedyś. Chłopak pod wpływem impulsu postanowił zaglądnąć do starej szopy nieopodal domu. O ile dobrze pamiętał to tam jego dziadek schował przed rodziną swój łuk.
Jego serce cieszyło się dziwnie, jednak nie miał pojęcia dlaczego. Każdy krok, który postawił cieszył go coraz mocniej. Szedł powoli, strącając ze źdźbeł trawy każdą kroplę rosy, przyjemnie otulającą jego bosą stopę. Nie zwrócił uwagi na nieprzyjemnie wyglądające dla oka chmury, bo dla niego wszystko było piękne. Wszedł do szopy, a drzwi głośno zajęczały. Musiały być już bardzo stare, a do środka musiał nikt dawno nie zaglądać. Przeszedł delikatnie przez rzucony pośrodku rower, stary składak dziadka. Poczuł jego ciepło przy sobie. Było tu tyle rzeczy, które kiedyś należały do staruszka. Dojrzał łuk, a jego serce poderwało się, wybijając nieznany mu rytm.
W jednej chwili krew w jego żyłach ścięła się, zapominając o wcześniejszym szczęściu. Głośny grzmot sprawił, że poderwał się, zrzucając z jakiejś pułki trochę kurzu i karton z połamanymi strzałami łuczniczymi. Był tak pochłonięty łukiem i swoim działaniem, że nie dojrzał zbliżającej się burzy. Skulił się w kącie, obwiniając siebie za to, że wyszedł. Mamę, za to, że kazała mu więcej czasu spędzać na świeżym powietrzu, a on posłuchał jej. I Doriana za to, że się zjawił. Bo to przez niego jest teraz tu gdzie jest. Koniec końców. Tylko on był winny samemu sobie.
------------------------
Wróciłam do tego opowiadania, przeczytałam je jeszcze raz. I zakochałam się na nowo. A teraz powracam na pole walki.
Przepraszam serdecznie za wszelkie błędy.
CZYTASZ
Sunday Without Sun
RomanceNataniel, urodzony jako wcześniak, od zawsze był słabym i chorowitym dzieckiem. Po śmierci dziadka dotknęła go filofobia, anormalny, uporczywy i nieuzasadniony strach przed zakochaniem. Do domu obok wprowadza się rozwodnik wraz ze swoim nastole...