Rozdział II

10 1 1
                                    

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Ta cholerna piwnica zaczyna mnie już przytłaczać. Siedzę już tutaj 8 godzinę, a oni chodzą tam na górze i cały czas o czymś rozmawiają, ale nie mam pojęcia o czym. Chociaż może nawet nie chcę znać tematu ich rozmowy. Po tym, co zobaczyłam i jednocześnie też doświadczyłam, mogę się po nich spodziewać już wszystkiego. Siedzę w samym kącie gdzie znalazłam jedyne źródło światła jakim było pudełko świeczek. Nawet nie wiecie jakie było moje zdziwienie kiedy po omacku przekopałam te pudła tutaj i znalazłam starą zapalniczkę, a ona odpaliła. Chociaż coś mi dzisiaj wyszło. Wyczujcie tą ironię. Stary zeszyt, przerywający długopis. Chwila wytchnienia. Piszę dalej. Wróćmy więc już do dnia moich 18stych urodzin.

Obudziłam się o 9 rano podekscytowana tak bardzo, że pierwszy raz nie odczuwałam tego ranka głodu, a zazwyczaj od samego rana mam ochotę na jedzenie. Zbiegłam na dół gdzie siedzieli moi rodzice popijając kawę. Jednak gdy mnie zauważyli porzucili swoje dotychczasowe zajęcie i od razu podnieśli się z krzeseł, aby podejść do mnie i złożyć mi życzenia. Wiele się po nich nie spodziewałam skoro opłacili wszystkie atrakcje dzisiejszego wieczoru, za co dziękowałam im już chyba codziennie od miesiąca. Ciekawe czy w tym momencie zastanawiają się gdzie jestem, bo znając ich zapewne myślą, że leżę u jakiegoś znajomego totalnie upita, nawet nie wiecie jak bardzo chciałabym, żeby to była prawda... Wracając. Szybki prysznic, śniadanie, fryzjer, makijaż i wtedy pojawił się mój jedyny w swoim rodzaju chłopak. Jace. Jace Walter proszę państwa. Pieprzony Jace Walter, który okazał się być nikim więcej niż ścierwem w moich oczach... Przywitałam się z nim poprzez namiętny pocałunek, który niestety albo stety został przerwany przez kochaną Emily, która zadzwoniła, aby poinformować mnie o tym, że zobaczymy się dopiero na miejscu ze względu, na to że są korki, a jej tata pojechał dopiero po jej sukienkę. Dała mi wybór albo spotykamy się na miejscu, albo pojawi się na mojej imprezie nago. Wybór był prosty i ku Waszemu pewnie zdziwieniu wybrałam opcję ze spotkaniem się już na miejscu W UBRANIACH. Wykończenie makijażu, założenie sukienki i butów. To wszystko zajęło mi pół godziny.

- Wyglądasz olśniewająco Kochanie – powiedział Jace okręcając mnie wokół mojej własnej osi po czym złożył na moich ustach słodki pocałunek.

Oj Jace, Jace, Jace... Mam nadzieję, że tych słów nie zapomnisz sobie do końca życia, bo z tego, co sobie przypominam nie odzywałeś się do mnie przez kolejne dwie godziny zbywając mnie swoim uśmiechem, który chyba miał być w tamtym momencie odpowiedzią na każde moje pytanie.

Impreza zaczęła się na Sali o godzinie 20:30. Po odebraniu wszystkich życzeń i prezentów, wszyscy zaczęli tańczyć, a DJ wcale nie spowalniał ich ruchów. Wręcz przeciwnie. Był tak dobry w tym, co robił, że ludzie pomimo swojego zmęczenia po dzikim tańcu nie myśleli nawet o tym, żeby usiąść i odpocząć. Stanęłam na chwilę z boku i przyglądałam się im wszystkim. Byli tacy weseli, radośni, machali do mnie, abym podeszła i dalej bawiła się razem z nimi. Patrzyłam na każdego z osobna, ale kogoś mi brakowało. Mój chłopak zniknął mi z oczu, więc postanowiłam go poszukać. Żałuję tej decyzji nawet do teraz... Najpierw sprawdzłam toalety, ale go nie było. Sprawdziłam wszystkie kąty, brak. W końcu postanowiłam wyjść na zewnątrz, ale zanim zdążyłam przekroczyć próg Sali, zatrzymała mnie Emily. Była już lekko wstawiona, więc wykrztusiła z siebie kilka słów i poszła dalej tańczyć. Zaśmiałam się widząc jej zachowanie, bo było komiczne, ale mimo wszystko to moja przyjaciółka i nie byłam na nią zła z tego powodu. Kręcąc głową z uśmiechem wyszłam z budynku i skierowałam się w stronę stojącej na środku placu fontanny. Podeszłam do niej i rozglądnęłam się dookoła wypatrując Jace'a. Lecz to, co zobaczyłam po chwili totalnie zepsuło mi moje 18ste urodziny. Kilkanaście metrów ode mnie stał oparty o drzewo mój chłopak i obściskiwał się z dziewczyną, która jak wcześniej sądził przy wypisywaniu zaproszeń, była jego bardzo bliską kuzynką. No przyznam, że bliska mu na pewno była, ale nie wyglądało to na rodzinne stosunki. Nie ruszyłam się z miejsca, stałam tam całkowicie zamurowana. W sumie nawet nie miałam siły, aby się poruszyć, bo ten widok wyssał ze mnie całą chęć do dzisiejszego wieczoru. Usiadłam na murku fontanny, a łzy mimowolnie popłynęły z moich oczu. Spuściłam głowę, a moją twarz schowałam w dłoniach szlochając. Teraz jak na to patrzę, stwierdzam że schowanie twarzy w dłoniach było moją najgorszą decyzją tamtej nocy. Pewnie zapytacie dlaczego? Szczerze wolałabym nie pamiętać tego, co stało się zaraz po opuszczeniu przeze mnie rąk wzdłuż mojego ciała. Zastanawiam się tylko dlaczego nic nie słyszałam. Czy było to spowodowane szumem wypływającej z dużej wysokości wody w fontannie zmieszanym z moim łkaniem? Nie wiem, próbuję sobie też wytłumaczyć fakt dlaczego nikt tego nie widział, przecież Jace stał tam z tą dziewczyną i nawet otwierając lekko oczy mógł to zauwżyć. Cały czas próbuję przekonać samą siebie, że po prostu kilka sekund przed tym wydarzeniem on po prostu gdzieś sobie z nią poszedł. Pewnie jesteście ciekawi, co się wtedy stało, już Wam mówię... Moje ręce opadły wzdłuż mojego ciała, a ja uniosłam wzrok by zobaczyć przed sobą przerażającą postać w masce, a właściwie twarz za maską znajdującą się na moim poziomie i oddaloną od mojej twarzy tylko o kilka centymetrów. Strach odebrał mi głos, a postać złapała śmiało moją szyję, odwracając mnie gwałtownie i zanurzając w fontannie moją głowę do czasu aż w końcu straciłam przytomności. Ostatnie słowa jakie usłyszałam przed zanurzeniem? Brzmiały jakoś mniej więcej tak: „Wszystkiego najlepszego w dniu 18stych urodzin Samantho"...

We blockWhere stories live. Discover now