Echo

182 23 18
                                    



Ręka Bucky'ego, pokryta cienką jak papirus skórą i ponaznaczana zmarszczkami, wydaje się krucha w dłoni Steve'a — jakby miała rozsypać się w proch przy mocniejszym chwycie. Sam Barnes przypomina Rogersowi relikt przeszłości pośród laboratoryjnych stołów. Kapitan potrząsa głową, mruży oczy i potem nowoczesne urządzenia na powrót formują się na szpitalną salę (idealny dowód na to, że choć Steve żyje w dwudziestym pierwszym wieku, nigdy nie będzie do niego należał).

Kapitan przygląda się Bucky'emu dłuższą chwilę, głaskając jego rękę, a potem Barnes się budzi — na zmianę otwiera i zamyka cienką linię imitującą usta, aż w końcu wydobywa się z nich chrapliwy głos:

— Mógłbyś podać mi wodę?

Więc Steve podaje.

Unosi szklankę do ust Barnesa i przytrzymuje ją; ta chybocze się w jego rękach, chociaż, naprawdę, próbuje trzymać ją w twardym uścisku. Bucky bierze kilka łyków, odsuwa się i patrzy. I w tym spojrzeniu, Steve mógłby przysiąc, znów czuje intensywność dawnego kompana, żołnierza i amanta.

*

Wychodzi ze szpitala trzy minuty po czwartej, wyproszony przez pielęgniarki. Zanim to się dzieje, kilka razy gubi się w labiryncie korytarzy. Podeszwy butów miarowo uderzają o posadzkę, tworząc uspokajający rytm, co daje, niech to szlag, idealny moment do namysłu.

Odwiedza Jamesa dwa, trzy razy w tygodniu, jeśli ma taką sposobność. Zwykle po prostu przy nim siedzi i czeka, aż przyjaciel się obudzi. Za każdym razem Barnes wydaje się poruszony, widząc go przy szpitalnym łóżku.

Sporo rozmawiają, głównie o przeszłości — wspólnej przeszłości — członkach Avengers, trochę o Tarczy, ale nie za długo, bo Steve czuje się, jakby za każdym razem wyrywał Jamesowi serce. To głównie Bucky inicjuje ten temat — jak dumny ojciec opowiada o początkach organizacji, młodym Furym, niezmiennie absorbującym i niewzruszonym, Howardzie Starku, ich dawnym przyjacielu. Potem następuje chwila ciszy (jakby Bucky musiał wydostać się ze wspomnień i na nowo zaaklimatyzować w sterylnych, szpitalnych murach).

*

Na dom Steve'a składają się hol, mikroskopijnych rozmiarów kuchnia, taka sama łazienka, i sypialnia, wielkości kuchni i łazienki razem wziętych. Tony żartuje czasem, że, wynajmując tę klitkę, Rogers zamknął sobie wszystkie drzwi prowadzące do założenia rodziny (i może to właśnie było jego celem). Kapitan nie daje się więc namówić do zamieszkania w wieży Avengers, kuszony genialnie wyposażoną siłownią i całym piętrem do wyłącznej dyspozycji. Opiera się nawet sugestiom Pepper, co powinno zagwarantować mu nagrodę szalonego samobójcy. Brooklyn jest po prostu namiastką normalności — chociaż tak samo barwny jak reszta miasta, niesie za sobą wspomnienie domu, bójek (może raczej: cęgów) między kamieniczkami, wieczornych spacerów u boku Bucky'ego. I w tym ciasnym łóżku przy oknie Steve nie miewa snów (o czym nikomu nie mówi, chociaż jest to dla niego decydującą kwestią).

*

— Byłeś dzisiaj u Bucky'ego?

Natasza przejeżdża dłonią po komodzie, a potem strzepuje kurz z opuszek palców. Steve nie wie, czy mówi to, ponieważ reszta zespołu prowadzi za jego plecami ciche rozmowy na temat jego poświęcenia sprawie stuletniego przyjaciela, czy ta myśl naszła ją przy oglądaniu zdjęć stojących na szafce.

Na chwilę zawisa między nimi cisza; Rogers miętosi w dłoniach gazetę, kobieta przypatruje mu się, a wyraz jej twarzy jest znacznie delikatniejszy niż zwykle. Następnie Romanoff siada przy nim na łóżku i delikatnie kładzie rękę na jego dłoni.

EchoWhere stories live. Discover now