| Just go! |

1.4K 129 68
                                    

Dawno, dawno, temu żył mężczyzna, który zdobył wszystko. Na imię mu było Imperium Rzymskie. Jego terytorium sięgało ogromnych, historycznych rozmiarów. Jednak pewnego dnia zniknął bez śladu. Dostojnik zwany Germanią szczególnie nie rozpaczał z tego powodu. Imperium Rzymskie pozostawił po sobie jednak tak wiele dobra - kulturę, prawa, historie, której dał początek, ale najważniejsze - pozostawił po sobie wnuki. Feliciano Vargasa, lekkodusznego artystę o sercu z pasty oraz oziębłego, ale z iskrą w oczach, niezwykłego chłopca zwanego Lovinio.

Czas i wzrastająca w wartości polityka sprawiły, że młodszy Vargas trafił do domu Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Żył w nim razem z okazjonalnie okrutnym Austrią i Węgrami. Jego starszy brat został sam. Sam, młody Lovinio Vargas. Sam w polityce. Sam w życiu. Tak silny i zawzięty choć bardzo delikatny. Delikatny w oczach odzianego w czerwień Latynosa o zielonych oczach, znanego jako Hiszpania.

-Oh Romano! - zawołał mężczyzna składając w dłoniach małych Włoch Południowych czerwone warzywo.

Hiszpania zabrał ze sobą starszego Vargasa do swojego domu, od tego momentu Lovinio miał służyć Latynosowi przy sprzątaniu. Nie chciał tego robić. Gotowanie? Nie. Ah, ileż to zielonooki mężczyzna oberwał z miotły, czasem został lekko podrapany przez uroczego Lovinio. Tak, uroczego. Bo choć mężczyźnie zależało na swoim stanie, nie miał serca oddać go romantykowi z Francji. Stoczył tak wiele starć by zachować przy sobie młode Włochy Południowe. Lovinio dorastał i wraz z nim co roku dojrzewały błyszczące w hiszpańskim słońcu czerwone, pyszne pomidory, które tak kochał.

...

Takowy pyszny pomidor zmierzał teraz wprost w głowę siedzącego na schodach Antonio, wyraźnie pochłoniętego w lekturze pewnego listu. Po chwili jednak czerwony pocisk uderzył w jego kark na co ten natychmiast się obrócił. Jego oczy wypełnił obraz stojącego Romano z wyciągniętą ręką po rzucie i ognistym od nienarzuconej złości spojrzeniu.

-No w końcu idioto! Wołałem cię! - rzucił z pretensją w głosie Lovinio kierując kolejny czerwony pocisk w stronę twarzy zielonookiego Hiszpana lecz tym razem ten sprawnie złapał warzywo.

-Oya~, oya~, przepraszam Lovinio, Pierré dostarczył mi list od Francisa, wygląda na to, że ma wyraźny problem terytorialny. - powiedział spokojnie chowając list pod luźną koszulę przy piersi.

-I czy to jest powód żeby mnie ignorować i siedzieć w ukryciu?! - wołał wciąż zaaferowany po czym wymierzył cios w Hiszpana, na co ten zrobił unik.

-Ha! Romano! - śmiał się biegnąc w stronę niewielkiego ogrodu.

-Baaka! Wracaj tu! Jeszcze nie powiedziałem czego chce! - Romano mówił w biegu i ścigał Latynosa przez kilka minut, aż nie wskoczył mu na plecy i nie spowodował, że ten ukląkł na ziemi z wyraźnym uśmiechem, po czym obrócił głowę by móc choć kątem oka spojrzeć na skrzywioną w grymasie złości twarzyczkę już dorosłego Lovinio.

Wciąż uważał tą minę za najsłodszą. Najsłodszą od tylu lat.

Antonio przechylił się w przód tak, że siedzący na jego plecach Włoch Południowy przeturlał się po nich na miękką trawę.

-Baka! Baka! Baka!! Jesteś szalony! Jest noc a ty jak dziecko chcesz bawić się w berka przy tak słabo oświetlonym ogrodzie! - narzekał Vargas marszcząc brwi.

-Wiesz Roma... - zaczął Antonio odgarniając z twarzy chłopca niesforne kosmyki brązowych włosów. - Tak narzekasz, że poświęcam ci mało czasu, mam wiele pracy, konflikty są coraz częstsze i docierają też do mnie.. ale tego wieczoru... - mówił delikatnie Hiszpan. - Ten czas sprawia, że brakuje mi cię Roma - dodał z uśmiechem, chowając zielone oczy pełne tęsknoty za wachlarzem czarnych rzęs.

Don't Go B-baka!  || SpamanoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz