1

340 58 37
                                    

Słońce skrywało się za horyzontem sprawiając, że zakryte chmurami niebo, przybierało pomarańczowe, różowe, a gdzieniegdzie nawet fioletowe barwy, które stopniowo przechodziły w granatowy, gdy spoglądało się na wschód.

Chłodny, północny wiatr przedzierał się przez ulice, swoimi zimnymi powiewami powodował gęsią skórkę na nagrzanej skórze, przebijał się przez ciało, jakby chciał dostać się aż do samych kości. Pociągnęłam za rękawy swetra, chcąc uchronić się przed zimnem i przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce.

Lampy uliczne stopniowo się zapalały, a wraz z nimi okna mieszkań rozświetlały się żółtawym blaskiem, gdy ich właściciele włączali światła. Przez niektóre szyby można było dostrzec wnętrza domów, jednak większość od razu zostawała przysłonięta roletami.

Pracownicy nieśpiesznie zamykali sklepy, zmieniając stronę tabliczek wiszących na drzwiach. W lokalach gasły światła, aż w końcu pozostały tylko te czynne całą dobę. Spokojny ruch na drodze zniknął, kiedy pojawił się ryk syren, a niedługo później przez ulice zaczęły przejeżdżać karetki i wozy strażackie, informując o niebezpieczeństwie, jakie gdzieś zaistniało.

Dreszcze przebiegły po mym ciele, kiedy nagle zaschło mi w ustach, a moje ciało odskoczyło w bok, przez co wpadłam na innego przechodnia. Mając zamglony umysł, nie zwróciłam nawet na to uwagi, tylko ruszyłam przed siebie, mocno obejmując się ramionami i zaciskając zęby, nie odwracałam się w kierunku, w którym odjechały pojazdy.

Oddychając głęboko, wsłuchiwałam się we własne kroki, cały czas zmniejszając dystans, jaki dzielił mnie od dworca autobusowego. Spomiędzy moich ust wydobyło się westchnienie ulgi, gdy moim oczom ukazało się tak znajome miejsce, wyjątkowo o innej porze niż zwykle.

Mimo później godziny, nie brakowało tam osób czekających na autobusy, które najprawdopodobniej miały zabrać je do domu. Rozmieszczeni między postojami, stali w grupkach lub sami, gdzieś z boku, nie chcąc przeszkadzać innym, ale także nie chcąc, by ktokolwiek przeszkadzał właśnie tej osobie. Głośno rozmawiając lub wpatrując się w ekrany telefonów, próbowali jakoś spędzić czas.

Moją uwagę zwrócił chłopak, który zaczytany w książce, nie zauważył nadjeżdżającego autobusu i w ostatnim momencie zerwał się z miejsca, jednocześnie potknął się i upuścił książkę. Oczami wyobraźni widziałam, jak upada i roztrzaskuje sobie nos o płyty chodnikowe, a skórę na dłoniach zdziera przez małe kamyczki. On jednak ledwo uratował się przed upadkiem i szybko łapiąc przedmiot z chodnika, ruszył biegiem w stronę autobusu. Na szczęście kierowca dostrzegł go i nie zatrzasnął mu drzwi przed nosem, tylko zaczekał, aż młodzieniec wejdzie do pojazdu. Dopiero wtedy odjechał.

Nim doszłam na swój przystanek, usłyszałam płacz dziecka. Rozglądając się uważnie, zauważyłam kobietę, która trzymając pociechę na rękach, próbowała je uspokoić. Niemowlę, zapewne przyzwyczajone do snu o tej godzinie, było najprawdopodobniej zmęczone, a przez to rozdrażnione. Uciszone butelką, przestało zwracać na siebie uwagę, lecz ja jeszcze przez moment spoglądałam na nie i uśmiechnęłam się nieznacznie, również czując się zmęczona całym dniem.

Na tablicach informacyjnych co chwilę przeskakiwały numery autobusów wraz z nazwami kierunków i liczbą minut, za ile miał być ich odjazd. Mały zegar wskazywał dwudziestą drugą siedem, gdy jakiś samochód zahamował z piskiem opon tuż przed przejściem dla pieszych. Rozległ się głośny dźwięk klaksonu, który to spowodował, że dziecko ponownie zaczęło płakać.

Poprawiłam torbę na ramieniu i objęłam się ramionami, gdy do moich uszu dotarło burczenie z brzucha. Oblizałam spierzchnięte usta, jednocześnie marząc o czymś do zjedzeniu i picia. Jeszcze raz zerknęłam na tablicę informacyjną, upewniłam się przy tym, że do odjazdu mojego autobusu zostało nieco ponad dwadzieścia minut. Zamrugałam gwałtownie powiekami i powstrzymałam się od ziewnięcia, na wszelki wypadek zatykając usta dłonią.

ZAGUBIENI W ECHOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz