⭐ Trzy ⭐

102 19 15
                                    

Michael powoli zbliżył się do drzewa. Znów poczuł bezradność w stosunku do tego kawałka drewna, jednak na pomoc przyszedł mu głos Krafta, dobiegający z góry.

- Chwyć rękoma pień, obejmij go tak, jakbyś przytulał osobę, której dawno nie widziałeś, a za którą tęsknisz. - instruował młodszy.

Czy chłopak miał taką osobę? Owszem, a nawet dwie. W jego głowie od razu pojawili się Alex i Stefan, jego bracia. Nie widział się z nimi od dłuższego czasu, mimo iż kiedyś widzieli się przecież codziennie. Brakowało mu rozmów po nocach podczas leżenia w łóżku, bitw na poduszki czy nawet dokuczania sobie nawzajem. Najbardziej jednak brakowało mu roześmianych głosów budzących go z rana. Markus, choćby nie wiadomo jak się starał, nie mógł zastąpić głośnej zgrai budzącej Hayboecka od kiedy pamiętał. A jednak, mimo że odpowiedź była taka oczywista, chłopak nie pomyślał właśnie o tej dwójce. Gdy jego ręce zacisnęły się na pniu, cały czas bacznie patrzył w brązowe oczy, które w tej chwili bacznie obserwowały każdy jego ruch.

- Dobrze! Teraz nogę na korzeń, jest po twojej prawej.

Wzrok osoby, do której kierowane były te słowa powędrował we wskazane miejsce. Faktycznie, wystawał stamtąd kawałek korzenia. Jego nogi szybko odnalazły właściwe miejsce. Następnie wykonał resztę ruchów, dyktowanych mu przez młodszego i już miał cieszyć się ze swojego sukcesu, kiedy w jednej z nóg poczuł ból, przez co puścił się i z łoskotem upadł na ziemię.

Jednak bardziej niż tyłek bolało go w tej chwili pieprzone ego.

- Wszystko w porządku? - zobaczył bruneta, który bezproblemowo zsunął się po drzewie i już po chwili stał przed nim, wyciągając rękę.

- Chyba tak. - Z jednej strony miał ochotę skorzystać z pomocy, z drugiej nie chciał się bardziej pogrążać, więc machnął dłonią, wypowiadając kolejne słowa - Poradzę sobie.

Oparł cały ciężar swojego ciała na przegubie po czym chwiejąc się lekko stanął na nogi, jednak ponownie odczuł pieczenie, które było powodem upadku. Chwycił się za kolano, zaciskając zęby po to, aby nie okazać słabości. Nie chciał wydawać się słaby. Nie przy nim.

- Na pewno wszystko w porządku? - padło powtórzone pytanie, skierowane przez brązowookiego, w którego źrenicach można było wyszukać zaniepokojenie.

Michael przecząco pokręcił głową, po czym znów - tym razem świadomie - wylądował na ziemi i podciągnął nogawkę, odsłaniając zraniony kawałek skóry. Normalnym było, że obdarte do krwi kolano boli, jednak w życiu nie spodziewał się, że aż tak bardzo. Dotknął ranki palcem, ledwo powstrzymując się od syknięcia.

Nie zauważył momentu, w którym Kraft kucnął, tak, że teraz ich oczy znajdowały się na praktycznie równej wysokości. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.

- To tyle? Upadłeś z powodu draśnięcia na skórze? - Nie było w tym jednak słychać ani nuty kpiny. Ot tak, zwykłe pytanie wypowiedziane najzwyklejszym w świecie tonem.

- N-no tak... - wydukał drugi, obawiając się wyśmiania. Właśnie dlatego postanowił dodać coś na swoje usprawiedliwienie, nie wiedząc, że pogrąża go to jeszcze bardziej - Ale to tak bardzo boli...

- A myślałem, że tylko ja jestem taką ciotą, aby wyolbrzymiać tak bardzo każdą sprawę. - brunet położył się na trawie, opierając głowę na rękach, robiąc z nich coś na kształt poduszki. W tym czasie starszy zastanawiał się nad odpowiedzią. Pocieszyć, roześmiać się?

- Najwyraźniej nie jesteś jedyny. - pocieszyć i roześmiać się, idealnie.

- Jak właściwie rozwaliłeś to kolano? - padło pytanie Krafta, który jednocześnie poklepywał miejsce obok siebie, zachęcając blondyna do powtórzenia jego czynu - Znaczy nie chodzi o to, że jestem wścibski... Po prostu jestem ciekawy.

wielka niedźwiedzica • kraftboeckOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz