Rozdział I

21 1 0
                                    

Stałam przed lustrem przeczesując rude włosy. Spojrzałam na starą już szczotkę z uciskiem w sercu przypominając sobie okoliczności jej zakupu. Sięgnełam po czerwoną szminkę i powoli rozprowadziłam ją na swoich pełnych ustach. Byłby na mnie zły, nie lubił kiedy mój makijaż był zbyt widoczny. Zawsze powtarzał : "Nakładając makijaż, mówisz, że masz coś do ukrycia". Miałam dużo. Zawsze. Był przecież tego świadom, a jednak zawsze wierzył, że jestem dobra. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia jakby na moment miało to sprawić, że przestane się nienawidzić. Choć na moment. Wyszłam z łazienki i podeszłam do okna.
- Niedługo wrócę. - starałam się by barwa mojego głosu brzmiała ciepło. - Dalej będziesz tak chłodny ? - podeszłam bliżej i lekko podrapałam go po szyji. - Pani cię kocha i tak.
Czarny kot i tak mnie ignorował ile sił. Czasem wydawało mi się, że to on jest moją bratnią duszą. Wiecznie ma dość świata, a świat go. Tu na myśl przyszedł mi moja sąsiadka. Top model całego osiedla, którą irytuje bezbronne zwierzę chodzące po parapecie. Przyznam, Tonik ma to do siebie, że lubi strącić czasami na jej balkon, ale bez przesady! Nadmiar solarium doprowadził chyba do przegrzania jej szarych komórek, jeśli kiedykolwiek tam były. Chwyciłam torebkę.
- Wrócę jak najszybciej. - po raz kolejny zwróciłam się do towarzysza mojego życia i wyszłam z domu. Męczyłam się z zamknięciem drzwi. Przez natłok pracy nie miałam czasu nawet zadzwonić po ślusarza.
- Pani West ? - usłyszałam męski głos za swoimi plecami.
- Panna. -poprawiłam z uśmiechem i odwróciłam się przodem do rozmówcy, kiedy w końcu udało mi się uporać z drzwiami. - Tak, to ja. - stał przede mną podstarzały mężczyzna z kartką i długopisem w ręce. Pewnie nowy listonosz. - Jakiś list do mnie ?
- Słucham? - mężczyzna wyraził swoje niezadowolenie grymasem, ale chwile później zaśmiał się sympatycznie. Na ten odgłos na moment wróciłam do lat dzieciństwa. Z lekka przypominał mojego dziadka, cudownego człowieka. Z rytmu wybił mnie ponownie jego głos. - Wykupiłem apartament numer dwa. Widzę, że Panny apartament nosi numer cztery. Jestem dość stary, nie ma co ukrywać. Chce po prostu się zapoznać i zapisać tyle ile się da.
Uśmiechnełam się lekko i wysunęłam w jego stronę smukłą dłoń.
- Troian West, proszę mówić mi Troi.
- John Faber, mów mi po prostu John. - Pan Faber przez moment trzymał moją dłoń przyglądając jej się ukradkiem.
- Nie śmiałabym. - powiedziałam miękko kiedy puścił moją dłoń. - Musi mi Pan jednak wybaczyć, ale śpiesze się do pracy.
- No tak. - staruszek westchnął ciężko. - Młodzi ludzie to w dzisiejszych czasach nie mają praktycznie życia. Jednak nie zatrzymuje. Miłego dnia młoda damo!
Chciałam się z nim spierać, ale wiedziałam co czeka mnie w pracy jeśli się spóźnie. Moja szefowa nie była najmilsza, w sumie to w ogóle nie była miła. To raczej typ młodej kobiety, której dojrzałość sięga pierwszej wojny światowej. Zgorzkniała, poirytowana życiem, zamknięta na siebie. Wsiadałam do auta lekko zaniepokojona tym iż te cechy również opisywały mnie. Może dlatego byłam samotna? Kto by sobie tym zaprzątał głowę. Odpaliłam silnik i nie zwracając uwagii na znaki drogowe, po prostu odjechałam. Wiedziałam, że mogę zarobić dziś kilka mandatów, ale prawda jest taka, że było mnie stać by je opłacić. Ba! Mogłam przekupić każdego. Dziennikarstwo jak może się nie wydawać jest opłacalnym zawodem. Z piskiem opon zaparkowałam przed wieżowcem.
- Błagam Melody bądź dziś później. - mruknęłam sama do siebie wysiadając z czarnego porshe. Poprawiłam przyklejoną wręcz do ciała czerwoną sukienkę i biorąc głęboki oddech z wdziękiem i gracją ruszyłam do jaskini śmierci - prosto do biura Melody.
- Cholera jasna! West czy ty się nigdy nie nauczysz, że nie szanuje trzech rzeczy ?! Kradzieży, spóźnialstwa i moich byłych ! - malutka i krucha blondynka krzyczała na mnie zza wysokiego biurka.
- Przecież dostarczyłam ci materiał o młodej Grande przed czasem. - postawiłam na odwagę. Zawsze byłam niedoceniana, ale to to już przegięcie. Spóźniłam się trzy minuty, a nawet nie mamy żadnego spotkania.
-Dostarczyłaś, to prawda, ale w mojej redakcji są moje zasady i masz się ich stosować. - gwałtownie wstała kładąc dłonie na potężnym, dębowym biurku. - Zrozumiano? - nie czekając na moją odpowiedź, pokręciła jeszcze tylko głową z politowaniem. - Jak ty chcesz coś osiągnąć w pracy skoro nie kontrolujesz nawet własnego życia ? Wracaj do swojego biura.

Nie skomentowałam już tego. Po prostu odeszłam. Mel miała racje. Nie potrafię niczego, nie kontroluje niczego. Odeszłam, jednak dalej z podniesioną głową. Niech inni myślą, że wcale nie tak łatwo mnie pokonać. Usiadłam przy swoim niemniej pięknym biurku i odpaliłam komputer. Muszę trochę popracować nad grafiką.
- Troi? - drzwi weszły w ruch, a ja się ździwiłam słysząc zdrobnienie swojego imienia. W pracy zazwyczaj mówiono do mnie po nazwisku ze wzgledu na szacunek. Podniosłam powoli spojrzenie i zobaczyłam kogoś kogo najbardziej w świecie nie chciałam teraz widzieć.

24Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz