Rozdział 1.

28 1 3
                                    

Wiedziałem, że tak będzie. Od początku mi coś nie pasowało. Jason przywiózł mnie tutaj, abym poznał najlepszą przyjaciółkę Cailie. Postanowiłem lecz, że schowam moje złości do kieszeni i później rozprawię się z przyjacielem za jego głupkowaty plan.

Nie lubiłem zaprzyjaźniać się z dziewczynami, a tym bardziej wiązać się z nimi w 'coś więcej'. Nie wiem, który moment w moim życiu zaważył na tak sceptyczne podejście do płci przeciwnej. Wydaje mi się, że największy wpływ miało odejście Victorii. Odczuwanie szczęścia gasiło we mnie ogromne poczucie winy, które zadomowiło się w moim sumieniu. To przeze mnie ona odeszła. Pamiętam jej ostatni uśmiech tamtego dnia, jakim obdarzyła mnie, gdy wysiadała z auta tuż przed moim startem, po wsunięciu mi do kieszonki mojego talizmanu szczęścia.

Polubiłem bycie singlem, dopóki Jas nie związał się z Cailie. Czułem, jak jego aura się zmienia, gdy tylko ją widzi. Zżera mnie zazdrość, której nie potrafię powstrzymać, bo pamiętam to uczucie. Pamiętam te cholerne motylki w brzuchu, spojrzenia, dotyk. Jason, za każdym razem, gdy zwycięsko dojeżdżał na metę, był witany przez Cailie wymachującą flagą w biało-czarną szachownicę. Wysiadał wtedy z samochodu, a ona wpadała w jego ramiona, całując czule, gdy wszyscy skandowali jego imię. Gdzieś w głębi mojego serca, tli się malutki płomyczek nadziei, że znów zobaczę Tori na linii mety.

Wysiedliśmy z samochodu, zanim doszliśmy do ogrodu dziewczyny Jasona. Siedziała tam razem z jej przyjaciółką. Gdy tylko znaleźliśmy się w polu widzenia, odwróciły się w naszą stronę. Cailie niemal od razu zerwała się z krzesła, by zostawić pocałunek na ustach Jasa. Dziewczyna stojąca za nią nieśmiało podeszła do mnie. Miała piękne, brązowo-czekoladowe włosy, które oświetlane promieniami słońca, złoto się mieniły. Była naprawdę ładna. Uśmiechnęła się do mnie ciepło i wyciągnęła małą dłoń w moją stronę.
- Jestem Rose. - powiedziała melodyjnie. Jej głos był bardzo delikatny i przyjemny dla ucha.
- Harry. - uśmiechnąłem się przyjaźnie, próbując ukryć moją irytację wywołaną przybyciem tutaj.
Nastała niezręczna cisza. Dziewczyna nie mówiła dużo, przez co sprawiała wrażenie bardzo tajemniczej. Z drugiej strony jej skryte usposobienie zachęcało mnie, by poznać ją bliżej.
- Długo już siedzicie? - palnąłem pierwsze, co mi ślina na język przyniosła.
- Całe popołudnie. - odparła krótko.
Skinąłem tylko głową, po czym Cailie zaprosiła nas do stołu. Zanim przyszliśmy, wydawało mi się, że nie jestem głodny. Zmieniłem zdanie, gdy zobaczyłem ciasto stojące na środku stołu.
Nikt się nie odzywał. Gdyby nie muzyka sącząca się z radia, cisza byłaby nie do zniesienia. Próbowałem poczuć się komfortowo w tej sytuacji, więc rozsiadłem się na krześle, podpierając się łokciem.
- No więc... - zagaił Jas.- Rose, zostajesz tutaj na całe lato?
- Tak. Cailie zaproponowała mi, abym zamieszkała z nią na ten czas.
Tak myślałem, że nie jest stąd. Zdradził ją charakterystyczny akcent. Nie powiedziała nic więcej. A ja właśnie tego więcej chciałbym się dowiedzieć.
- Słuchajcie, mam nadzieję, że te wakacje spędzimy razem. - powiedziała wesoło Cailie, nalewając przy tym lemoniadę do szklanek. - Więc może wznieśmy toast: za nowy sezon chłopaków i za lato, które będziemy długo wspominać.
Mimowolnie się uśmiechnąłem, ponieważ wyobrażałem sobie siebie za te kilkanaście tygodni z tytułem zwycięzcy. Gdy piliśmy toast, spojrzałem w oczy Rose, która cały czas bacznie mi się przyglądała. Puściłem jej oczko, dając tym samym znać, że miałem świadomość tego, jak mnie obserwuje. Niemal od razu spuściła wzrok, ale zdradził ją różowy rumieniec, który wkradł się na jej policzki. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc jej zakłopotanie.

Grunt, to dobrze zacząć te wakacje.

Okazało się, że Rose pochodzi z Kanady, stąd można tłumaczyć ten obcy dla mnie akcent, który w jej ustach rozbrzmiewał jak melodia. Dziewczyna cieszyła się, że spędzi w końcu te kilka miesięcy w miejscu, gdzie przez większość roku świeci słońce. Tak, jakby lato nigdy się nie kończyło. Nie da się ukryć, że taka aura wpływała na ludzi bardzo pozytywnie. Na ulicy można się spotkać z miłymi uśmiechami, które nastawiają w dobrym kierunku na cały dzień. Dlatego też, niezmiernie rzadko zdarzał mi się zły humor, a na każdy możliwy problem znajdowałem kilka rozwiązań.

Później już rozmowy stały się bardziej płynne. Szczerze mówiąc, to mało odzywałem się tego wieczoru, co było do mnie niepodobne. Nie ukrywam, że przyglądałem się dziewczynie. Było w niej coś hipnotyzującego, przykuwającego uwagę. Rose była szkatułką tajemnic, do której klucz trzeba zdobyć pokonując góry, doliny i rwące rzeki, a ja zdecydowanie byłem typem zdobywcy. Uwielbiałem wyzwania, a zwiększony poziom adrenaliny, jaki się z tym wiązał, wprowadzał mnie - metaforycznie mówiąc - w stan narkotyczny. Chciałem więcej, osiąganie checkpointu napędzało mnie do dalszej walki.

Zapadał zmrok, a ogród Cai rozświetliły małe lampki, zasilane energią słoneczną. Powietrze zrobiło się chłodniejsze, a słońce chowające się za widnokręgiem zostawiło na niebie fioletowo-różowe smugi. Było naprawdę bardzo miło. Półmrok, który panował czynił atmosferę bardziej przytulną, kameralną i intymną. Uwielbiałem noc. Stawiała ona przede mną niewiadome na każdym kroku, bo nigdy nie wiedziałem, co kryło się w kawałku ciemności. Na przykład, z ciekawością zawsze przyglądałem się końcowi drogi, którą akurat jechałem. Koniec w perspektywie pokonywanych kilometrów to pojęcie względne. Dla jednego może się on czaić tam, gdzie nie sięgają długie światła, a dla drugiego jest to ostatni oświetlony fragment asfaltu.
- Macie ochotę posiedzieć na dworzu? - zapytał Jas. Wystarczyło skinięcie głowami, by razem z Cailie wstali z krzeseł. - Przyniesiemy koce. - oznajmili, po czym wyszli.
Zostałem sam z Rose, co mnie przez chwilę onieśmieliło. Spuściłem wzrok na swoje palce, gdyż wydały się dziwnie interesujące.
- Um... Harry? - odezwała się dziewczyna. Podniosłem wzrok i spojrzałem w jej niebieskie oczy, które najzwyczajniej w świecie coś mi przypominały. Przygryzła dolną wargę, co mogło być oznaką zakłopotania. - Z tego, co usłyszałam to zaczynasz sezon... Chciałabym się zapytać... Oczywiście, jeśli tylko będziesz chciał... - próbowała złożyć sensowne zdanie. - Wybrałeś już kogoś do Twojego talizmanu szczęścia na ten sezon?
Uniosłem brwi w geście zdziwienia. Przez chwilę zawiesiłem wzrok na losowym punkcie na stole. Przed oczami przeleciały mi wszystkie chwile, gdy to Victoria spełniała tę rolę. Obiecałem sobie, że jej miejsca nie zajmie nikt. Moje dłonie chwyciły oparcie krzesła, a szczęka lekko się zacisnęła. Byłem zły, choć Rose nie powiedziała niczego, co mogłoby tak na mnie zadziałać. Mimo, że odkąd Tori odeszła, minął już ponad rok, jej wspomnienia we mnie były wciąż żywe. Przez ułamek sekundy dosłownie poczułem dotyk jej dłoni na swojej twarzy. Zamknąłem oczy, by wsłuchać się lepiej w jej słodki śmiech, który zamienił się w przeraźliwy krzyk.
- Harry, wszystko w porządku? - Jason położył delikatnie dłoń na moim ramieniu, na co od razu podskoczyłem, szeroko otwierając oczy. - Cały drżysz. - spojrzałem w jego zmartwione oczy, po czym zdezorientowany rozejrzałem się wokół. W uszach dzwoniła cisza i odbijające się w niej echo słów mojego przyjaciela. Czułem przyspieszony oddech i to, jakby moje ciało przygotowywało się do ucieczki lub walki... Ucieczki od samego siebie i walki z samym sobą.
Napotkałem wzrok Rose, która była ewidentnie przestraszona i nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa. Próbowała załagodzić sytuację, którą nieumyślnie spowodowała:
- Harry, przepraszam, to moja wina.

Skinąłem jedynie głową w geście wybaczenia, po czym wstałem od stołu bez słowa pożegnania.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 23, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Adrenaline PL (Harry Styles Fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz