Rozdział 4

30 7 4
                                    

Otwieram oczy. Czuję pulsujący ból z tyłu głowy. Przez chwilę bezmyślnie wpatruję się w sufit. Co się stało? Gdzie ja jestem? Siadam, a raczej próbuję, gdyż ledwie się uniosłam poczułam silne zawroty głowy. Kuźwa co się dzieje.

-O deska się obudziła. Pójdę po pielęgniarkę. - słyszę gdzieś z boku jakiś męski głos. Katem oka widzę czerwoną czuprynę. To ten chłopak z klasy. 

-K-kastiel tak? Możesz powiedzieć mi co się stało?- pytam próbując przypomnieć cokolwiek. Toczę żmudną walkę z umysłem. Powoli docierają do mnie wydarzenia. Wyszłam z klasy zaraz po przedstawianiu się klasie. 

-O teraz już po imieniu, a nie okres? - pyta z nutą wyrzutu w głosie.

Nagle dociera do mnie. Wyszłam z sali po naskoczeniu na niego i potem... potem w sumie nie wiem co. Następne co wiem, to, iż obudziłam się tutaj. Ale to co było wcześniej... JAK TY TAK MOGŁAŚ?! Święty Jezusku... Scarlet dałaś się ponieść... Zasłaniam twarz rękami. Jaka ze mnie idiotka. Powinnaś go za to przeprosić Scarlet. Otwieram usta, ale jakoś nie mogę wydobyć z siebie głosu. NIE. Nazwał mnie deską. Tak sobie nie dam. To on zaczął.  

-Chcesz coś powiedzieć czy będziesz się bawić dalej w udawanie ryby?- rzuca w moją stronę. 

-Czemu tu ze mną jesteś? I gdzie ja jestem?- wyrzucam szybko z siebie czując jak się czerwienie. 

-Jesteś w gabinecie pielęgniarki. Po Twoim spektakularnym zemdleniu zaraz za drzwiami klasy Faraz kazał mi Cię tu przynieść i pilnować. W końcu pielęgniarka też ma inne obowiązki. Uznał, ze to moja wina, bo dołożyłem Ci dodatkowego stresu, gdy stałaś pod tablicą. W sumie nie sprzeciwiłem mu się. Wszystko dobre byle urwać się z lekcji i nie mieć nieobecności. Jak Cię niosłem doszedłem do wniosku, że mogłabyś zrzucić parę kilo desko. Co Ty  tyle ważysz skoro nie masz niczego? 

-Wiesz mi się mój wygląd podoba, a waga odpowiada. Tobie nie musi. I wiesz co sama pójdę do pielęgniarki. Czuję się już dobrze.- szybko wstaję, ale kolejny zawrót głowy sprawia, że tracę równowagę i klękam na podłodze. Słyszę jak wzdycha, a po chwili widzę przed sobą czubki jego trampek. 

-Widzę, że jesteś w szczytowej formie, ale jednak to ja pójdę po pielęgniarkę. No już wstawaj desko-  mówi łapiąc mnie pod ramionami. Gdy ciągnie mnie w górę i sadza na leżance czuję kolejny zawrót głowy. Tak mocny, że mój żołądek wywija fikołka i pozbywa się swojej zawartości wprost na jego buty.

Kurwa

-Kurwa- słyszę nad sobą 

Co tu się stało? 

-Wy-wy-wybacz j-ja nie chciałam n-nawet nie czułam, że że że...-przerażona wyrzucam z siebie słowa niczym z karabinu. Jest mi tak głupio. Jak to się mogło stać? 

-Zamknij się i uspokój. Jeszcze brakuje, żebyś się poryczała. - mówi poirytowany.

Przerywam w pół słowa i patrzę na niego z rozchylonymi ustami. Po chwili kiwam głową i próbuję się uspokoić. W tym czasie on szybko pozbywa się obuwia.

-Siedź tu i nie wstawaj pójdę po woźną albo chociaż mopa, a potem zawołam pielęgniarkę. W tym czasie się uspokój- rzuca chłodno w moją stronę i szybko wychodzi. W sumie nie dziwię się jego rekcji na to wszystko. 

Boziu to dopiero pierwszy dzień, a ja odwaliłam tyle, że starczy na czas całej mojej edukacji. Takie szczęście to tylko ja mogę mieć. Jestem sobą zażenowana  jak i zła na siebie.

Ofiara losu. Nieudacznik. Ciamajda. Przegryw. 

Zamykam oczy i podpieram głowę na rękach. Co jeszcze dziś pójdzie nie tak? 

Reaching you [Bardzo Wolno Pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz