Jak się okazało, dzień wcale nie skończył się na nieudanej próbie obrobienia banku przez jakiegoś gościa. Kiedy tylko zapadł zmrok, a ja siedziałem przy biurku męcząc się nad wszystkimi głupimi pracami domowymi, podsłuch na policyjne radio zatrzeszczał.
Tak, dokładnie: Udało mi się niezauważenie zawinąć radio policyjne z losowego radiowozu... Mam nadzieję, że nikt się o tym nie dowie.Wracając do tematu; Kiedy tylko radio zatrzeszczało, od razu rzuciłem długopis i zacząłem je regulować, tak, aby było dość głośne i wyraźne, aby można było cokolwiek z niego rozumieć (niestety był to starszy model takiego radia i mocno dawało się to we znaki).
Kiedy tylko usłyszałem hasło "Pożar przy Queens Plaza" puściłem czarne pokrętło i rzuciłem się do szafy, próbując wygrzebać zakotwiczony gdzieś na dole strój. Myślę, że nawet udało mi się pobić rekord w szybkości zakładania go. Szybko zamknąłem szafę, normalne ubrania rzuciłem gdzieś w kąt i podbiegłem do okna, otwierając je. Już z daleka widać było czarny dym unoszący się nad domy, mieszkania i wieżowce w Queens. Jednym ruchem przeskoczyłem przez ramę okna lądując na schodach pożarowych. Następnie wystrzeliłem sieć, która przylgnęła do metalowej konstrukcji torów kolejowych które biegły przez całą dzielnicę.
Ciągle wystrzeliwując to nowe sieci i przemieszczając się z zawrotną prędkością, w ciągu kilku minut udało mi się dotrzeć do miejsca pożaru. Na moje (no, może nie tylko moje) nieszczęście ogień wybuchł w biurowcu. Straż pożarna już była na miejscu, jednak pożar rozprzestrzeniał się bardzo szybko, co utrudniało im tylko ugaszenie go.
Moją uwagę przyciągnął pewien starszy mężczyzna, który krzyczał, iż jego córka została w środku, a zanim zdołała wyjść drogę zablokowała jej zawalona podłoga. Kiedy mnie ujrzał, złożył ręce, błagając wręcz, żebym ją uratował... To było... Dziwne uczucie.Wiedziałem, że gapienie się i stanie w miejscu nic nie da, więc czym prędzej wystrzeliłem sieć i wparowałem do płonącego budynku, rozbijając jedną z szyb. Poczułem okropne gorąco. Miałem tylko nadzieję, że ogień nie przedrze się przez strój. Zacząłem rozglądać się i słuchać. Dym coraz bardziej utrudniał mi oddychanie, lecz posuwałem się naprzód w poszukiwaniu zaginionej dziewczyny. Cisza.
Dopiero w pewnym momencie usłyszałem kaszlenie, które dochodziło z jednego z biurowych pomieszczeń. Wyważyłem drzwi i wszedłem do środka, lecz o mało co bym nie spadł w wysoką na pięć pięter przepaść. Teraz zrozumiałem, dlaczego nawet nie próbowała wyjść. Spojrzałem za siebie. Ogień miałem jakiś metr za plecami, jednak zawsze był to aż metr. Cofnąłem się o daną odległość, rozpędziłem się, i...Skoczyłem z powodzeniem lądując po drugiej stronie ogromnej dziury. Dlaczego nie użyłem sieci, zapytacie? Odpowiedź jest prosta: Gdybym zahaczył o sufit, płonące deski mogłyby się pod moim ciężarem zawalić co skutkowałoby dość... Nieprzyjemną rzeczą.
- Już dobrze! - Krzyknąłem, starając się nie wciągać zbyt dużo zakażonego powietrza, po czym zbliżyłem się do dziewczyny. Miała może jakieś... Dwadzieścia lat? Jednak to było mało istotne. Pomogłem jej wstać, lecz gdy tylko się obróciłem, korytarz, z którego jeszcze chwilę temu skoczyłem, zawalił się z hukiem. Dziewczyna krzyknęła. Było coraz goręcej, a ja czułem, że jeśli szybko nie wyjdziemy z budynku, zginiemy oboje od uduszenia się dymem.
Zacząłem gorączkowo się rozglądać, poszukując potencjalnego wyjścia ewakuacyjnego. Jedyne, co udało mi się znaleźć, to... Fotel. Już trochę zniszczony, lecz dałby radę unieść blondynkę. Wziąłem je, następnie mocno oplatając podłokietniki siecią.- Odsuń się od okna! - Powiedziawszy to, tym samym krzesłem wybiłem szybę, pozostawiając wysoką na dwa metry pustą ramę. Na szczęście był to bardziej szklany budynek, a przynajmniej zamiast okien były szklane ściany. Po prostu takie większe okna.
- Słuchaj teraz uważnie! - Starałem się przekrzyczeć buchający ogień - Usiądź na krześle i mocno trzymaj się podłokietników... Okej? Szybko!Na szczęście nie musiałem powtarzać polecenia, które blondynka, mimo, że była osłabiona, szybko wykonała. Zacząłem powoli zsuwać krzesło, które zniżało się wzdłuż ściany biurowca. Czułem się, jakby ogień odebrał mi jakiekolwiek siły, więc nawet taka czynność sprawiała mi nie lada wyzwanie. Jednak na szczęście krzesło dotknęło ziemi w ciągu kilku minut. Uśmiechnąłem się i puściłem sieć...
BUCH
Poczułem ogromne pchnięcie i w ciągu kilku sekund bezsilny leciałem w stronę chodnika, na którym czekało mnie roztrzaskanie się na kawałki. Wiedziałem, że mógł to być dla mnie koniec. Koniec Spider-Mana. Zacząłem wyobrażać sobie nagłówki gazet. " Śmierć słynnego superbohatera! ", " Spider-Man zidentyfikowany po śmierci " i kilkaset innych wersji. Zobaczyłem też ciocię May, obwiniającą siebie za to wszystko...
Nie. Nie mogłem pozwolić, aby ktokolwiek się obwiniał za moją śmierć. Nie chciałem, aby moje życie zakończyło się w taki sposób.Kiedy od betonu dzieliły mnie dosłownie metry, wystrzeliłem sieć i zaczepiłem się o najbliższą latarnię, potem o następną i następną... Dosłownie ostatkami sił i na wyczerpaniu sieci udało mi się 'dolecieć' do mieszkania.
Przeszedłem przez otwarte wcześniej okno i zdjąłem maskę. Zamknąłem okno i w ciszy zacząłem przyglądać się swojemu odbiciu w szybie. Byłem cały w czarnym dymie, strój a także i twarz. Do tego rozcięta brew i kilka ran na ramionach oraz plecach.- Peter? - Zza pleców dobiegł mnie zszokowany głos cioci... - Co ty... Co ty masz na sobie? I... Co ci się stało?!
Stałem jak wryty, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje. Ciocia May dowiedziała się, kim jestem. Co teraz będzie? Nie wybaczy mi tego...
Powoli zacząłem się odwracać. Zakryła usta rękoma, patrząc w milczeniu zszokowana, odkrywając, że jej bratanek jest Spider-Manem.
YOU ARE READING
|| SPIDERMAN: LOST HERO ||
FanfictionKażdy pomyślałby, że bycie 'Superbohaterem' to świetna sprawa: same pochwały, sława, pieniądze... No, nie do końca. Od kiedy piętnastoletni Peter Parker odmówił wstąpienia w szeregi Avengers, wszystko zaczyna się komplikować. Ciotka May dowiaduje s...