Rozdział 2.

431 24 9
                                    

               Chodziłam powolnie między różnym stoiskami, wystawionymi w parku naprzeciwko ratusza. Był to chyba najnudniejszy festyn halloween’owy na jakim w życiu byłam. Pomijając fakt, że do tej pory byłam na dwóch, a każdy odbywał się w Beverly Hills. Tam ludzie myśleli w co powinni się ubrać, a nie jak wydrążyć dynię. Co też miało swój urok i nawet dało się do tego przyzwyczaić. Natomiast tutejszy festyn ratowało słońce, które delikatnie przebijało się przez pożółkłe liście drzew.

                    Za mną stąpał znudzony George. Jak zwykle nie rozstawał się z komórkę, ale był naprawdę niepocieszony, że nie może znaleźć zasięgu. Co chwilę rzucał jakieś uszczypliwe uwagi pod adresem naszych rodziców. Niezły sposób na pogodzenie się z rzeczywistością.

                    Zatrzymałam się przy stoisku, na którym sprzedawali jabłka w karmelu za jedyne dwa dolary. Popatrzyłam na apetycznie wyglądające  owoce i obok na gorący karmel, mieszany co jakiś czas w dużej misie.

- Chcesz jabłko ? – spytałam Georga, z torby wydobywając portfel.

W domu nie jadłam śniadania, co znaczyło tylko tyle, że teraz zjadłabym prawie wszystko. Oczywiście, za wyjątkiem mięsa. Wegetarianie górą.

- Wolałbym ciasto dyniowe. – mruknął, chowając komórkę do tylnej kieszeni.

Rozejrzał się po stoisku i z rozczarowaniem stwierdził, że takowego nie posiadają. Mógł się pocieszyć watą cukrową (obowiązkowo w krwistym kolorze) albo małymi paróweczkami, nadzianymi na patyki i symbolizującymi ludzkie palce.

- Wiesz co, jednak zostanę tylko przy gorącej czekoladzie. – wskazał palcem na stojącą niedaleką starszą panią, w chuście na głowie i palcach przyozdobionych kiczowatymi kamieniami.

Staruszka opierała się o stół, na którym stały parujące dzbanki z napojami.

                    Wzruszyłam ramionami. W zasadzie było mi wszystko jedno co mój brat zje lub wypije. Nie miałam obowiązku zajmowania się nim. Przynajmniej nie dzisiaj.  Kupiłam jedno jabłko. Wgryzłam się w nie, pozwalając moim ustom skleić się od nadmiaru słodkiej cieczy. Rozglądałam się, chcąc mieć pewność, że nikt nie patrzy, jak jem w tak mało kulturalny sposób. Na szczęście, chyba nie zrobiło to na nich szczególnego wrażenia, bo nadal większość wyglądała na znudzoną.

                    Jakieś trzy minuty później obok mnie znów stanął George. Siorpał czekoladę, zerkając znad kubka na przechodzącą obok dziewczynę w obcisłych jeansach. A właściwie na jej zgrabny tyłek, idealnie podkreślony przez ciemne spodnie.

- Świnia. – rzuciłam, szturchając go łokciem.

Uśmiechnął się niewinnie, ale nadal nie obdarzył mnie spojrzeniem.

- O co ci chodzi ? – spytał, gdy wspomniana wcześniej dziewczyna zniknęła z naszego pola widzenia.

- Wy wszyscy jesteście tacy sami. – stwierdziłam, przypominając sobie moich przyjaciół z Kalifornii.

Zawsze obserwowali uważnie, każdą dziewczynę, gdy wylegiwaliśmy się wspólnie na plaży. Często wybieraliśmy tą opcje zamiast duszenia się w szkole. Trochę brakowało mi ich w Idaho Falls.

- Shane, jestem siedemnastolatkiem bez dziewczyny. To trochę żenujące. – wytłumaczył.

                    Z jego rozumowania wychodziło na to, że priorytetem w życiu jest posiadanie drugiej połówki. W sumie miałam podobne zdanie niecałe dwa lata temu. Aż chłopak, w którym byłam zakochana po uszy nie postanowił zostawić mnie dla jakiejś blond zdziry.

SpookyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz