Rozdział 7

1.2K 193 33
                                    

Jungkook wpatrywał się w Jimina, próbując przyswoić sobie tą informację. Było to tylko jedno zdanie, a wywołało w jego głowie niemały zamęt. Zastanawiał się, czy gospodarz nie przesadzał z tym określeniem. Może po prostu ktoś był chory i nie potrafił go uratować? Nie wierzył, że Park mógł kogoś naprawdę zabić, nie wyglądał na taką osobę. Jednak nie dowie się, póki nie da mu mówić. Powoli podszedł do niższego i usiadł kilkadziesiąt centymetrów od niego.

— Wszystko działo się w lipcu, może sierpniu. Ja i moja siostra mieliśmy wolne. Nasi rodzice również. Jednak nie było ich tego wieczora w domu... Chcieli zrezygnować z wesela cioci dla nas, jednak ja kazałem im jechać. Zapewniałem, że wszystko będzie dobrze... Wtedy... — zagryzł dolną wargę, starając się zapanować nad łzami, jednak przegrał. Schował twarz w dłoniach i zaczął głośno płakać, znów mając przed oczami to wszystko. Ten ból, strach, opadające ciało.

Jungkook wiedział, że teraz nie dowie się niczego. Że Jimin jest w stanie, jakby dopiero to przeżył. Cicho westchnął, spuszczając głowę i drapiąc się po karku. Był zawiedziony i nie ukrywał tego. Miał nadzieje, że dowie się czegoś o tym chłopaku. Nie będzie już taki tajemniczy, wręcz przerażający.

Powoli kucnął przed Parkiem i oddalił jego dłonie od czerwonej twarzy. Widząc jego oczy, mimowolnie uchylił wargi. Błyszczały jak klejnoty. Najdroższe kamienie na świecie były przy nich niczym. Jednak starał się aż tak bardzo nie odpłynąć myślami. Nie zatracić się całkowicie w przepełnionych bólem tęczówkach. Położył dłonie na jego policzkach i głaskał je kciukami, wycierając przy okazji łzy, które nadal spływały na lica niższego.

— Nie płacz. Nie pasuje to do Ciebie — wyszeptał Jeon, delikatnie unosząc kąciki ust. — O wiele lepiej wyglądasz, gdy się uśmiechasz.

— Przecież nigdy nie widziałeś, jak to robię... — powiedział równie cicho, co jego gość, próbując unormować oddech.

W tym momencie Jungkook wskazał głową na fotografię, która ozdabiała ścianę. Nie bez powodu się jej przyglądał. Tylko na niej mógł zobaczyć uśmiech Jimina, który był piękny. Szczery, pełen radości. Typowy uśmiech beztroskiego dziecka. Taki sam, jak reszta, a jednak inny. Jedyny w swoim rodzaju. Najbardziej urzekły go wręcz niewidoczne oczy, które dawały o sobie znak przez światło, odbijające się od nich. Oczy błyszczące przez radość, nie strach. 

Jimin położył głowę na ramieniu Jungkooka. Pulsowała ona niemiłosiernie, przez co czasem zaciskał powieki, spod których wypływały ostatnie krople łez. Było mu przykro, że nie mógł również opowiedzieć swojej historii. Niestety, nie dał rady. Jest za słaby, by przyznać się do grzechu. Zbyt słaby, by wyspowiadać się z tak wielkiej winy. Przypominał małe dziecko, które zrobiło coś, za co mogłoby dostać karę. Choć nie jest to błędne określenie, nie w całości. Obawiał się tego, że jego karą będzie samotność. Ludzie będą się go bali, unikali, zrywali kontakt. Choć tak naprawdę nie ma nikogo, prócz Xianmei. Nie wiedział, jaka relacja łączyła go z Jungkookiem, na tą chwilę nie chciał wiedzieć.

— Jimin?

— Tak?

— Zdejmij koszulkę.

Park otworzył nieco szerzej oczy, odsuwając się od Jeona. Miał wrażenie, że się przesłyszał. Że to tylko w jego głowie, głupie nadzieję, że ma zamiar coś mu zrobić. Jednak twarde spojrzenie rówieśnika utwierdziło go w przekonaniu, że powiedział to naprawdę. Choć było wręcz ostre, nadal sprawiało, że po ciele Jimina rozchodziło się przyjemne ciepło.

— Po co mam to zrobić?

— Po prostu to zrób.

Park nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ zniecierpliwiony Jungkook sam pozbył się górnej części garderoby gospodarza. Widział, jak przygląda się jego skórze, jeżdżąc po wszystkich siniakach. Zarówno tych starszych, które powoli znikały, jak i tych, które dopiero się pojawiały. Jimin czuł się nieco zawstydzony. Nie chciał, by ktokolwiek widział te ślady. Ten dowód jego słabości i klęski w walce z samym sobą. Nie wiedział też, skąd Jeon wiedział o tym, że jego skóra pokryta jest fioletowymi, czasem zielonkawymi śladami. Nigdy nic mu nie mówił, przebierał się sam w łazience przed lekcją wychowania fizycznego, więc nie mógł tego dostrzec.

 Poczuł, jak wyższy zaczyna delikatnie jeździć po jego skórze opuszkami palców. Jakby bał się, że mógłby go skrzywdzić mocniejszym i bardziej pewnym dotykiem. Przez muśnięcia miał ochotę gdzieś uciec, schować się, jednak coś go blokowało. Ten dotyk był przyjemny, ale zbyt gorący. Uzależniający, lecz niebezpieczny.

— Ty to sobie zrobiłeś? — zapytał Jeon, czekając na odpowiedź. Lecz gdy jej nie uzyskał, postanowił mówić dalej. — Dlaczego tak szpecisz swoją skórę? Dlaczego się bijesz? A może ktoś Cię bije?

— Nie, nikt mnie nie bije...

— Więc powiedz, dlaczego? — zadając to pytanie, przeniósł wzrok na twarz Jimina, powodując, że ich spojrzenia ponownie się spotkały.

Przez te wręcz czarne tęczówki Park czuł się przyparty do muru. Oczekiwały one odpowiedzi, kazały mu się przyznać chociaż do tego czynu, jednak on nadal się wahał. Nadal miał za mało odwagi.

— Ja...

— Poczucie winy?

— Skąd Ty to wszystko wiesz... — powiedział jakby do siebie, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wiedza Jeona była absurdalnie wielka. Nie znali się długo, zaledwie dwa, może trzy miesiące, a wiedział więcej, niż Xianmei.

— Patrzę Ci prosto w oczy. Doszukuję się przyczyny Twojego strachu. Oczy potrafią zdradzić wszystko, jednak trzeba potrafić w nie patrzeć.

— Jesteś dziwny.

— Wyjątkowy — Jeon posłał uśmiech swojemu rozmówcy i wyprostował się. — Może będzie Ci łatwiej, jak powiesz to w inny sposób?

— Jaki?

— Jestem Jeon Jungkook. Zostałem złodziejem w wieku pięciu lat. Mogłem dalej łamać zasady, ale z tego zrezygnowałem. Twoja kolej.

Park wziął głęboki wdech. Nie wiedział, co miał dokładnie powiedzieć. Patrzył na podłogę, układając sobie w myślach plan, jednak było to trudne, przez narastający ból spowodowany płaczem.

— Jestem Park Jimin — odezwał się nagle, również wstając. Czuł przypływ energii, lecz wiedział, że po tym wyznaniu znów upadnie. Tego się przez cały czas obawiał. Ponownej utraty równowagi. Ponieważ za każdy razem miał coraz mniej siły, by się podnosić. — Zostałem mordercą mając dziesięć lat i położyłem własną matkę na łożu śmierci, gdy zaczynałem liceum. Mogłem mieć normalne życie i kochającą rodzinę, ale z tego zrezygnowałem.

Jungkook spojrzał na niego, nie wyrażając żadnych emocji. Nie wiedział, co dokładnie czuł. Może współczucie, może strach. A może radość przez to, że Park w końcu w jakimś stopniu się otworzył. Nie chcąc, by gospodarz dalej patrzył na jego obojętną minę, przytulił go do siebie, zamykając oczy.

— Nie krzywdź się więcej...

—  Dobrze —  kolejne kłamstwo padło z jego ust.  

###

Miałam dać rozdział wcześniej, ale mam plan na kolejnego Jikooka, do którego potrzebuję trochę więcej informacji. Niestety, wszystko tak mnie wciągnęło, że straciłam poczucie czasu :")

Unfinished story ⚛ j.jk+p.jmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz