,, Bicie Serca '' Rozdział II

199 20 12
                                    

 Przyjemne ciepło lało się z nieba. Słońce rozgrzewało ich zmęczone mięśnie, osuszało mokre włosy i ubrania. Blondyn dalej wyglądał jakby usilnie walczył z kostuchą, która otaczając go w swym kościstym uścisku próbuje zabrać ze sobą, w przepaść wiecznego mroku. Jego stan skóry znacznie się pogorszył. Brak wody mocno doskwierał, piekło w gardle przez co ślinianki ledwie mogły produkować ślinę.

Chata znajdowała się w środku lasu ogromnych drzew, przed wejściem w głąb była wysoka, gęsta trawa. Intensywnie zielona, rozrastała się tu długimi latami nietknięta. Pachniało lasem sosnowym, żywicą i ściółką. Dobrze było to wszystko poczuć po długim czasie spędzonym w podziemiach. Spojrzał ponad siebie, to co zobaczył było nieporównywalnie lepsze od nisko zawieszonego sufitu w ściekach i ciasnej przestrzeni.

Mleczne, powoli przemieszczające się obłoczki opatulały wielką, ognistą gwiazdę. Intensywny błękit nieba uspokajał, kojarzył się z czymś przyjemnym. Musiała być to dalsza część lasu tytanów, te drzewa potrafiły być wyższe od 15 metrowego kolosa, robiły wrażenie. Musiał być czujny, w dzień mogły przytrafić się nieprzyjemne niespodzianki. Nie miał siły na walkę, choć i tak pozostawał w pogotowiu, jak zwykle. Choć jego towarzysz był bardzo lekki, to musiał odpocząć. Mięśnie rąk go bolały, przeszywały je nieprzyjemne dreszcze, wszystko przez skomplikowany styl walki połączony z podciąganiem się na górę, nadmierny wysiłek fizyczny zrobił robotę.

Trawa wyglądała na dosyć miękką. Ostrożnie ułożył chłopaka. Nie opuszczała go nadzieja, że z tego wyjdzie. Tylko to mu pozostało po tym wszystkim co wydarzyło się w minionym czasie. Spojrzał na kurczowo zaciskające się powieki młodszego, bardzo się męczył. Nie miał nic pod ręką, należało liczyć na łut szczęścia że jeśli wyjdą z tego cało to jeszcze razem będą żartować z tej chorej sytuacji.

Postanowił rozbić tymczasowy obóz, zorganizować jedzenie. Ta stara chata okazała się być niezwykle przydatna w tym momencie. Nikomu i tak by się już nie przydała. Rozłamał w rękach spróchniałe drewno. Powyrywał trawę z korzeniami by zorganizować miejsce na ognisko nieopodal nieprzytomnego chłopaka, ułożył dechy w stożek.

Ból nogi niemiłosiernie dokuczał, lecz to nie powstrzymało go przed pójściem w głąb lasu. Wiele ryzykował, wyciągnął jedno ostrze w celu zapolowania na dziką zwierzynę. Jeśli spotkałby tytana prawdopodobnie padł by szybko z wycieńczenia. Głód był jednak na tyle silny, że wskazane było ryzyko. Nie zamierzał skonać z głodu, dla żołnierza byłaby to zbyt żałosna śmierć. Tak giną tylko ci w rynsztokach. Uciskały go skronie, ognisko bólu w nodze promieniowało na inne partie ciała, prawdopodobnie miał już zapalenie. Pragnął odpocząć, choć trochę jednak dopóki nie zrobi czego założył przychodząc tutaj, nawet nie było o tym mowy.

Nie napotykając nic po drodze poszedł jeszcze dalej przed siebie wciąż utykając, co mu znacznie ciążyło i ograniczało swobodę ruchu którą chciał już odzyskać. Między kolosalnymi roślinami było dość duszno, szybko się pocił. Małe kropelki słonej wody wytwarzały się na jego skroniach i czole. Woń suchej ściółki wręcz gryzła go w gardle oraz nosie. Całkiem niedaleko, na wprost niego wystawały długie uszy. Idealny cel, nie namyślając się długo po prostu cisnął mocno mieczem, który obracając się w powietrzu doleciał do obranego przez jego wzrok miejsca. Uszy schowały się za pagórkiem, trafił. Był pewien.

Z ogromnym wysiłkiem dokuśtykał do miecza, który przeszywał na wylot nie jednego, a dwa zające.

'Przypadkowe szczęście, tym lepiej.' - pomyślał.

Były całkiem pokaźnych rozmiarów, polowanie można było uznać za udane. Przybite do ziemi leżały na sobie jakby przytulone. Czerwona posoka zachlapała ich szare futro. Ironicznie się wzruszył losem zajęczych kochanków.

Levi x ArminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz