1. trzeci raz w miesiącu

127 15 3
                                    

 Nie no, jasne, bardzo chętnie przyjdę w środę wcześniej.

 Uwielbiam przychodzić wcześniej.

 Wstawanie o iście nieludzkich porach to przecież jedna z moich największych pasji.

 Podsumujmy to tak - nie umiem odmawiać i potem za to płacę. We łzach wylanych za każdym razem, kiedy widzę na zegarku godzinę czwartą czterdzieści i ilości kubków zbitych, kiedy próbuję poruszać się po kuchni  w stanie półsnu.

 Sączę herbatę z lekkim zrezygnowaniem, bo oczywiście musiałem zaspać i nie ma już szans, żebym się nie spóźnił. Przynajmniej nacieszę się  jeszcze chwilę earl greyem z dzikią różą, bo nie robi mi to różnicy. I tak przeczuwam kłopoty.

 Kiedy wychodzę z mieszkania, wpadam na sąsiadkę z trójki i jej wiecznie hałasującego psa. Ona, jak zwykle, mierzy mnie swoim dziwnym, świdrującym wzrokiem, skupiając się na moich włosach. Jej york, jak zwykle, na mnie szczeka.

- Uczesałby się pan kiedyś.

 Udaję, że nie słyszę, bo nie mam ochoty od rana wchodzić w konflikty. W pracy czeka na mnie prawdopodobnie rozwścieczony do granic możliwości szef, gotowy mnie ubić. Ale, na Boga, kto otwiera kawiarnie o szóstej rano?

 I jakby tego nie było za wiele, nie mam już biletów autobusowych. Czy ktoś, ktokolwiek, kontroluje pasażerów praktycznie zawsze pustej linii o godzinie piątej trzydzieści? Mój genialny umysł stwierdza, że nie, więc tylko kręcę głową i idę prosto na przystanek.

 Dla nieświadomych - odpowiedź brzmi tak.

 Bilans dnia to jeden zbity kubek, jedna niedopita herbata, jedna nieprzychylna uwaga i sześćdziesiąt euro mandatu. I to wszystko jeszcze przed szóstą. Całkiem normalne, jeśli ma się na nazwisko-

- Goretzka!

 Zaczęło się.

- Trzeci raz w tym miesiącu! Dobrze wiesz, co to znaczy.

 Cholera. Cholera, cholera, cholera. Dlaczego październik musi mieć te głupie trzydzieści jeden dni i dlaczego Anie nie mogło coś wypaść pierwszego listopada?

- To co, dzwonisz do Marcusa, że przejmiesz dzisiaj też jego zmianę?

- Szefie, błagam, jest już koniec miesiąca, może przeniesiemy to na następny i...

 Patrzy na mnie spod swoich gęstych, upstrzonych lekką siwizną brwi wzrokiem pod tytułem 'chyba sobie żartujesz' i zarzuca na siebie płaszcz. Wygląda dokładnie tak, jak wtedy, gdy inni dziwią się, że mnie jeszcze nie udusił. 

- Powinieneś być wdzięczny, że wciąż tu pracujesz. - mówi z taką lekkością, jakby opowiadał o tym, co zjadł na śniadanie. - A teraz lepiej bierz się do roboty, za piętnaście minut ma być otwarte.

 Zdobywam się na oddech dopiero, kiedy zamykają się za nim drzwi. Rzucam kurtkę na zaplecze i ogarniam wzrokiem miejsce pracy. Bałagan prawie jak u mnie w kuchni, co oznacza jedno - Marcus wczoraj zamykał. 

 Chyba dzisiaj nie zaczniemy punktualnie. 




dzisiaj początek, dość krótki, ale z czasem rozdziały będą się robić dłuższe

mam nadzieję, że komuś to się spodoba i że w miarę dobrze się wszystko czyta. jakieś ewentualne uwagi w komentarzach będą mile widziane

następny za tydzień, mam nadzieję, że ktoś będzie czekać :)

unsweetened coffeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz