3. jakieś cholerne nieporozumienie

74 14 8
                                    

 Czasami zastanawiam się, jak to się dzieje, że zapominam podstawowych czynności.

 Na przykład słodzenia kawy oraz oddychania.

 Nagle ucieka mi też cały instynkt samozachowawczy.

 Z błędu zdaję sobie sprawę, gdy podnosi kubek do ust, wciąż wpatrzony w tablet. Przecież nie wyrwę mu teraz kawy z rąk ani nie krzyknę 'czekaj, mam sklerozę!'. Przechyla naczynie, upija łyk i prawie się krztusi. Z jego miny wnioskuję, że udusi mnie, kiedy tylko doprowadzi się do porządku.

 I nie wiem, naprawdę nie wiem, co sobie myślę, ale wymyka mi się krótkie prychnięcie. Może to wpływ tak długiego siedzenia za ladą, może tego, że w tym momencie mój klient nie wygląda ani trochę perfekcyjnie ani opanowanie.

 N i e  m a m  p o j ę c i a . 

- Cholera jasna... - mruczy pod nosem.

 Jeżeli mnie oczy nie mylą, zapluł sobie ekran tabletu, co mnie w ogóle nie powinno śmieszyć. A śmieszy. 

 Modlę się w duchu, żeby nie zauważył rozbawienia na mojej twarzy, bo naprawdę tego nie kontroluję. Leon i niestosowne reakcje, niestety, bardzo często chodzą w parze.

 Jednak to chyba nieuniknione, bo napotykam jego sfrustrowany wzrok. Mogę mieć pewność, że zauważył. Wyprowadziłem właśnie z równowagi już drugą osobę w ciągu dnia i mimowolnie myślę o tym, co usłyszałem na ostatnim rodzinnym spotkaniu.

- Może by pan coś zrobił? - blondyn pyta zniecierpliwiony. 

- Ah, tak. Przepraszam.

 Wyrwany z zamyślenia, potrzebuję jednak chwili na zrozumienie, co powinienem zrobić. Kiedy biorę do ręki cukierniczkę, chcąc naprawić swój błąd, on macha ręką i oznajmia, że jednak wychodzi. Szybko zbiera swoje rzeczy, zarzuca dopasowaną kolorystycznie kurtkę na ramiona i zostawia mnie z cukrem i łyżeczką w dłoniach i prawdopodobnie cholernie głupią miną.

 Chłodne, rześkie powietrze i cisza, przerywana tylko leniwymi podmuchami wiatru, są miłą odmianą po prawie szesnastu godzinach spędzonych w tętniącej życiem kawiarni. Jestem pewien, że zgodnie z wszelkimi regulaminami, zasadami bezpieczeństwa i prawami pracownika, powinienem w tym czasie odbyć conajmniej jedną dłuższą przerwę, ale warunki mi na to nie pozwalały.

 No dobra, to ja sobie na to nie pozwalałem. Wolę nie rozpraszać się w trakcie pracy, bo potem kończy się to takimi incydentami, jak z blondynem, którego zresztą nie spodziewam się już więcej u nas zobaczyć.

 Dokładnie miesiąc temu, na rodzinnym obiedzie z okazji dwudziestejktórejśtam rocznicy ciotki Julii i wujka Thomasa, dowiedziałem się dużo na swój temat. Babcia powiedziała mi, że się staczam. Starsza siostra stwierdziła, że zawsze wiedziała, że tak skończę. Stryj z jakiegoś wypizdowa pod Monachium, z tym swoim głupim bawarskim akcentem, urządził mi wykład o tym, jak zrujnowałem całą atmosferę.

 Ojciec nazwał mnie 'jakimś cholernym nieporozumieniem'.

 Od tego czasu jestem chyba jeszcze bardziej niezorganizowany, niż kiedykolwiek wcześniej.

 Na szczęście w mieszkaniu nie mam żadnych wszystkowiedzących krewnych, tylko bałagan i niepościelone łóżko. I jeszcze ten niesamowicie powolny czajnik, przez który robienie herbaty staje się wyjątkowo czasochłonnym zajęciem.




pierwsze koty za płoty, w przypadku tych tutaj chyba nie do końca przyjemne

nie wiem, kiedy uda mi się opublikować następną część, może to być za tydzień, za dwa, albo za miesiąc. postaram się oczywiście zrobić to jak najszybciej, kiedy tylko przyzwyczaję się do szkolnego trybu życia i tak dalej

jeżeli ktoś to czyta czy coś, to zostawcie chociażby jakąś kropkę w komentarzu, bo to dużo znaczy :)

unsweetened coffeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz