Błażej klepnął się w udo, zabijając dwa komary jednocześnie. Dwa kolejne komary do niekończącej się parady, atakującej go non-stop, całymi dniami, odkąd tylko tu przyjechał. Podczas ostatnich trzech tygodni, zabił prawdopodobnie więcej komarów niż przez resztę swojego życia. Doszedł w tym do prawdziwej wprawy, a nawet, można powiedzieć, osiągnął szczytową formę. Jego życiówką było pięć małych krwiopijców za jednym zamachem, ale miał jeszcze szansę pobić ten rekord. Właściwie, to zabijanie komarów było jedynym, do czego mógł się obecnie zmobilizować. I pomyśleć, że te trzy tygodnie miały być wakacjami jego życia. Uprzedzając pytania: nie, komarów nie było w planach.
Prychnął, wypluwając przy tym papierosa. Żarzący się niedopałek odbił się od popielniczki i zgasł na przesyconej wilgocią tropikalnej glebie. W zasadzie, większości rzeczy, które tu zastał, nie było w planach.
Nie było w planach okropnej pogody. Lało prawie codziennie. Czasem nawet dwa razy dziennie - lekki deszczyk o poranku i okropna ulewa pod wieczór. - Z oglądania tropikalnego zachodu słońca nici. Wschodu zresztą też, bo od wschodu widok zasłaniała dżungla. Gęsta, nieprzebyta, przerażająca wylęgarnia gigantycznych komarów, moskitów, czy innego cholerstwa.
Nie było w planach jedzenia. To znaczy, było, ale inne. To tutaj smakowało może i nienajgorzej, ale z całą pewnością nie było pierwszej świeżości. W każdym razie, drugiego albo trzeciego dnia pobytu, po zjedzeniu "tropikalnego obiadu", Błażej dostał ostrej niestrawności i nie wybrał się na zachwalane przez wszystkich polowanie na kajmany. Potem ochota na wycieczki do dżungli jakoś go opuściła. Jedynym na co się zdobył była przechadzka nad rzekę. Płynąca skrajem lasu wstęga wody na pierwszy rzut oka prezentowała się faktycznie okazale. Po dokładniejszych oględzinach wydało się jednak, że jest zdecydowanie zbyt mulista, a na dnie roi się od małych, potencjalnie zabójczych żyjątek.
W ogóle, okazało się, że folder reklamowy był kiepską podstawą do snucia planów. To, co na zdjęciu wydawało się fotografią pola golfowego, okazało się fotografią okolicy z lotu ptaka - dużo półokrągłych pagórków porośniętych soczystozieloną dżunglą, a trochę z brzegu - tam, gdzie kończył się las a zaczynała trawa - połyskliwa wstęga rzeki i budynki ośrodka wczasowego, z tej perspektywy przypominające kilka rozrzuconych klocków.
Oczywiście, rzekome pole golfowe nie były jedyną atrakcją, które ulotka oferowała. Głównym powodem do dumy hotelu były jego baseny. Liczne, z jacuzzi, saunami i innymi rzeczami, mającymi w zamierzeniu uprzyjemniać turystom czas. Ale ileż można moczyć się w chlorowanej wodzie, w towarzystwie wrzeszczących we wszystkich dostępnych językach dzieciaków? I jaki sens ma jacuzzi, czy sauna, skoro temperatura na zewnątrz jest taka, że i bez sauny leją się z człowieka siódme poty?
Inne atrakcje? Restauracja, którą Błażej odwiedził raz, czy dwa. Jasne, drinki podawali wspaniałe, ale tłum ludzi go peszył, a wizja wieczornych dyskotek, nawet z grającą na żywo orkiestrą, niespecjalnie nęciła. Chociaż akurat dyskoteki były w planie, szybko okazało się, że raczej męczą, a nie bawią. Nie w takiej temperaturze. Można było też pograć w bilard i piłkarzyki z jakimiś wiekowymi dziadkami albo pooglądać egzotyczne programy w telewizji. Ośrodek posiadał dostęp do Internetu, ale Błażej, jako poważny człowiek, używał komputera i telefonu jedynie w celach zawodowych - nie zamierzał zniżać się do oglądania durnych filmików z kotami.
O tak, plany były zupełnie inne. I nie było w nich grubego facecika (o ile Błażej dobrze pamiętał kierownika wycieczki, albo kogoś w tym rodzaju), który pojawił się dzień przed spodziewanym powrotem, żeby – jak się okazało – przekazać Błażejowi, że powrotu nie będzie. Co gorsza, sprawiał wrażenie przekonanego, że informacja o doszczętnym zniszczeniu dróg przez deszcze może Błażeja tylko ucieszyć.
CZYTASZ
Błażej
AdventureCzasem nic nie idzie tak jak powinno. Wymarzone wakacje okazują się klapą, a spotkana po latach miłość z liceum - mężatką. I kiedy już masz wrażenie, że wyczerpałeś limit, gubisz się w dżungli. Mogło być gorzej? Oczywiście. Mogłeś dostać w prezenci...