🥀i think that i might break🥀

225 10 3
                                    

Okropny upał i chmary kurzu wręcz wpadającego do oczu. Zdeterminowany, agresywny Hiszpan aż ociekający gniewem i nienawiścią, oraz wyczerpany, zrezygnowany ilością zadawanych przez niego ciosów Jin Kazama.

W takich warunkach przebiegała ta walka wśród zgliszcz, które kiedyś były Brooklynem. Wyglądało to wręcz surrealistycznie. Podczas, gdy ludzie zrozpaczeni próbowali stwierdzić, gdzie stał ich dom, szukali wśród ruin swych dzieci, ojców, matek, mężów, żon, oraz desperacko próbowali się podnieść na nogi, tych dwoje mężczyzn ignorowało to wszystko i prowadzili swoją własną walkę - na oczach gapiów i w bardzo osobistej sprawie.

– Ty... skurwielu... nadal... ci nie wstyd... za to... co zrobiłeś?! – wykrzyczał przez zęby Miguel, kontynuując okładanie Jina pięściami.

Japończyk nie miał już sił na blok, a co dopiero na kontratak czy unik. Poczuł na swojej skórze bolesny cios od mężczyzny, centralnie poniżej pasa, a następnie w twarz. Upadł, zwijając się z bólu. Nie sprzeczałby się co do uczciwości tego zagrania ze strony Miguela - uważał, że na to zasługiwał.

Jego ciało z hukiem upadło na beton, co zadało mu jeszcze więcej bólu, przez co jakby zapomniał o poprzednich ciosach. Mimowolnie przyszła mu do głowy jedna z mądrości Heihachiego - "jeśli oberwiesz w rękę, przywal sobie w nogę".

"Przegrałem", pomyślał, zamykając oczy.

– Zabrałeś mi wszystko, co się dla mnie liczyło! – wrzasnął Hiszpan, wściekle. – Nie tylko mnie, ale jebanym milionom ludzi! Nie widzisz, cośże narobił?! Rozpętałeś bezsensowną wojnę, tego chciałeś?! Zniszczenia tylu pięknych miejsc?! Cierpienia niewinnych ludzi?! Ty... Ty nie jesteś człowiekiem... Jesteś wcieleniem wszelkiego zła, jakimś pierdolonym potworem! Słyszysz mnie?! Potworem!

"Potwór" - to słowo dudniło w głowie Jina niczym młot pneumatyczny. Teraz zrozumiał. Dotychczas myślał, że potworem był Gen Diabła - siła powoli przejmująca nad nim kontrolę, odziedziczona po królu zwyrodnialców, Kazuyi Mishimie, jednak teraz zdał sobie z czegoś sprawę - ta wojna... była jego własnym wymysłem.

Myślał, że budząc i zabijając Azazela ocali świat - tymczasem stało się wręcz odwrotnie. Kazuya nadal żył, wojna wciąż trwała, zabierając ze sobą tysiące ludzkich istnień, Gen Diabła nadal był w nim obecny, spirala nienawiści ciągle się kręciła.

Poczuł wilgoć w oczach. Czy to... łzy?

– Po prostu... po prostu mnie zabij – wydukał słabo.

Już czuł, jak obcas buta Miguela zbliżał się do jego twarzy - tylko tyle starczyło, by z jego ust odleciał ostatni oddech.

Jednak nic nie poczuł. Otworzył oczy, by zobaczyć podeszwę ledwo kilka centymetrów od swojego oblicza. Powoli się cofała.

– Nie... – wysyczał Hiszpan, odwracając się. Miał wyraźne rozterki moralne. – Przynajmniej nie teraz. Przyjdę po ciebie, gdy stracisz wszelką nadzieję. Gdy będziesz już wiedział, że nic cię nie ocali. Kiedy... kiedy poczujesz się jak ja.

Były to ostatnie słowa, jakie usłyszał Jin przed straceniem przytomności.

***

Od kiedy pamiętał, jego historia pisana była przez chorego szaleńca, któremu nigdy nie było dosyć jego cierpienia, który nazywał się Los. Los był bardzo złośliwy dla Jina.

Zaczęło się nawet przed tym, jak się urodził. Jun Kazama, jego matka, wdała się w romans z bardzo nieodpowiednim człowiekiem. Z Kazuyą Mishima.

Z początku nawet tego nie chciała. Wstąpiła do drugiego Turnieju, by go powstrzymać. Jej motywem była troska o przyrodę - zauważyła, jak zmieniła się polityka Mishima Zaibatsu po zmianie zarządcy.

[Tekken] Nasze przekleństwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz