Został obdarzony pocałunkiem niosącym śmierć. Jej zimne i zdradzieckie wargi poruszały się w rytm jej oddechu. Bowiem to ona nadawała mu tempo. Nie mogło być na odwrót.
Rozdawała karty. On tylko zgarniał całą pulę, a ona z pokerowym wyrazem twarzy podawała mu plastikowe żetony, które wygrał. Gdy przegrywał, dostawał tylko złowrogie spojrzenia.
Chłód jej dotyku nie mógł równać z wanną pełną lodowatej wody. Jednak on nie odczuwał już ciepła. Tuliła go do swojego truchła, nie by go ogrzać. O nie, nie. Potrafiła tylko zamrażać wszystko wokół. To ona go wskrzesiła, zmotywowała do życia. Ta brutalna piękność sama go nie miała. Była maszyną do uleczania. Niczym. Tylko pustką i bezsilnością, która zostawała po kolejnych grach uczucie lekkości.
Najgorzej bolały go trzy pierwsze gry. Siedziała na jego klatce piersiowej i tłukła go po głowie. Chciała wybić mu z niej jedzenie. Co pół godziny podawała mu napój bogów. Po kilku dniach zyskał smak. Był tym bardzo zdziwiony. Zaczął go lubić. Ona chciała go nim przekupić.
Naznaczała ciało licznymi bliznami. Całowała plecy, nogi, palce. Jej sine usta zostawiały swoje odbicia w tych za dużych miejscach. Ściskała żołądek, jej koścista dłoń zaciskała się na nim, jak wąż boa wokół swojej ofiary.
Nikt nie wiedział jakiej trucizny używała. Wielu to zastanawiało. Zadawali pytania, on ich nie cierpiał. Ona tylko szeptała mu do ucha, obiecywała. Dotrzymała swoich przyrzeczeń. Kochał ją i nienawidził jednocześnie. Był rozdarty. Nie wiedział, co o niej myśleć.
Pomagała mu, chciała jak najlepiej. Ona tylko wydobywała z niego piękno, dla siebie. Dla siebie. Trucicielka była bardzo samolubna. Za jego wysiłek nagradzała go napojem bogów. On nigdy nie smakował tak dobrze. Mógłby pić go do usranej śmierci, byleby ona była szczęśliwa.
Byli nierozłączni. Jako jedyna mu pomogła, nie był już taki samotny wśród swoich znajomych. Chodził z nią wszędzie, ona opierała swój zapadnięty policzek o jego ramię i szeptała do ucha. On tylko kiwał głową i się śmiał.
Miała bardzo cichy i zachrypnięty głos. Trochę drażniący, tak mu się wydawało. Przecież wszystko go denerwowało. Najbardziej lustra. Jedno nawet zbił. Wyprowadził ją tym z równowagi. Ukarała go. Śpiewała mu do ucha tę piękną piosenkę. Było to niesamowite. Jej martwe usta opuszczały takie okropne słowa. On wchłaniał je jak gąbka. Wie, że miała dobre intencje. Dawała mu lekcje, a on nic się nie nauczył.
Stawiała go przed lustrem i pytała, co widzi. On nie odpowiadał, tylko prosił, by pozwoliła mu się poddać, żeby pozwoliła mu odejść. Uśmiechała się wtedy, mówiła, że poddał się już dawno. Ona sama mu w tym pomogła. Żeby zapamiętał to uczucie zmęczenia, porażki i niewiedzy. Przecież nic innego nie potrafiła, była taką zimną suką. Ale tylko ona go słuchała, a gdy nie dawał rady, motywowała go. Dlatego nie pozwalał jej odejść.
Z dnia na dzień, wmawiała mu, że jest coraz bliżej celu. Nie rozumiał.
Pewnego dnia się pokłócili. Po tym ją zdradził. Jak tego żałował. Płakał, błagał zwinięty na podłodze, a ona śmiała się i mówiła do niego. Nie słuchał, nie miał na to siły i ochoty. Chyba wiedział, co powie. Kajał się taki bezbronny, a ona go kopała, po nogach, brzuchu i rękach, którymi zasłaniał twarz. Cholernie go bolało, ale nie mógł wstać. Przygwoździła go do podłogi swoim ciężarem, choć była lekka jak piórko.
W końcu mu pomogła, podała swoją śmierć niosącą dłoń. Pociągnęła go do góry, a później rzuciła o ziemię jak wór kamieni. Robiła tak kilka razy. Jaką frajdę jej to sprawiało. Nigdy jej takiej nie widział. Ogarnięta furią, była wtedy taka żywa. Każdy zadany kopniak wywoływał co raz to większy uśmiech na jej zapadniętej twarzy.
Przerwała jej jego matka. Uklękła przy nim i utulając go do piersi, bujała go. Mówiła, że wszystko będzie dobrze, żeby oddychał. Całowała jego spocone czoło i wycierała łzy. Podniosła go z podłogi i zaniosła spod lodówki do pokoju. Położyła się na łóżku i przyciągnęła syna do siebie.
Dawno nie czuł się tak dobrze. Było mu ciepło i bezpiecznie. Lecz ona nadal tam była. Stała i z grymasem znudzenia, przewracała oczami. Czasem nawet ziewała. Była zazdrosna. Widział to. Tykała go swoim długim palcem w brzuch. Coraz mocniej, i mocniej. Nie wytrzymał.
Wyrwał się z ramion matki i pobiegł do łazienki. Zamknął drzwi na klucz. Uklęknął i zaczął ją przepraszać. Bolało go to, czuł się taki bezsilny. Błagał ją, by mu wybaczyła, że to się więcej nie powtórzy.
Nie odpowiedziała. Przymknęła powieki i ucałowała go w usta. Poczuł te niesamowite mrowienie. Między nimi była taka chemia. Wstał z podłogi, nie przerywając pocałunku. Był przy niej taki lekki. Nigdy czegoś takiego nie czuł. W głowie mu zawirowało. Zaśmiał się, a ona wraz z nim.
Byli dla siebie stworzeni. Uzupełniali się. Trwał przy niej i nie dał się im. Ona została z nim do końca. Trzymała go w ramionach i w końcu wypowiedziała te szeptane słowa na głos. On wreszcie zrozumiał.
Myślała, że nie wiedział? Jednak nie była taka mądra, jak podejrzewał. Wybaczył jej to, ona tyle razy przyjmowała go znowu pod swoje ramiona. Bał się jej, dlatego odchodził.
Wiedział, że był jej własnością. Była brutalna, ona dominowała. Wreszcie mógł kogoś obdarzyć zaufaniem. Tak myślał, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Zobaczył ją w Internecie, wszyscy jej nienawidzili. On nie rozumiał. Była usposobieniem piękna i wolności.
Później zobaczył, co kryje się pod tymi wąskimi wargami. Była trucizną. Sama to mówiła, a on sam ją zażył, popijając napojem bogów.
Czekał na dzień, gdy będzie wolny. Poleci do raju, bez lęku i kusicieli, którzy namawiają go jak wąż Ewę do zjedzenia zakazanego owocu.
On się nie ugiął. Ona uchroniła go przed złem. Pływali przecież po jednym morzu i nikt nie mógł ich rozdzielić. Los ich złączył, ich spotkanie nie było przypadkowe. Nic nie dzieje się bez powodu, więc ona była mu potrzebna, albo on jej. Nie wiedział, kto, komu bardziej. Wiedział tylko, że jej pragnął, jak sucha ziemia wody. Przecież on był tą ziemią.
Najgorzej bolały go trzy pierwsze dni. Siedziała na jego klatce piersiowej i tłukła go po głowie. Chciała wybić mu z niej jedzenie. Co pół godziny podawała mu napój bogów. Po kilku dniach zyskał smak.
Obiecała, że przejdą to piekło razem. Dlatego go bolało, ale musiał wytrzymać, jeszcze trochę. Niedługo będzie koniec tej trasy. Jeszcze tylko trochę.
CZYTASZ
Żetony
Short StoryGrał w karty z Wolnością. Była nią Pani, piękna, lecz przerażająca. Jej pocałunki były niesamowite i pozostawiały na ustach pewien rodzaj niedosytu. On nie widział, jak to opisać słowami. Zatracił się w ich igraszkach, mylił jawę z rzeczywistością...