Marinett zostaje superbohaterką
i wszystko było by w porządku,
gdyby nie piękne zielone oczy
skrywane pod maską jej partnera
które gdzieś już widziała.
Tylko gdzie?
Otworzyłam oczy i wpatrzyłam się w sufit. Próbowałam sobie przypomnieć ten niesamowity sen. Ciągle jeszcze słyszałam w głowie głos małego czerwonego stworzonka które kazało mi być superbohaterką. No i jeszcze ten chłopak w przebraniu Czarnego Kota który mi pomógł pokonać pierwszego złoczyńce. Zachichotałam cicho rozciągając się pod kołdrą.-Dzień dobry Marinett! Widzę, że humor dopisuje. -Usłyszałam spod łóżka a moje oczy powiększyły się kilkukrotnie. Spuściłam głowę pod łóżko a przed oczami miałam to dziwne czerwone stworzonko.
-Chyba się jeszcze nie obudziłam. -Powiedziałam patrząc do góry nogami na to coś.
-Oj Marinett. -Zachichotało stworzonko wylatując spod łóżka i siadając na pościeli w miejscu gdzie były moje kolana.
-To nie był sen! Ja na prawdę istnieje. Pamiętasz? Jestem Tikki. -Założyła małe rączki na swoją pierś.
-O matko serio? -Powiedziałam przecierając oczy niepewnie.
-Serio! -Kwami znów zachichotało a z dołu dobiegł mnie głos mamy.
-Marinett! Wstałaś już? Znowu się spóźnisz do szkoły!