Już wczoraj Louis wiedział, że następny dzień będzie porażką. Zerwał się z łóżka przed budzikiem i pognał do toalety. Najwyraźniej zjadł coś nieświeżego i cały ranek spędził romansując z klozetem. Zajęcia miał na dziesiątą, ale dopiero o tej godzinie jego żołądek przestał zwracać wczorajszą sałatkę z KFC, a przecież nie zjadł jej tak dużo. Jeszcze w pidżamie usiadł na krawędzi wanny i wziął się za szczotkowanie zębów. Ciągle czuł nieprzyjemny kwaskowaty posmak, więc trochę mu to zajęło. Zajęcia z historii sztuki właśnie się kończyły kiedy wyszedł spod prysznica. To już trzeci raz z kolei kiedy opuszcza ten wykład - na czwarty nie mógł sobie pozwolić, bo jego wykładowca to straszny kutas. Wiedział, że i tak będzie miał z tym problemy, ale teraz ważne było to, by się ogarnął. O czternastej miał studium kompozycji obrazu w plenerze, co było jego ulubionym przedmiotem, więc tego nie chciał opuścić.
Wciągnął na siebie wąskie czarne jeansy i szary sweterek, który pięknie uwidaczniał jego obojczyki. W końcu wziął się za układanie niesfornych puchatych karmelowych włosów, które były jego zmorą, a szczególnie grzywka. Nigdy nie chciała się ułożyć tak, jak chciał, ale wszystkim mówił, że właśnie tak miało być, mimo że nikt nie pytał. Spryskał fryzurę truskawkowym lakierem i użył perfumy o dokładnie tym samym zapachu. Sięgnął po spiralę i wziął się za poprawianie swoich rzęs. Malował tak, by były nieco dłuższe i ciemniejsze, ale też tak, by nikt nie zauważył. Wszystko doprawił malinową ochronną pomadką powiększającą usta i sprawiającą, że były one bardziej różowe. Nie poprawiał, tylko podkreślał swoją urodę. Czuł się wtedy pewniejszy i po prostu ładniejszy.
Przed trzynastą spakował swój aparat do torby i drugie śniadanie, mimo że wiedział, że nic nie zje do kolacji u mamy, ale cóż. Przezorny zawsze ubezpieczony. Zszedł jedynie ze schodów kiedy niespodziewanie się rozpadało. Nie miał parasolki.. a podobno był ubezpieczony. Deszczówka zmoczyła jego godzinną pracę nad włosami. Jak on kochał czwartki..
- Kurwa - warknął sam do siebie i wrócił do domu. Na karmelowy nieład założył czarną beanie, a na siebie zaciągnął jasnoniebieską jeansową kurtkę. Zgarnął jeszcze parasol i wrócił na zewnątrz. Już nie padało. - Zajebiście. - jęknął nie mogąc uwierzyć w swojego cudownego pecha.
W okropnie złym humorze skierował się do metra oddalonego od jego domu o kilometr. Na szczęście po drodze nic mu się nie stało; ciężarówka nie ochlapała go wodą z kałuży, szalony dzieciak na rowerze go nie potrącił i nikt krzywo na niego nie spojrzał. Wszedł do podziemia i dopiero miał ochotę zacząć krzyczeć. W środku było tyle ludzi, że niektórzy stali na wejściowych schodach. Był pewien, że i na studium kompozycji obrazu też nie dotrze. Chciał już zawrócić do domu, ale stwierdził, że nie po to tyle się męczył, by teraz rezygnować. Zacisnął dłonie i wykorzystał to, że był drobny i zaczął się przeciskać pomiędzy ludźmi. Niektórzy na niego przeklinali, a ktoś nawet go popchnął, co tylko spowodowało, że jako ostatni wcisnął się do metra jadącego w jego kierunku. Tam też ludzi było tyle, iż myślał, że udusi się z przytłaczających go zapachów perfum i potu. Złapał się najbliższej rury, i w momencie jakaś ciemna masa szturchnęła go bardzo mocno, jakby upadła na niego, a potem poczuł jak duży palec jego lewej stopy zostaje perfidnie nadepnięty przez czyjś wielki but. Rozwścieczony spojrzał na wysokiego lokowatego brutala. Zignorował, że facet miał zielone oczy, do których miał słabość, i warknął:
- Kurwa, człowieku, patrz co robisz.
- Przepraszam, kochanie, ale ci wszyscy ludzie okropnie się pchają. - westchnął zielonooki niskim zachrypniętym głosem. Louis ponownie to zignorował, tak jak to, w jaki sposób nazwał go ten bosko przystojny ktoś. Również w głębokim poważaniu miał duże dłonie zaciśnięte na metalowej rurze, długie czekoladowe loki i te cholerne, pulchne usta.
- Nie obchodzi, kurwa, mnie to. - ponownie niegrzecznie burknął. Louis nigdy nie przeklinał, chyba, że był naprawdę zły, tak jak dziś.
- Hej, hej. Spokojnie. Damie nie przystaje używać takich słów - powiedział rozweselony deptacz małych stópek. Czy Louis aby się nie przesłyszał? Najpierw kochanie, a teraz dama? Co za bezczelny dupek.
- Jak ty mnie nazwałeś? Słuchaj ty-
- Malujesz rzęsy - westchnął chłopak pochylając się do Louisa. Jego policzki nagle stały się okropnie rumiane, kompletnie nie wiedział co powiedzieć, mimo, że na podobne zachowania zawsze miał jakąś ripostę. Nie tym razem. To chyba te cudne zielone oczy spowodowały, że się zawstydził.
- Ja.. ja-
- Mmm. Malinowa pomadka... - mruknął brunet z miłym uśmiechem i czułym spojrzeniem ulokowanym na rozchylonych wargach Louisa.
- Ciii, ty idioto. - pacnął chłopaka w pierś okrytą jedwabną koszulą, jednak nie było to złośliwe, nawet lekko się uśmiechnął, bo nieznajomy nie miał najwyraźniej złych intencji. To był całkiem uroczy podryw. - Jeszcze ktoś usłyszy. - szepnął.
- Więc.. żeby nikt nie słyszał... dasz się zaprosić na kawę? - szepnął zielonooki, tak jak Louis i pochylił się lekko w jego stronę. Głupie uśmieszki nie schodziły z ich twarzy.
- Nie piję kawy - oparł Louis oblewając się mocniejszym rumieńcem. Jego wzrok błądził po śmiesznych wzrokach na koszuli chłopaka.
- Mmm, w takim razie herbata, tak? Malinowa? - nieznajomy wolną dłonią sięgnął do biodra Louisa, więc spojrzał on na wyższego, i albo mu się wydawało albo chłopak mrugnął do niego. Rozpatrywał tę propozycję kilka sekund zanim doszedł do wniosku, że jeśli nie poszedł na pierwszy wykład to drugi też może opuścić. Malinowa herbata z przystojnym zielonookim była o wiele lepszą opcją spędzenia tego dnia.
- Chętnie. - posłał chłopakowi swój najbardziej uroczy i rozbrajający uśmiech i pozwolił się adorować wzrokiem, do czasu gdy wysiedli razem na najbliższej stacji.
Jak on kochał czwartki..