Rozdział I

86 23 87
                                    


        Mówiłam już jak bardzo nie mogę się doczekać, jak pójdę na studia? Nie? To teraz już wiecie...Nie mogłam znieść sytuacji z ojcem. Ciągle się mnie czepiał i wymagał bym robiła, to co on chce. A jeśli ja nie chce iść na studia inżynierskie? Cóż, w zasadzie, to ta cała mikrobiologia, to też nie jest szczyt moich marzeń, ale lubię ten przedmiot i mam z niego najlepsze oceny. Nie czuję jednak, że to jest coś, co chciałbym robić w przyszłości. Z moich rozmyśleń wyrwała mnie Sam.

- Kim? Dobrze się czujesz? Wyglądasz jak "idź stąd i nie wracaj"...

"Kochana" Samanta, zawsze potrafiła dobrze dobrać słowa...

- Dzięki...Ehhh to przez te urodziny...- Popatrzyłam na nią. Wyglądała jakby spała calusieńką noc, jak ona to robi? Przecież wracała razem ze mną. Cóż ta dziewczyna, to ma szczęście.

Sam była moją najlepszą przyjaciółką, a także jedną z popularniejszych dziewczyn w szkole. Ładna, zgrabna, blondynka. Wiodąca cheerleaderka i jedna z przewodniczących rady uczniów. Jednym słowem...całkowite moje przeciwieństwo. W sumie, to nie wiem, dlaczego akurat ze mną się przyjaźniła? Czasami myślę, że tylko po to, aby na moim tle wyglądać jeszcze lepiej. Nie żebym miała sobie coś do zarzucenia, ogólnie na powodzenie nie mogłam narzekać, ale zawsze to Sam miała najfajniejszych chłopaków, o których ja mogłam tylko pomarzyć.

- Ale chyba jeszcze coś cię gnębi? - Dopytywała. Nic dziwnego, znała mnie jak mało kto.

- Pokłóciłam się z ojcem...

-Znowu?

- Tak, znowu. Wkurza mnie.

- To nie nowość. Na szczęście już niedługo koniec szkoły i pojedziemy na studia. Składasz ze mną papiery, tak?

- Eeeee...no widzisz...kurcze sama nie wiem, co mam robić.

- Nie rób mi tego. Miałyśmy razem iść na biologię.

- Tak, wiem, ale...nie jestem przekonana, co do tego wszystkiego.

- Jak to? - Słychać było w jej głosie lekką złość.

- Lubie biologię, ale nie jestem pewna, czy na tyle, aby wiązać z nią swoją przyszłość. Ty masz łatwiej. Wiesz, że chcesz iść na medycynę sądową.

- Wolisz pracować u tatusia? -Powiedziała z ironią. Kurcze, przecież wie, że to nie prawda.

- Pewnie, że nie.

- Więc?

- Sam, proszę daj mi spokój. Ok?

- Dobra, jak chcesz...

- Ehhh....nie gniewaj się. Wrócimy do tej rozmowy.

Koleżanka pokiwała tylko głową. Wkurza mnie, że każdy ode mnie czegoś wymaga. Ojciec-pracy u niego, a Sam- studiowania razem z nią. Czy nie pomyśleli, że może ja w ogóle nie chce studiować? Ale...coś przecież muszę robić.

Wysiadłyśmy z jej nowego auta. Samanta dostała jej na osiemnaste urodziny od rodziców. Nie z salonu, ale wydaje mi się, że dwuletnie auto na początek, to też nieźle, zważywszy na to, że ja dostałam zegarek...

Gdy szłyśmy przez korytarz wszystkie spojrzenia, jak zwykle wylądowały na niej. Nie dziwie się. jest piękna. Aż żałuję teraz, że nie zrobiłam lepszego makijażu. Przy niej wyglądałam jak szara myszka. Szłyśmy do sali od angielskiego, kiedy zobaczyłam...jego. Rick Morris. Jeden z koszykarzy w naszej szkole. Był moim kolegą, dobrze się z nim rozmawiało. Był nielicznym członkiem drużyny, który zdawał się być normalny. Nie panoszył się i wykazywał ogromny szacunek do dziewczyn. Spoglądał się w naszym kierunku. No tak...Sam... Po chwili jednak zorientowałam się, że patrzy się na mnie i uśmiecha się.! Poczułam jak rumieńce pojawiają się na moich policzkach. Nie wierzyłam...Kuźwa...a może jestem brudna, albo mam coś na zębach albo....sama nie wiem. Naglę zatrzymał mnie. Samanta poszła dalej.

KIMWhere stories live. Discover now