Rozdział 1
Mężczyzna nerwowo przyglądał się lalkom porozstawianym po całym pokoju. Każda z nich miała inny wyraz twarzy, a nawet pozycję. Wydawało mu się, że od tego ciągłego powiększania swojej kolekcji zaczyna wariować ze stresu. Przyjrzał się swojemu odbiciu w pękniętym lustrze, rozczochrane pomarańczowe włosy były niedbale wciśnięte pod czarną czapkę. Ze względu na swoją budowę każda bluza wyglądała na nim jak niekształtny worek, a spodnie wydawały się niczym pożyczone od grubego kolegi, jednak to nie on się tu liczył. Nawet gdyby miał paszczę leśnego stwora i stopy Hobbita nadal mógłby kolekcjonować lalki.
-Ah...! Brakuje mi jeszcze tylko jednej!-echo jego krzyku rozbrzmiewało w przestronnym czerwonym pokoju przez dłuższy czas, jeszcze bardziej go irytując.
-Ale czego Ci brakuje?-usłyszał zza siebie damski głos.
Odwrócił się niczym oparzony, a jego oczom ukazała się szczupła blondynka. Sarkastyczne spojrzenie, niski głos, pewna siebie, ręce założone na piersiach. Tak! Tego dokładnie szukał. Znalazł ostatnią z lalek do kolekcji.
-La... Czapki rzecz jasna.-odparł gryząc się w język, o mało nie zdradził swoich zamiarów. A takie idealne modele nie rosną na drzewach.
-Aha... Ciekawe.-mruknęła pod nosem i rozejrzała się po pomieszczeniu.
W czasie, gdy dziewczyna była zajęta przyglądaniem się obrazom i innym dziełom sztuki, mężczyzna, a dokładniej Złoty Smok, bo takie miano zyskał na przestrzeni lat, próbował znaleźć odpowiedni flakon. „Pomniejszająca", „Powiększająca", „Uzdrawiająca", nie... To cały czas nie było to! Czuł, że jeżeli zaraz nie znajdzie właściwej mikstury, to potłucze wszystkie buteleczki z żalu. Całe szczęście, nie trwało to dłużej, bo udało mu się pochwycić za ostatnią z istniejących „lalkarskich" mikstur. Wściekle zielona barwa nie zachęcała, ale jakimś cudem poprzednia 9 dała się nabrać.
Przelał płyn do kryształowego kielicha i podszedł z nim do blondynki.
-Czuj się jak u siebie w domu. Jestem Złoty Smok.-zaczął z uśmiechem.
-Paulina. Masz tu jakieś drzwi czy coś?-zapytała niezbyt zainteresowana rudzielcem.
-Nie, nie ma tu drzwi...-odparł podejrzliwie.-Pewnie chcesz pić, czyż nie?
-Tak, chętnie się czegoś napiję.-rzuciła.
Ciemne oczy Smoka rozbłysnęły, nareszcie! Wkrótce uda mu się skończyć swoją kolekcję. Podał Paulinie kielich z zieloną trucizną i niczym maniak oczekiwał momentu, gdy ta przełknie płyn. Zieleń zaczynała już dotykać jej warg, gdy nagle kieliszek z brzdękiem rozbił się na posadce, a ciecz wypaliła w niej ciemną plamę.
-Tak myślałam...-odparła zamyślona i skierowała się w stronę okna.
-T-ty... Jak mogłaś?! T-to... Miałaś być ostatnia! Ty dziwko!-wykrzyknął i rzucił się za nią w pogoń.
Paulina po zobaczeniu odległości dzielącej jej od ziemi zwątpiła, że to był dobry pomysł. Niestety nim mogła cokolwiek zmienić poczuła jak dłonie Smoka dotykają jej łopatek, a po chwili zabrakło jej gruntu pod nogami.
Życie, a właściwie to co pamiętała, czyli jedynie ten dziwny czerwony pokój mignęło jej przed oczyma.
Skuliła się i zmrużyła oczy, liczyła, że może dzięki temu ból zmaleje.
Rozdział 2
Nad leżącą dziewczyną siedział czarnowłosy mężczyzna i czekał, aż ta się obudzi.
-Co...? Czy ja żyję?-zapytała wpółprzytomna i usiadła po turecku, nie zauważywszy jej cichego adoratora.
-Nie inaczej.-odezwał się i spojrzał jej w oczy.