Dzisiaj piątek, a jutro mecz wyjazdowy chłopaków. Podobno mam tam jechać, ale jednak Dylan mnie oficjalnie nie zaprosił. Właściwie to brunet praktycznie wcale ze mną nie rozmawia. Czuję się okropnie z tego powodu. Przepraszałam go milion razy, ale nadal nic. Nie mam mu tego za złe. Po prostu cholernie za nim tęsknię.
Siedzieliśmy właśnie na stołówce w naszym stoliku, ale atmosfera była lekko napięta. Grzebałam widelcem w mojej sałatce, a łzy same cisnęły mi się do oczu. Czułam się tak okropnie źle.
- Witam księżniczkę. - usłyszałam męski głos, a po chwili chłopak złożył buziaka na moim policzku. Uśmiechnęłam się na ten gest i odwróciłam głowę. Ujrzałam zadowolonego Ryana.
- Co tam? - zapytałam i się przesunęłam, aby usiadł obok mnie.
- Czego tu chcesz? - warknął Dylan.
- Pokłóciliście się? - spytała Shelley, a ja sama byłam ciekawa, bo nigdy nie reagowali tak na siebie.
- Pokłócili? - zaśmiał się Cody i pokręcił głową. - Oni prawie się pozabijali, ale nadal nie wyjaśnili, o co poszło.
- Nieważne. - mruknął Ryan, po czym odwrócił głowę w moją stronę i się uśmiechnął. - Chciałabyś jutro jechać na ten mecz wyjazdowy? - podrapał się po karku. - Wiem, że nikt jeszcze Cię nie zaprosił, a ja nie wiedziałem kogo zabrać. Myślałem, że będziesz chciała jechać razem z przyjaciółmi i... - przyłożyłam mu rękę do ust, bo wpadł w jakiś słowotok.
- Jasne. Z chęcią tam pojadę. - uśmiechnęłam się trochę na siłę.
Ryan odszedł, a ja kątem oka zauważyłam jak Dylan cały się spiął. Zacisnął dłonie w pięści, a Tyler mówił coś do niego szeptem. Brunet zwrócił nie tylko moją uwagę, bo spojrzałam na dziewczyny, które również bacznie mu się przyglądały. Po chwili dołączył też Cody.
Nagle podbiegł do nas wystraszony John i przerażona Luna. Dziewczyna była cała zalana łzami. Trzęsła się i nie mogła wydusić z siebie słowa.
- Pomóż... - wydukała tylko.
- Co się stało? - zapytałam i gwałtownie wstałam, a ból dał o sobie znać. Reszta przyjaciół po chwili stanęła obok mnie.
- Scott. - oznajmił John. - Oni zaraz się pozabijają! - krzyknął.
Zaczął gdzieś biec, a ja ruszyłam od razu po nim. Moją uwagę przykuł tłum ludzi. Przepchnęłam się przez nich i spojrzałam na dwóch chłopaków w centrum uwagi. Blondyn leżał na ziemi, a Scott nad nim zadawał cios za ciosem. Byli cali we krwi.
- Nie waż się o nich tak mówić! - krzyknął Scott i nadal go bił, jakby był w jakimś amoku.
- Scott! - wydarłam się, ale on nie zareagował. - Uspokój się! - nadal nic.
Podeszłam bliżej i poczułam, że ktoś próbuje mnie odciągnąć. Miałam to gdzieś i wyrwałam się. Dotknęłam ramienia Scotta, na co nie zareagował. Próbowałam go pociągnąć, ale był dużo silniejszy.
- Widzę, że pojawił się następny świr. - zaśmiał się blondyn i spojrzał na mnie.
- Oni są moją rodziną i nie masz prawa tak mówić! - warknął Scott.
Wtedy wszystko zrozumiałam. On bronił nas. Wstawił się, bo traktował nas jak rodzinę. Zrobił to dla naszego dobra. Nie pozwolił mu obrażać ważnych dla niego osób.
Otrząsnęłam się z dalszych myśli i kucnęłam tuż obok Scotta, który nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi.
- Scott, nie warto. - zaczęłam spokojnie. - Zabijesz gówno, a za człowieka pójdziesz siedzieć. Nie możesz zrobić tego mi, Lunie i całej reszcie. - wyglądał jakby coś do niego docierało. - Musisz być dobry. Musisz być dobrym człowiekiem. Wiem, że potrafisz nim być i wiem też, że potrafisz nad sobą panować. Nie możesz zawieść swojej siostry. - oderwał się na chwilę od poobijanego blondyna. - Dobrze Scott. - kontynuowałam. - Spójrz na mnie. Spójrz na mnie. - podniósł wzrok, a nasze tęczówki się spotkały. - Teraz już wszystko będzie dobrze. - przytulił mnie mocno, na co gwałtownie wstrzymałam powietrze, a łzy napłynęły mi do oczu. On po prostu zaczął płakać.
CZYTASZ
Secrets / Holland Roden
FanfictionUNIKAĆ! TOTALNY CRINGE! Zapewne zniknie w najbliższym czasie. Rodzice Holland są w trakcie rozwodu. Ona decyduje się wyjechać z matką i od razu zostaje rzucona na głęboką wodę. Z wielkiego miasta, jakim jest Nowy Jork, przeprowadza się do małego Bea...