-1-

94 7 5
                                    


[2371 słów]

Chłopiec o mahoniowo–kawowych włosach podniósł kulę śnieżną na wysokość oczu i delikatnie potrząsnął przedmiotem, obserwując jak sztuczna zamieć ogarnia mały, zimowy świat zamknięty za szklaną kopułą. Na jego blado różowe, spierzchnięte usta wdarł się niewyraźny uśmiech, gdy białe płatki wylądowały bezpiecznie na czerwonych dachach malutkiego miasteczka. Obrócił się w stronę matki, z zamiarem pokazania jej wirujących wewnątrz zabawki śnieżynek, lecz ta obdarzyła go tylko znudzonym spojrzeniem i przechyliła się na prawo sięgając po puszkę z konserwą rybną.

— Zostaw –powiedziała bezemocjonalnie nie zwracając uwagi na dziecko, po czym nabrała w płuca zanieczyszczonego kurzem i zapachem detergentów powietrza, jakby zastanawiając się, czy ma ochotę jeszcze bardziej zdołować syna.— Zepsujesz –dodała po chwili wrzucając niedelikatnie szprotki do wózka, a na kilka sekund dało słyszeć się głuche echo uderzającego o metal twardego przedmiotu.

Daniel rozchylił usta, by zaprzeczyć oskarżeniom matki, ale szybko zrezygnował z tego bezsensownego planu i naciągając czapkę na zmarzniete uszy, odłożył przedmiot na miejsce. Obserwował jeszcze chwilę wystawę ze świątecznymi ozdobami, jakby przepraszając je niemo za powierzchowność jego rodzicielki i przeniósł wzrok na czekoladowe Mikołaje owinięte kolorowym papierkiem. Zawahał się ponownie, lecz ostatecznie chwycił jednego z nich w swoje trochę zbyt duże dłonie i upewniając się, że nikt nie zawraca na niego uwagi, wrzucił go do sklepowego koszyka.

— Chcesz? Możesz wybrać tylko jedną rzecz, jesteś pewny, że potrzebujesz właśnie tego?— upomniała syna, lecz widząc jak kiwa delikatnie głową na znak aprobaty popchnęła wózek dalej, nie czekając na zbędne wyjaśnienia dziecka.— Chodźmy już, nie mamy wiele czasu.

Dziesięciolatek podreptał więc za niewyraźną sylwetką matki i bez słowa pomógł jej wybrać najświeższe pierniki, by następnie skierować się do kasy. Kolejki ciągnęły się aż do stoiskami z pieczywem, a chłopiec wiedział już, że nie zdąży dziś na wieczorną emisję Kubusia Puchatka. Oparł strudzone aktywnym dniem plecy o tablicę z ogłoszeniami i ignorując irytujący szum rozmów innych klientów supermarketu, wyjął z kieszeni bluzy stare, cytrynowe landrynki i zaczął przegryzać ich kwaśną skorupkę, by jak najszybciej dostać się do słodkiego syropu znajdującego się wewnątrz cukierka.

Wyszedł zza zatłoczonego rejonu kas i przysiadł na wyszczerbionej ławce znajdującej się obok wielkiego, szklanego okna, w które wczesną zimą idealnie wkradał się obraz zachodzącego słońca. Chłopiec przeniósł ciężar ciała na kolana, siadając po turecku i oparł rozwarte dłonie na zimnym szkle, przybliżając blade lico jeszcze bliżej szyby, aż wreszcie jego czoło i nos zetknęły się z dzielącą go od wolności zaporą. Daniel odetchnął z zachwytem i pozwolił, by gorące powietrze z jego płuc osiadło na szybie, w mgnieniu oka zmieniając się w mleczną parę.

Słońce zachodziło już za horyzont, tworząc na niebie malownicze pejzaże, przypominające młodemu Howell'owi te, które widział niegdyś na zdjęciach przywiezionych przez jego ojca z Afryki. Szkarłatne pasma, jakby olbrzymie krwiste języki smagały cały krajobraz ostatkami światła, barwiąc miasto purpurowo-kobaltowymi barwami.
Rozgrywająca się przed chłopcem sceneria przyniosła mu wyczekiwane ukojenie i pozwoliła ostudzić gorączkę duszy buzującą gdzieś wewnątrz serca.

Nie będąc w stanie odnaleźć spokoju i stabilności wśród ludzi, nawet najbliższej rodzinie, spędzał każdą wolną chwilę przesiadując wśród kojącej ciszy, obserwując bezkresny błękit rozciągający się wysoko ponad zasięgiem jego dłoni.
Tylko on był stały, zawsze obecny, nie ranił, ani nie rzucał słów na wiatr. Był prawdziwy, nie wątpił w to, przecież widywał go codziennie pod zbyt wieloma pięknymi postaciami, by mógł tak po prostu okazać się senną marą. Największą boleścią dziecka była bezradność. Tak, Daniel Howell definitywnie i bezdyskusyjnie kochał ten ogromny nieboskłon rozciągający się nad jego głową, ale każdego dnia, nieważne jak bardzo się starał, jak wysoko uniósł rękę, czy podskoczył na trampolinie, nie mógł sięgnąć tego, o czym tak bardzo marzył. Tkwił więc w platonicznej relacji z bezkresnym błękitem i każdego dnia cierpiał na nowo zdając sobie sprawę, że tylko smierć przybliży go do spełnienia marzeń.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 25, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

make a wishOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz