deux

503 69 11
                                    

— Tu mieszkam.

— Wow — skomentował jedynie Hoseok, nie mogąc oderwać wzroku od ogromnego domu, a właściwie pałacu, który przed nim się piętrzył. Mógłby przysiąc, że ten budynek był większy od ich szkoły.

— Widzimy się jutro, tak? O której będziesz w szkole? — zapytał Taehyung, próbując nie przewrócić oczami na reakcję kolegi. W ciągu ostatnich lat zdążył się przyzwyczaić do zdziwienia swoich znajomych na widok miejsca jego zamieszkania, ale zawsze irytowało go to równie mocno.

— Mam tramwaj około siódmej, więc tak na ósmą powinienem być — odpowiedział chłopak, uśmiechając się niepewnie.

— Ja też przyjadę o tej godzinie. Poczekam na ciebie przy wejściu, może być?

— Jasne. Do zobaczenia jutro! — Hoseok pomachał mu jeszcze na pożegnanie, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę stacji metra.

Taehyung odliczył od stu w dół dla uspokojenia, po czym wszedł na posesję własnego domu. Prowadziła do niego szeroka, brukowana ścieżka ozdobiona kolorowymi krzaczkami po obu stronach. Była na tyle długa, że mogłoby stanąć na niej co najmniej dwadzieścia samochodów. Na jej końcu stał dom państwa Kim, nie Taehyunga. W żadnym wypadku nie identyfikował się z tym miejscem.

Jego zdaniem dom był swego rodzaju azylem, gdzie chciał wracać i do którego lubił wracać, mógł wyglądać najgorzej na świecie i zachowywać naturalnie. Dom rodziców zupełnie mijał się z założeniami ich dziecka.

Nienawidził wszystkiego, czym się otaczał. Fałszywa rodzina, fałszywa służba, fałszywe relacje. Nie miał możliwości nawet, by poczuć się szczęśliwy, skoro definicji szczęścia jeszcze nie znalazł.

Nie potrzebował dużo, był tego pewien w stu procentach i tylko czekał, aż ktoś go zapyta, czy jest szczęśliwy. Najpierw odpowiedziałby pytaniem na pytanie ("a na jakiego wyglądam?"), a później, wiedząc, jaka padnie odpowiedź, ciągnąłby nostalgicznie, że nie, bo nikogo nie obchodził, nie, bo pieniądze nie zapewniają szczęścia, a on nie jest materialistą i nie, bo nie. Powiedziałby też, że nie rozumie, jak można pytać go o coś tak oczywistego. Tak, powiedziałby, gdyby tylko ktoś się tym interesował, ale nigdy nikt nie zapytał.

Było w nim trochę egoisty i ofiary. Lubił się użalać nad sobą, czasem ponarzekać (czasem często) i całkiem nieświadomie traktować innych z góry, chociaż wcale tego nie chciał. Nie warto się zaprzyjaźniać, bo zaraz wyjadę, nie potrzebuję pieniędzy za najdroższy zegarek, jaki sprzedawano w zeszłym roku, możesz mnie odwieźć, to nie będę dzwonił po ochroniarza ojca. Nie zdawał sobie sprawy, że mimo uciekania od własnych rodziców, stawał się jak oni.

Zatrzasnął za sobą ogromne, mahoniowe drzwi i ściągnął buty, nie siląc się na rozwiązywanie ich. Przywitał go jeden z tysiąca niepotrzebnych ochroniarzy, odpowiedział mu przewróceniem oczami i od razu skierował się w stronę swojego pokoju. Nie minęło dziesięć minut, w czasie których jedynie leżał bezczynnie na łóżku, a jego ojciec stanął w progu drzwi.

— Mówiłem, żeby pukać — przypomniał znudzonym tonem, poprawiając poduszki pod głową. Irytowało go dosłownie wszystko i miał ochotę krzyczeć.

— Dlaczego nie przebrałeś spodni? I koszuli? — usłyszał pretensjonalny głos.

— Chyba zapomniałem.

— Zejdź na dół.

Nie miał nic do gadania. Musiał zejść, nawet nie wiedząc w jakim celu. Nikt się z nim nie liczył. Zwlekł się więc z łóżka i zbiegł po schodach, próbując nie tupać ze złości tak głośno, jak tylko umiał. Był dziecinny, ku niezadowoleniu rodziców dziecinny i często narcystyczny.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 03, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

DEALER | kth.jjkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz