Ten dzień miał naprawdę całkiem duży potencjał. W skali od kompletnej, miażdżącej porażki do niebiańskiej, cudownej przygody życia nadałabym mu miano "pozytywnie przeciętnego". Nie brzmi to może zachęcająco, ale od miesięcy nie wychodziłam poza "ból i rozpacz" (to w skali coś poniżej poziomu 0). Obiecałam sobie, że tym razem będzie inaczej - i na to się zapowiadało. Wstałam z łóżka przed czternastą. Pierwszy sukces. Odsłoniłam zasłony przy oknach, nie pozwalając sobie przeżyć dnia w całkowitej ciemności. To już jak przebiegnięcie półmaratonu. Uśmiechnęłam się. Sama do siebie, przed lustrem. Chyba chciałam przypomnieć sobie, jak wtedy wygląda moja twarz. Całkiem nieźle, muszę przyznać. Po chwili sama sobie uświadomiłam, że to trochę żałosne i wróciłam do standardowych ludzkich czynności wykonywanych o poranku. Już samo to jest dla mnie dosyć abstrakcyjne. Umyłam zęby oraz włosy, które zawinęłam w ręcznik. Same będą suszyć się całymi godzinami, są na to zdecydowanie za długie. Później się nimi zajmę.Włączyłam muzykę, która w zamyśle miała dodać mi trochę pozytywnej energii i bojowego nastroju. Zajęłam się makijażem. Najpierw soczewki - moje oczy zazwyczaj wprawiały w konsternację obserwatorów a nie przepadam za głupimi spojrzeniami. Zerknęłam w lustro, znowu. Ciężko mi było rozpoznać w nim siebie z tymi brązowymi tęczówkami. Nie warto się nad tym zastanawiać, muszę się śpieszyć, jeśli chcę choć raz zrobić to, co sobie obiecałam. Co obiecałam jemu. Eyelinerem narysowałam na powiece cienkie, czarne kreski. Długie rzęsy podkręciłam lekko tuszem do rzęs. Usta pomalowałam ciemnoczerwoną, lekko brązową szminką. Pasuje do mojej delikatnie ciemnej karnacji. Kiedy uznałam makijaż za znośny, nadszedł czas na zajęcie się włosami. Zdjęłam z głowy ręcznik po czym podsuszyłam moje loki i pozwoliłam im swobodnie opaść na ramiona. Zazwyczaj nie zawracam sobie głowy ich czesaniem - puszą się wtedy i wyglądam jak orzechowo-brązowy pudel. Urocze, jednak mało estetyczne. Już miałam zarzucić torbę na ramię i wyjść z pokoju, jednak zawahałam się. To był dziwny moment. Miałam wyjść z domu po raz pierwszy od tygodni. Światło słoneczne mnie nie zabije ? Zdecydowanie się od niego odzwyczaiłam. Może powinnam to jeszcze przemyśleć, dzień w tę czy we w tę nie robi żadnej różnicy...
W tym momencie spojrzałam na szafkę znajdującą się tuż przy moim łóżku. Była to mała, mahoniowa komoda w której trzymałam szkicowniki i pamiętniki pełne szkalujących wierszyków a temat ludzi, których nie znosiłam. Moja autorska forma terapii antystresowej. Na szafce stało zdjęcie w fioletowo-granatowej ramce. Został zrobione jakieś pięć lat wcześniej. Byłam wtedy niska, grube loki ujarzmiłam przy pomocy dwóch długich warkoczy i śmiałam się do rozpuku patrząc na chłopaka, który obejmował mnie ramieniem. Był o wiele wyższy ode mnie, odrobinę starszy. Dobrze zbudowany, mimo że miał wtedy dopiero 14 lat. Jego jasne włosy prawie świeciły w promieniach słońca. Ja jednak nie zwracałam na to w tej chwili uwagi. Wzięłam zdjęcie do ręki i spojrzałam w te duże, błękitne, roześmiane oczy. Cholera.
- Niech Ci będzie - mruknęłam pod nosem, po czym bez dalszych rozterek wyszłam z domu.
YOU ARE READING
Chowaniec
Teen FictionZastanawialiście się kiedyś, jak to jest, kiedy świat wali się na głowę ? Trochę patetyczne stwierdzenie, ale nie potrafię lepiej tego nazwać. Kiedy nie jesteście nawet pewni tego, czy właściwie jeszcze żyjecie. Kiedy każdy mięsień, każdy najmniejsz...