PROLOG
-Uciekaj, uciekaj, uciekaj! - powtarzałem sobie w głowie. Myślałem, że wszystko będzie dobrze, a wyszło jak zwykle. - Dlaczego to zawsze wy musicie się we wszystko mieszać? Boję się was! Nie możecie po prostu sobie pójść?! - krzyknąłem, aż zabolało mnie gardło. - Uciekaj, uciekaj, uciekaj - mówiłem z nadzieją, że dzięki temu zejdą mi z oczu. Nie pomagało. Biegłem dalej.
-Ciągle was słyszę! Nie jestem głupi, odejdźcie! - to były ostatnie słowa jakie wtedy powiedziałem. Byłem tak zmęczony, że nie mogłem już mówić. Nie mówiąc już nic o bieganiu.
Podczas tego okropnego wysiłku malowała się przede mną piękna jesień. Lekki wiaterek otulał moją spoconą twarz. Kolorowe liście wyglądały, jakby tańczyły. Dawno nie widziałem tak pięknego dnia, słońca w tej dziurze nie było dawno, albo po prostu ja go nie zauważałem, bo siedziałem cały czas w moim „domu".
Biegłem dalej, mając wielką nadzieję, że w końcu przestali mnie gonić. Po 5 minutach byłem wyczerpany, więc usiadłem pod wielkim czerwonym klonem. Musiałem odpocząć, dalej nie dałbym rady biec. Nikogo już nie słyszałem i nie widziałem. Wiatr przestał wiać. Słońce zaświeciło prosto na mnie, jakby był to znak od samego Boga, że jestem już bezpieczny.
-Chyba ich zgubiłem. - powiedziałem do siebie po cichu. - Kojarzę tę okolicę, tuż za mostem jest moje obrzydliwe miasto.- postanowiłem, że pójdę do domu, nie było czasu na żal i smutek.
Podróż nie trwała zbyt długo, bo około 15 minut. Cały czas drżałem i odwracałem się za siebie. Chciałem sprawdzić, czy aby na pewno nie ma ich za mną. Gdy dotarłem na miejsce było około godziny 14.30. Poczułem wielką ulgę, bo myślałem że to będzie już koniec męczarni.
CZYTASZ
Na co patrzysz?
ActionHistoria pewnego chłopaka, który nie do końca wiedział, dlaczego istnieje na tym świecie.