Rozdział 2

27 1 0
                                    

Odwracam się w stronę strzałów. Dochodzą zza sklepu. Idą po mnie. Wiem, że to Oni. Mało Normalnych ma broń w dzisiejszych czasach. Tylko Oni ją mają. Dlatego muszę jak najszybciej się stąd zabierać.

Pośpiesznie kładę pieniądze na ladzie. Wybiegam ze sklepu i biegnę z powrotem do mojego bunkru. Teraz wydaje się to najbardziej rozsądne. Znów słyszę strzały, ale jestem już na autostradzie. Odwracam się szybko do tyłu. Cholera, cholera, cholera. Biegną za mną. Ale ja jestem szybsza. Muszę tylko wierzyć, że jestem od Nich szybsza. Odwracam się jeszcze raz. Nie są dość szybcy, żeby mnie dogonić, ale wiem, że w końcu to zrobią. Wiem, że w końcu uda Im się mnie dopaść. Ale muszę dalej biec.

Nie wiem, czy zdołam nadrobić sobie wystarczającą przewagę, żeby Ich zgubić. Naprawdę nie wiem. Ale wolę już nie oglądać się do tyłu, skoro jestem już na tej części autostrady, gdzie są największe dziury. Na poboczu stoi nawet rozbity samochód z Ich "korporacji". Ani myślę do niego wsiąść. Mój ostatni egzamin na prawo jazdy niestety skończył się niepowodzeniem. Biegnę dalej. I nie obchodzi mnie, że mogą wpaść na pomysł, żeby użyć ten samochód w pościgu za mną. Muszę być szybsza.

Tak, to jest to. Ta myśl towarzyszyła mi podczas biegania - czy to były realne wyścigi, czy tylko treningi. "Muszę być szybsza". Muszę być szybsza od jadących koło mnie rowerów - tak myślałam, gdy trenowałam. Teraz muszę być szybsza od goniących mnie Mutantów. Muszę być szybsza.

Już nie strzelają. To dziwne. Czyżbym Ich zgubiła? A może skończyły Im się naboje? Odwracam się, by sprawdzić, o co chodzi. Ciągle mnie gonią, ale nie przeładowują broni - trzymają ją opuszczoną. Może stwierdzili, że nie warto marnować kulki, myślę. I nagle słyszę tylko lekki trzask dochodzący gdzieś z dołu.

I upadam.

Syczę z bólu narastającego w mojej kostce. Czuję pieczenie w lewej ręce i podwijam rękaw, żeby zobaczyć, co się stało. Tak jak myślałam - moje całe przedramię jest zdarte. Ale kostka ciągle mnie boli. Patrzę na nią. Nie jest wykręcona pod dziwnym kątem. To dobrze - znaczy, że nie jest skręcona. Może tylko zwichnięta. Ale to naprawdę nieważne w tym momencie. Słyszę, że są coraz bliżej. Nadrobili trochę dystansu. Muszę dalej biec.

Szybko wstaję i tylko zerkam na to, o co się przewróciłam. Moja stara butelka. Ironia losu. Biegnę dalej, kulejąc na prawą nogę. Rozbiegam to i będzie dobrze. Już niedaleko. Naprawdę niedaleko.

Nagle słyszę dźwięk odpalanego silnika. Cholera. Mogłam skorzystać z tego samochodu, myślę sobie. Teraz żałuję, że do niego nie wsiadłam. Teraz, gdy to Oni z niego korzystają, a ja jestem o pięćdziesiąt procent wolniejsza.

Są może jakieś parę metrów za mną. Ten samochód nie jest najszybszy. Dostrzegam mój zakręt i zaczynam się zastanawiać, dlaczego to auto stało na poboczu. Może coś mu się zepsuło. Co kiedyś mówił tata? Coś o drążku kierowniczym - że jak się zepsuje, to traci się panowanie nad pojazdem. Otóż to. Wiem już, jak mogę Ich zgubić. Muszę mieć tylko nadzieję, że się nie pomyliłam.

Przyśpieszam na tyle, na ile mogę. Cieszę się, że adrenalina we mnie krąży; przynajmniej nie czuję tego potwornego bólu w kostce i może uda mi się Im uciec. Ostro ścinam na zakręcie, prawie uderzam biodrem o barierkę. Ale mało mnie to obchodzi, dla mnie najważniejsze jest teraz, aby zyskać jak najwięcej na czasie. Tym bardziej, że prawie dosłownie skrobią mi marchewki.

Skręcają za mną. Odwracam się na chwilę, żeby zobaczyć, czy rzeczywiście miałam rację co do powodu porzucenia tego samochodu. I... dupa, nie miałam. Z drążkiem kierowniczym wszystko dobrze - nie wykoleili się na zakręcie. I dalej mnie gonią. Mamo, Tyler, szykujcie dla mnie miejsce, bo chyba zaraz do Was dołączę.

Wbiegam między drzewa. Nie będą w stanie dalej jechać samochodem, skoro dalsza część pościgu za mną będzie się odbywać w lesie. To może być moja jedyna nadzieja. Na piechotę nie są tak szybcy jak ja. Jeżeli uda mi się Ich zmylić, uciekając slalomem między drzewami, i uda mi się wystarczająco szybko dobiec do bunkru, być może się uratuję. Zostawiają samochód na drodze i dalej gonią mnie "na piechotę". Na razie wszystko idzie po mojej myśli. No i całe szczęście.

Prawo, lewo, prawo.

Lewo, prawo, lewo.

Prawo, lewo, prawo.

Nie wiem, czy Ich zgubiłam. Nie mam czasu teraz o tym myśleć. Dostrzegam mój bunkier. Jestem już niedaleko. Problem w tym, że tak bardzo uciekałam slalomem, że odbiegłam od jedynego "cywilizowanego" przejścia przez gąszcz. A nie mam czasu teraz tam wracać, tym bardziej, że to mogłoby mnie zgubić. Muszę przedzierać się przez krzaki. Odwracam się szybko do tyłu, żeby ocenić sytuację. Są już coraz bliżej. Przedzieranie się przez tę gęstwinę to jedyne wyjście.

Wbiegam na łeb, na szyję między kłujące gałązki krzewów, które ciągną moją bluzę i szarpią nogawki od spodni. W tym momencie mało mnie to obchodzi. Byleby dobiec do celu. Byleby się gdzieś ukryć.

Wbiegam na dach i nagle myślę, jakie to szczęście, że zostawiłam ten właz otwarty. Teraz nie miałabym czasu, żeby się z nim mordować. Wchodzę do bunkru i szczelnie zamykam klapę, tak żeby chociaż dała mi trochę czasu na ukrycie się, bo zdaję sobie sprawę, że skoro zapuścili się za mną już tak daleko, nie będą się wahali wleźć do środka. Ale na szczęście jestem przygotowana na takie sytuacje.

Otwieram moją tajną klapę w podłodze i wchodzę do mojej tajnej kryjówki, zamykając ją. Słyszę Ich, jak otwierają właz do bunkru. Oby mnie tu nie znaleźli, oby mnie tu nie znaleźli.

W tej kryjówce jest ciemno, ale moje oczy wkrótce przyzwyczajają się do braku światła. Jest też mało miejsca, dlatego zwijam się w kłębek i czekam. Czekam na to, co się stanie. Słyszę hałasy, coś skrzypi - otworzyli właz. Dalej nasłuchuję - schodzą po drabinie. Czuję, jak podłoga się trzęsie nade mną pod wpływem Ich kroków. Parę razy przechodzą w tę i we w tę po pomieszczeniu - szukają mnie, nie wiedzą, gdzie się podziałam. Potem znów słyszę drabinę. Wychodzą? Tak szybko by się poddali? A może dostali jakieś rozkazy, żeby się wycofać? Nie wiem, dlatego nadal postanawiam się nie ujawniać, dopóki nie będę stuprocentowo pewna, że nie wrócą.

Wtulam głowę w ramiona i kolana. Oddycham spokojnie. Mało brakowało, a byłabym martwa. Zjedzona przez kanibalistycznych Mutantów. Ta myśl wydaje się męcząca i nawet nie zauważam, kiedy zasypiam.

---------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam, że rozdział pojawił się tak późno.

Niestety przez nadmiary pracy szkolnej nie zawsze będę mogła znaleźć czas, aby coś napisać. Naprawdę przepraszam, ale myślę, że rozdział się podobał.

Do następnego!


CringeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz