Otaczają nas śmiechy wesołych dzieci i wyrazisty, słodki zapach waty cukrowej. Lekki wieczorny wiaterek rozwiewa moje rozpuszczone włosy. Czuję, jak ktoś okrywa moje plecy jakąś kurtką. Odwracam się w jego stronę i natychmiast uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Zdaję sobie sprawę z tego, jak dziwnie wyglądamy - on ubrany w odświętny mundur, ja w czerwonej sukience, z jego kurtką na plecach - ale i tak nie mogę przestać się uśmiechać. Wreszcie oficjalnie mamy prawo być razem. I nie ma lepszego sposobu na świętowanie tego, co dzisiaj osiągnął, niż po prostu randka w wesołym miasteczku.
Odgarniam swoje włosy za uszy i zatrzymuję się przy strzelnicy. Danny stoi przede mną i patrzy się na budkę za mną ze zdziwieniem. Chwytam jego dłoń, powstrzymując go od zmuszenia mnie do pójścia na jakąś kolejkę górską tylko, żeby zrobić mi na złość i się ze mną podroczyć, bo wie, że panicznie boję się dużych wysokości. Splata palce z moimi.
- Wiesz... tak się cieszę, że udało ci się zdać testy... - mówię. Danny posyła mi nieśmiały uśmiech. - Teraz nareszcie mój ojciec zaakceptuje chłopaka, z którym się spotykam.
Śmiejemy się.
- Służenie w oddziale twojego taty to dla mnie zaszczyt - stwierdza Danny z należytą dla młodego wojskowego powagą. - Ale ceremonia była trochę nad wyraz elegancka... jak na mój gust, oczywiście. Nie wiem, po co kazali nam ubierać się w reprezentacyjne stroje. Ale rozkaz to rozkaz.
- Mów tak dalej przy moim tacie, a od razu wyprawi nam ślub... - śmieję się. Naprawdę cieszę się, że Danny zdał testy i należy teraz do oddziału, którego dowódcą jest tata. Nareszcie nie będę musiała słuchać tego, że powinnam mieć porządnego chłopaka, najlepiej wojskowego. Nareszcie spełniam zachcianki mojego ojca, ale także i moje. Kocham Danny'ego i za nic w świecie nie pozwolę nikomu ani niczemu nas rozdzielić. - Musieliście tam strzelać?
- A jakbyś sobie to wyobrażała bez strzelania?
Wzruszam ramionami.
- Ile dostałeś punktów?
- Dziesięć na dziesięć, oczywiście - odpowiada Danny, a mały ironiczny uśmieszek, który spodobał mi się w nim od naszego pierwszego spotkania, maluje się na jego twarzy. Także ta pewność siebie sprawiła, że od razu go polubiłam.
- No tak, bo przecież jesteś moim skromnym chłopakiem - mówię. Staję na palcach i przelotnie całuję go w usta. Danny obejmuje mnie w talii i zamienia nasz pocałunek w coś dłuższego i bardziej namiętnego, nie zważając na otaczających nas ludzi z dziećmi. On też bardzo cieszy się, że udało mu się zdać. Pamiętam, jak ciągle tylko nawijał mi o tym, jak bardzo chciałby być wojskowym "na pełen etat", najlepiej w oddziale mojego ojca, czyli w najlepszym oddziale wojskowym dzisiejszych czasów.
Teraz nasza kolej. Pracownik wesołego miasteczka podaje Danny'emu karabin na plastikowy śrut i objaśnia, jak go używać. W końcu jednak facet sam orientuje się, że to wyjaśnianie nie ma sensu, bo Danny wygląda na takiego, co zna się na rzeczy. I w istocie tak jest. Potem podaje mu naboje. Danny załadowuje je do komory i przymierza się do strzału. Ja tylko stoję z boku i przyglądam się jego płynnym ruchom, i zdaję sobie sprawę, że on idealnie do tego pasuje. Że idealnie pasuje na wojskowego.
Strzelba wystrzela z hukiem i nim się obejrzę, pocisk już trafił w cel. W sam środek. Jeszcze jeden. Znów to samo. Teraz już nie wątpię w jego lekko sarkastyczne słowa o strzelaniu - no nie często zdarza się, że ktoś strzeli w sam środek dwa razy pod rząd. I teraz jeszcze trzeci. Plastikowa kulka przelatuje przez pomieszczenie i trafia w tarczę - znowu w sam środek. Nawet sam gościu, który to obsługuje, jest zdziwiony. Po chwili jednak pyta Danny'ego, jaką chciałby nagrodę. Ten odwraca się do mnie i czeka aż coś wybiorę. W końcu wskazuję palcem na chyba największą maskotkę, jaką tam mają - gigantyczny delfin. Pracownik zdejmuje pluszaka z półki i podaje go Danny'emu.
I wtedy rozlegają się strzały.
Wszyscy padają na ziemię, tylko ja tego nie robię. Patrzę się szeroko otwartymi oczami w miejsce, skąd dochodzą kule i pociski. To statek kosmiczny. Statek kosmiczny! Przecież to niemożliwe. Okej, zdawałam sobie sprawę, że nie jesteśmy jedyną cywilizacją w kosmosie, ale nigdy bym nie pomyślała, że kosmici mogą nas zaatakować.
W tym statku otwiera się jakaś klapa i wybiegają z niego dziwne istoty o zgniłozielonej karnacji, czterech rękach, balonowatej głowie przypominającej ośmiornicę i karabinami. Zaczynają strzelać do uciekających w popłochu ludzi i nagle wszyscy postrzeleni upadają na ziemię.
Ktoś chwyta mnie za nadgarstek i ściąga w dół. Przytula się do mnie, żeby ochronić mnie od padających ciągle strzałów. To Danny. Zdaję sobie sprawę, że mimowolnie się trzęsę. Danny pociera lekko moje ramię, żeby dodać mi otuchy. Całuje mnie w głowę i szepcze jakieś "wszystko będzie dobrze".
Wtedy podchodzą do nas. Czuję wymierzone w nas lufy, jest ich ze cztery, jak nie więcej. Ale nie strzelają, tylko trzymają nas na muszce. Danny ostrożnie podnosi głowę, żeby na nich spojrzeć. Mówią coś do niego, ale nie jestem w stanie zrozumieć, co. I wtedy nagle ktoś odciąga go ode mnie siłą. Część z nich zabiera go do tego statku, druga część zostaje przy mnie z lufami karabinów ciągle wymierzonymi w tym samym kierunku, co przedtem, zmuszając mnie, żebym się nie ruszała. Dlatego zaczynam po prostu płakać. Ja i Danny obiecaliśmy sobie, że tylko śmierć nas rozłączy. Czyżby właśnie tak miała wyglądać?
------------------------------------------------------------------------------------------------
Nie wiem, co się stało, ale po tym, jak opublikowałam zaginiony prolog, zaginął mi ten rozdział.
Nie mam pojęcia, o co chodzi. Ale mam nadzieję, że już wszystko okej.
Zostawcie swój ślad.
Do następnego!
CZYTASZ
Cringe
Science FictionRok 2089. Po ponownym złączeniu się kontynentów Ziemia została podzielona na Obszary: Europejski, Azjatycki, Amerykański, Australijski i Południowy. W jednym z nich mieszka pewna dziewczyna - Kaitlyn Parks. Po wielu katastrofach na Ziemię napadają k...