Wizyta

12 4 0
                                    

Po otwarciu drzwi oczom Piotra ukazała się postać wysokiego staruszka z gęstą, białą brodą. Ten, gdy go spostrzegł, podszedł i podał mu rękę.

- Jestem profesor Lucjan Hegelman. Ty zapewne jesteś Piotr Kurz? - pacjent przytaknął. - Dobrze więc, daj mi tylko chwilę, żeby się oporządzić.

Profesor udał się do biurka i zaczął przeczesywać pliki dokumentów wyciągniętych z jednej z szuflad.

- Usiądź, Piotrze. - Pan Hegelman wskazał krzesło naprzeciw swojego biurka. W pokoju było niesamowicie cicho; tak cicho, że kiedy nikt z tej dwójki nie odezwał się słowem, można usłyszeć w uszach lekki pisk. Wszystko zostało tu ułożone w pedantycznym porządku: nawet sterty papierów tworzyły idealnie proste bloki. Przez zasłonięte pomarańczowe firany przebijały się smugi leniwego letniego światła. To wszystko, w połączeniu z Panem Hegelmanem, człowiekiem o nad wyraz krzykliwym ubiorze składającym się z czerwonej marynarki, białej koszuli i spodni w kolorze khaki, tworzyło mieszankę co najmniej dziwną. Piotr posłuchał polecenia swojego lekarza.

Pan Hegelman wybrał jedną z kart.
- Zdaje sobie Pan sprawę, dlaczego się tu znalazł? - spytał, czyszcząc okulary.

- Tak.

- Czy odczuwał Pan jakieś inne symptomy oprócz tych podanych na karcie? - doktor podsunął mu kartę, na której znajdowała się osobista lista udręk: bezsenność, apatia, drgawki, lęki nocne, algofobia, fonofobia, zaniki pamięci, homichlofobia, światłowstręt oraz wiele innych. Wszystko spięto klamrą podpisaną "nerwica frontowa". Piotr zmarszczył czoło czytając kolejne objawy.

- Nie.

- W porządku. Przejdźmy w takim razie do rzeczy. - jak każdy psychiatra, Hegelman dysponował spokojnym, cudownie kojącym głosem. - Opowiedz mi jeszcze raz, co stało się dnia siódmego października 1915 roku.

***

Długa jest droga do Tipperary,
Długa droga jest przed nami.

Przez świst kul i ogłuszający wystrzał moździerzy przedzierał się gwizdek. To nasz dowódca, porucznik Mügel.
- Ruszać się! Ruszać się! Biegiem, cholerne świeżaki! - ponaglał nas.
Po drabinach wspinali się kolejni żołnierze. Zauważyłem, że Gregory pochyla głowę i szepcze do siebie. W dodatku trzyma coś w rękach. To różaniec. Musiałem mu na chwilę przeszkodzić.
- Gdy wejdziesz na górę, wskocz do najbliższego krateru. Będę na ciebie czekał. - powiedziałem. On tylko pokiwał głową i ponownie zanurzył się w modlitwie. Stał tak w kolejce do śmierci, osamotniony, a jednak otoczony innymi ze wszystkich stron. Czubaty hełm, okryty zamszowym pokrowcem, odbijał krople deszczu.
- Hej... pomódl się też za mnie. Tak na wszelki wypadek. - dodałem przed złapaniem drabiny. Serce waliło mi jak nigdy. Czułem pot na całym ciele. Na wskroś przeszywały mnie dreszcze. Jaki jest pożytek z żołnierza, który nie zdoła unieść karabinu bez miotania nim na wszystkie strony?
Z lewej zaczepił mnie Rowman. Jeżeli już przyjdzie mi zginąć, to nie w pojedynkę. Zaczynam wspinaczkę.

Długa jest droga do Tipperary
Lecz me serce tam jest

Wyłoniłem głowę znad okopu. Ujrzałem setki ludzi umierających od strzałów zza gęstej mgły. To były zupełnie przypadkowe śmierci. Każdy biegł naprzód co sił w nogach, a potem któryś z nich po prostu padał. Niektórym od siły uderzenia cofał się bark, innym podwijały się nogi, a jeszcze innym brzęczały hełmy. To złowrogie brzęczenie symbolizowało śmierć na miejscu.

Ziemia na wskutek przeklętej ulewy nasiąkła wodą niczym gąbka, lecz pozostała dziurawa jak ser szwajcarski. Biegłem podnosząc nogi do góry, żeby nie przewrócić się o leżące trupy. Nie sprawiało to już na mnie wrażenia. Szczątki są tu wszędzie: poszerzając okopy nie trudno zahaczyć kilofem o czyjąś głowę, rozwijając nowy drut kolczasty znajduje się zwłoki ze skórą rozciętą od starego, a zapach rozkładu towarzyszył nam odkąd trafiliśmy na front.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 10, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

BohaterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz