Rozdział 1

93 3 2
                                    

//Kitaneko\\

"O nie! Muszę uciekać! Inaczej to coś mnie dorwie!" pomyślałam. Chciałam coś zrobić, cokolwiek, ale ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Stałam przerażona mogąc tylko się rozglądać. David... Dlaczego patrzy na mnie wyczekująco? Nagle zostałam oblężona przez jakieś wielkie fasole i...

Obudziłam się. Usiadłam. Dyszałam ciężko.
- Uff... To był tylko koszmar... - wyszeptałam sama do siebie.
Po chwili usłyszałam tupot stóp.
Do pokoju weszła moja mama.
- Już wstałaś? W takim razie, śniadanie gotowe. - powiedziała i wyszła.
Ubrałam się i zeszłam na dół (mój pokój znajduje się na górnym piętrze domu i ma wyjście na dach). Mojego rodzeństwa jeszcze nie było. Usiadłam do stołu i zaczęłam jeść.
- Tata już w pracy? Znowu? - zapytałam mamę.
Mama przytaknęła. Kiedy skończyłam śniadanie ze swojego pokoju wyszli siostra z bratem. Mieli oni po 7 lat.
- Kitaneko, ty już zjadłaś? - zdziwiła się moja siostra.
- Tak, bo ja w porównaniu do was nie grzebię się ze wstawaniem. - poczochrałam obojga po głowach.
Wróciłam do pokoju po torbę do szkoły. Dorzuciłam jeszcze portfel tak dla wszelkości.
Wyszłam z domu, kierując się w stronę szkoły. Droga była nie długa i byłam na miejscu w jakieś 15 minut. Przed budynkiem nikogo nie było. Zaraz po tym, gdy zaczęłam się wspinać po schodach przed szkołę zajechała limuzyna. Wysiadł z niej Adrien Agreste - jeden z kolegów z klasy. Z nikąd pojawił się Nino - jego najlepszy przyjaciel. Obaj chłopacy ruszyli do budynku, a ja uznałam, że zrobię to samo.
W szatni była tylko Juleka.
- Cześć Juleko. - przywitałam się otwierając moją szafkę.
- Cześć Kitaneko... - odpowiedziała.
Poszłyśmy razem do klasy. W klasie nie dość, że było dużo ludzi, to jeszcze utworzyli krąg w rogu sali.
- Co się dzieje? - zapytałam równo z Marinette, która również dopiero weszła do klasy. Alya odwróciła się od tłumu.
- Chloe robi awanturę ze swoich bolączek. - odpowiedziała.
- Jakich bolączek? - zapytała Marinette.
- Po pierwsze - marudzi, że ona powinna wystąpić w telewizji w wywiadzie, a nie ja. Po drugie - dostawa jej nowych stylowych ubranek została zatrzymana, bo coś się stało z transportem. A po trzecie - ma jakieś ciche pretensje do każdego. - wyjaśniła Alya.
- A Virix nie może jej uspokoić? - zapytałam.
- Jeszcze nie przyszła do szkoły. - odezwał się Peter Raye, również odwracając się od tłumu.
- Haha! Może zamieniły się z Marinette umysłami! - zażartowała Alya.
- Nie, ja jestem sobą. - podłapała Marinette.
Rozejrzałam się. Nie było też Davida. Chloe nadal odstawiała swoje przedstawienie.
Dwie minuty później...
- Co się dzieje? - zapytała Virix Flamme przez przypadek trzaskając drzwiami.
Tłum się rozsunął, a Chloe przestała udawać, że płacze.
- Virix! Jak dobrze że jesteś, muszę pokazać ci zdjęcia moich nowych ciuchów! - Chloe rzuciła się jej na szyję i wyprowadziła z klasy.
- Pff... Ona chce się tylko przypodobać Virix, aby mieć się czym przechwalać. - stwierdził Kim.
Sabrina potuptała za Chloe i Virix.
Jakieś dwadzieścia minut później rozpoczęła się lekcja. Spojrzałam na miejsce obok Petera. Było puste. "Gdzie podziewa się David?" zapytałam się w duchu.
Nie było go do końca tej lekcji. Na przerwie wraz z Virix, Marinette i Alyą dyskutowałyśmy o zeszłym weekendzie. Podczas opowieści Alyi podeszła do nas Lydia Agreste - siostra Adriena.
- O czym rozmawiacie? - zapytała.
- O minionym weekendzie. Właśnie opowiadałam dziewczynom o moich badaniach do Biedrobloga. Nadal nie mogę odkryć, kim jest Biedronka... - wyjaśniła.
- J-ja zawsze przegapiam okazję! - z nerwowym uśmiechem powiedziała Marinette.
Virix spojrzała na nią i przewróciła oczami.
- Serio, dopiero przyszłeś do szkoły? Minęła już pierwsza lekcja! - usłyszałyśmy głos Divora z korytarza na dole.
Spojrzałam przez barierkę. W stronę Divora i Petera biegł nie kto inny, jak David. Białowłosy, chabrooki chłopak.
Odwróciłam się spowrotem do dziewczyn.
Rozpoczęła się kolejna lekcja. Pani od chemii zdenerwowała się, ponieważ większość klasy nie słuchała tego co mówiła. Na domiar złego, kiedy krzyczała na nas, wszedł pan dyrektor.
- Dlaczego pani wydziera się na uczniów? Przecież nic nie zrobili! Już wiem, dlaczego tak nie lubią chemii. - i wyszedł.
- Lekcja skończona. Macie przerwę. - zwróciła się do nas i wyszła trzaskając drzwiami.
Popatrzyliśmy po sobie. Siedzieliśmy w milczeniu do końca lekcji, a na przerwę zostaliśmy w klasie. Rozpoczęły się rozmowy. Z tłumu wyłapałam rozmowę chłopaków.
- Ale się zdenerwowała... Przecież te jej gadanie o chemii jest nudne. Mogłaby tłumaczyć na bieżąco, a my byśmy wykonywali eksperymenty. - stwierdził Divor. - Dyrektor też ją zdenerwował. - dodał Peter.
- Mimo to, winni jesteśmy my. - zaczął David. - Gdybyśmy wszyscy słuchali, nie musiałaby na nas krzyczeć i dyrektor by nie zwrócił jej uwagi. - kontynuował. Chloe znowu przyczepiła się do Virix. Ta jednak stanowczo powiedziała, że chce rozmawiać z nami, a nie z nią. Odczepiła się.
Rozpoczęła się następna lekcja. Nagle usłyszeliśmy huk na korytarzu, a następnie ktoś wyłamał drzwi. Przez framugę przeszła dziwna postać. Zrobiło się zamieszanie.
- Zostałam skarcona przez was! Nie słuchaliście mnie! Ja już was nauczę chemii na bieżąco. - rzuciła dziwne spojrzenie na Divora.
Miotnęła jakąś fiolką w podłogę. Podłoga zaczęła znikać. Wszyscy zaczęli panicznie uciekać. Ja zrobiłam salto i wybiegłam przez framugę. Uciekałam w stronę biblioteki. Okazało się, że ta postać mnie goni! W pewnej chwili podczas gonitwy pomiędzy regałami, potknęłam się o fiolkę którą rzuciła i przewróciłam się. Postać wzięła zamach i rzuciła flakonik w moją stronę. Już myślałam, że dostanę, lecz w ostatniej chwili, ktoś mnie popchnął w bok. Pocisk nie trafił.
- Nic ci nie jest? - zapytał jakiś głos. Zauważyłam dłoń w czarnej rękawiczce wyciągnięta w moją stronę. Podałam dłoń, nie patrząc kim jest ta osoba. Dopiero chwilę później przyjrzałam się mojemu wybawcy. To nie może być! Śnieżny Lis...
- N-nie, nic mi nie jest. - bąknęłam. - Dziękuję za uratowanie. - dodałam.
- No cóż, to moja praca. Szkoda tylko, że mi za to nie płacą. - zażartował puszczając do mnie oczko. - A teraz wybaczy mi, ale muszę zająć się potworem. - znowu mrugnął i skoczył do "potwora". Chwilę później pojawili się Biedronka i Czarny Kot. Walka z biblioteki przeniosła się na korytarz. Tam dołączyli jeszcze Feniks, Tygrys, Szop i Błękitny Paw. Walka była zażarta. Patrzyłam na to z przerażeniem. W końcu Biedronka użyła Szczęśliwego Trafu. Wreszcie pokonali dziwną postać, a zamiast niej pojawiła się pani od chemii.
- Zaliczone! - powiedzieli Biedronka i Czarny Kot przybijając sobie "żółwika".
Bohaterowie rozbiegli się w różne strony, jedynie Śnieżny Lis podszedł do pani od chemii i coś jej powiedział jednak nie dosłyszałam co. Następnie odwrócił się, mrugnął do mnie i również się ulotnił. Nagle poczułam coś dziwnego w sercu. Tak jakby... miłość? Nie! Na pewno nie to. A może jednak... Nie, nie mogę kochać superbohatera. Ktokolwiek by się o tym dowiedział, pomyślałby, że udaję dla sławy. Poza tym... David... Ech...
W każdym razie, dyrektor zwolnił nas z reszty lekcji. Wszyscy udali się do domów. Ja postanowiłam kupić jakieś ciastka dla rodziny z piekarni rodziców Marinette, więc poszłyśmy tam razem z nią. Kupiłam trzy pudełka najlepszych ciastek i ruszyłam do domu. Po drodze wiał silny wiatr i zaczął kropić deszcz. Szłam z kapturem na głowie. Parasolka nie wchodziła w grę - wiatr wiał tak mocno, że poleciałaby na drugi koniec Paryża. W pewnej chwili zauważyłam niskiego staruszka. Chociaż pogoda była paskudna miał na sobie czerwoną koszulę na krótki rękaw w białe kwiaty. Skakał do gałęzi drzewa, gdzie utknęła (najprawdopodobniej jego) parasolka. Podeszłam do staruszka.
- Coś się stało? - zapytałam.
- Szedłem sobie do sklepu, gdy nagle powiało i moja parasolka znalazła się na drzewie. - wyjaśnił.
Podskoczyłam i złapałam się grubego konaru drzewa. Pociągnęłam się i sięgnęłam do parasolki starca. Złożyłam ją i rzuciłam staruszkowi, a następnie zrobiłam salto i wylądowałam obok niego na ziemi.
- Dziękuję ci panienko! - zawołał uradowany.
- Nie ma za co. - spojrzałam na ekran telefonu. - Przepraszam już późno muszę lecieć! Do widzenia!
I pobiegłam do domu. Nikogo w moim domu nie było. "No tak, rodzeństwo jeszcze w szkole, a rodzice pracują." pomyślałam. Ciastka zostawiłam na stole, a sama poszłam do pokoju. Chciałam narysować coś narysować w moim notesie, lecz, gdy spojrzałam na biurko zauważyłam rzecz której tam wcześniej nie było. Małe, ośmiokątne czarne pudełeczko. "Nie mam dzisiaj urodzin... Zresztą nikogo nie ma w domu, a rano tego nie było. Skąd to się tu wzięło?" pomyślałam. Wzięłam pudełeczko w rękę i je dokładnie obejrzałam, następnie otworzyłam. W środku była bransoletka w kolorze indygo z fioletowymi klejnocikami ułożonymi w kocią łapkę. Przyjrzałam się jej bliżej. Miała też gdzieniegdzie drobne białe brylanciki.
- Skąd takie cudo się tu wzięło? - zapytałam sama siebie.
Założyłam bransoletkę na rękę. Nagle zaczęła świecić, a przede mną pojawiło się dziwne latające stworzonko. Wyglądało jak miniaturowy kot z dużą głową o sierści w kolorze indygo. Oczy miało fioletowe, a na głowie lśniła biała jakby plamka w kształcie gwiazdy. Zrobiłam parę kroków w tył od stworzonka. Przemówiło do mnie.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię. - rzekło ludzkim, damskim głosem.
- Czym jesteś? - zapytałam trochę nieśmiało.
- Jestem Gatte! Kwami Kota Połnocy! - przedstawiło się.
- Kwami? Co takiego?
- Zaraz ci wszystko wytłumaczę!
Wytłumaczyła mi (tak, ona). Wszystko co do najmniejszego szczegółu o którym powinnam wiedzieć.
- Czekaj... Czyli to znaczy, że ja teraz będę superbohaterką tak jak na przykład Biedronka? - upewniłam się.
- Tak! Tylko będziesz mieć inny wygląd i moce! - potwierdziła.
- Ale... Dlaczego ja? A nie na ktoś inny?
- Właśnie ciebie wybrano, bo miano powód! A może... Sprawdź czy uda ci się przemienić! - zaproponowała Gatte.
- Och, no dobrze.
- Powiedz: "Gatte, rusz uszkiem!" - poleciła.
Wzięłam głęboki oddech.
- Gatte, rusz uszkiem! - zawołałam.
Po chwili jakaś aura zaczęła krążyć wokół mnie. Gdy opadła ruszyłam w stronę lustra. Gatte chyba wniknęła do mojej bransoletki. Przejrzałam się w lusterku...
- Naprawdę, jestem superbohaterką! - powiedziałam kiedy otrząsnęłam się z lekkiego szoku.
Gatte tłumaczyła mi, że jeżeli użyję swojej supermocy, będę miała 5 minut do przemiany zwrotnej. Ewentualnie miałam po prostu mówić "Gatte, detransformacja". Użyłam drugiej opcji.
- Gatte, detransformacja. - powiedziałam i strój zniknął, a Gatte się pojawiła.
- Jestem trochę głodna. Masz może kawałek czekolady?
- Jasne. - wyjęłam czekoladę z szafki. Gatte pochwyciła kawałek i zjadła ze smakiem.
- Kwami żywią się różnym jedzeniem. Kwami Biedronki na przykład je ciastka. A ja jak widzisz preferuję czekoladę! - wyjaśniła.
"Czuję, że moje życie odtąd się ogromnie zmieni... " pomyślałam...

--------------------------

CIĄG DALSZY NASTĄPI (Aikoś polsat xD)

Północ i śnieg - czyli Miraculum - opowieść o moich OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz