Rozdział pierwszy

36 2 0
                                    

ADELAIDE

Gorąco.

Minął dokładnie rok, od kiedy moja przyjaciółka pojechała do jakiejś szkoły z internatem, o której nie chciała mi powiedzieć. Nie, żeby mi to przeszkadzało — była denerwująca i cały czas chciała mnie poznawać ze swoimi koleżankami, które bały się dosłownie wszystkiego — mojego węża, mnie, podłogi w jej pokoju, krzeseł i nie dało się z nimi wytrzymać.

Judith White miała blond włosy i jasnoniebieskie, nieduże oczy. Naprawdę, nie należała do osób najładniejszych, jednak to za nią wszyscy się uganiali. Ja jestem przecież lepsza od niej, więc czemu to za mną nie szaleli?

— Adelaide Collins?

Wysoki mężczyzna stanął przede mną z listem w ręce. Siedziałam właśnie na ławce w parku, a on skutecznie zasłonił mi słońce. Człowieku, nie widzisz, że próbuję się opalać?! Dodatkowo, ubrany jest w jakiś niemodny płaszcz i grube spodnie, przy czym nie wygląda jakby mu było gorąco, gdzie ja właśnie umierałam, ubrana w krótkie, jeansowe spodenki i cienką, pasiastą bluzkę na ramiączka.

— Pomyłka.

Wstałam i ruszyłam spowrotem alejką, jednak brzydal nie odpuszcza i człapie za mną.

— Nie, to nie może być pomyłka — zaprzeczył. — Mam list do ciebie.

— Nie przypominam sobie, byśmy przeszli na "ty" — zdenerwowałam się i stanęłam w miejscu. — Czego chcesz, idioto? Życie ci niemiłe?

— Miłe, miłe, bardzo miłe — odpowiedział on i wyciągnął w moją stronę list. — Przeczytaj.

"Adelaide Collins". Bla, bla, bla, bla, bla. "Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart". Bla, bla, bla. Jakiśtam podpis. Ginevra McLongall. Albo Minevra. McGonagall. Wszystko jedno. Jakiś zastępca dyrektora. Też mi coś.

— I co? — pyta grubas.

— O niczym innym nie marzyłam! Spadłeś mi z nieba, brodaczu! Nigdzie nie jadę.

— Jedziesz.

— Nie —  zdenerwowana, byleby postawić na swoim. Chętnie bym pojechała do tego Hogwartu, ale nie w tych okolicznościach.

— Przyjdę, kiedy zmądrzejesz.

Też mi coś. On sam jest idiotą jakich mało. Poszłam dalej alejką. Dziwny mężczyzna. Zwykle ludzie się mnie bali — co zresztą bardzo mi odpowiadało. Lubiłam to. Judith White wcale się mnie nie bała i głównie z tego powodu mnie denerwowała. Przyczepiła się do mnie, nie ja chciałam się z nią przyjaźnić. Jednak wszyscy w klasie nią gardzili. Żal mi się jej zrobiło, naprawdę. Więc zaprzyjaźniłam się z nią i wciągnęłam na szczyty, czyli do Księżniczek — elity. Ona zaczęła to wykorzystywać i tych wszystkich pokrzywdzonych z dna przyłączyła do naszej paczki. Masakra.

SlytherinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz